Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Inne -> Obieżyświat -> Skok na południe Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Poniedziałek, 08 Maj 2006, 19:36 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Miło było zobaczyć Pragę czeską po siedmiu latach. :)
A com zobaczył, tom i opisał:

Ukryte złoto

Wyjazd do Pragi czeskiej to idealny pomysł na przedłużony weekend. Nieco gorszym pomysłem był wyjazd tam w czasie długiego, majowego weekendu, kiedy to po uliczkach turystycznego centrum kręciły się tysiące wycieczek z Polski, Niemiec i całego świata.


Złota Praga wciąż jest piękna, a jej piękno wciąż kusi wielojęzyczne tłumy turystów. Tydzień temu niezliczone rzesze na próżno szturmowały wejście do katedry św. Wita, Złotą Uliczkę, czy bramy synagog i starego cmentarza żydowskiego na Josefovie. Warto więc wiedzieć, że do Pragi lepiej się wybrać w innym terminie.

Tunelem w świat

Warto wiedzieć też, że po Pradze lepiej nie poruszać się własnym samochodem. Łatwo bowiem zabłądzić. My już jesteśmy niedaleko naszego celu &#8211; Pensjonatu Jana na Małym Brzevnovie. Nieopatrznie zawracamy jednak, wjeżdżamy w jeden, drugi i trzeci tunel i&#8230; już jesteśmy na obwodnicy, na południe od czeskiej stolicy. Kupujemy plan miasta na stacji benzynowej, zasięgamy tam języka, wjeżdżamy na wielki ślimak na zachód od Pragi i&#8230; już pędzimy w kierunku Karlovych Varów. Zawracamy po zasięgnięciu języka u życzliwego tubylca.


W końcu z westchnieniem ulgi parkujemy auto przed naszym pensjonatem (nocleg kosztuje 20 euro, czyli prawie 80 zł), wsiadamy do tramwaju linii nr 22 (bilet kosztuje 14 koron, czyli 2 zł) i w około 20 minut jesteśmy w ścisłym centrum. Zwiedzamy rozległe place Hradczan, późnym wieczorem wymarłe, ciche i spokojne. Potem przedzieramy się przez tłumy na Moście Karola, by wepchnąć się w kolejny tłum &#8211; na praskim Starym Rynku. Dziesiątki turystów usiłuje sfotografować figurki, wychodzące o pełnej godzinie z ratuszowego zegara. Daremne próby &#8211; figurki radują oczy zwiedzających tylko w dzień.

Money for nothing

Skoro zatem nie można fotografować figurek, to może uda się coś zjeść? Przestronne pomieszczenia staromiejskiej restauracji ,,U Wojewody&#8221; pękają w szwach, ale po odczekaniu kilku minut w hałasie i papierosowym dymie udaje nam się zająć miejsca przy stole. Jedzenie jest drogie, a porcje niezbyt duże. Kelnerka dolicza nam po 15 koron na osobę za chleb i po 14 za precle do piwa. A kiedy płacimy, z niewzruszoną miną cedzi po angielsku: ,,But service is not included&#8221;. Innymi słowy, wymusza napiwek.


Część naszej grupy maszeruje jeszcze do modnej, kilkupiętrowej dyskoteki koło Mostu Karola (wstęp - 50 koron). Reszta wraca do pensjonatu nocnym tramwajem nr 57. W pensjonacie można w przyjemnych warunkach wypić butelkę piwa za 50 eurocentów, albo butelkę wyśmienitego wina morawskiego po 4 euro.


Z samego rana jedziemy zobaczyć Hradczany skąpane w słońcu. Klimat przyjemny: wielojęzyczni turyści, grajkowie, kawiarniane tarasiki&#8230; Szkoda tylko, że zbity tłum uniemożliwia wejście do wnętrza ogromnej i koronkowej jednocześnie, gotyckiej katedry św. Wita. Nie udaje nam się również wcisnąć na klimatyczną Złotą Uliczkę &#8211; pomimo, że wstęp tam jest od jakiegoś czasu płatny.


Mniej ludzi spaceruje na szczęście po przestronnych, uroczych parkach, otaczających praski Hrad. Kroczymy powoli Hradczanami w kierunku Lorety, miejsca, na które anioły podobno przeniosły z Turcji domek matki Chrystusa. Po drodze widzimy ładny kościół, przerobiony na hotel. Potem wstępujemy na kawę do sympatycznego barku, gdzie &#8211; o dziwo &#8211; nikt nie wymusza na nas napiwku.

Na skrzydłach aniołów

Loreta to barokowy kościół. Wstęp kosztuje 90 koron, jednak w środku nie znajdziemy niczego specjalnego. Lepiej od razu skręcić na Małą Stranę i wspiąć się na zielone wzgórze. Na jego szczycie znajduje się replika paryskiej Wieży Eiffla. Z tarasu widokowego (wejście - 50 koron) podziwiać możemy przepiękną panoramę złotej Pragi. Tyle samo zapłacimy za wstęp do labiryntu, gdzie łatwo się zagubić w lustrzanych korytarzach. Za darmo zwiedzać możemy za to przepiękne i prawie pozbawione turystów, leżące u stóp zielonego wzgórza malownicze zaułki Małej Strany.


A potem proponuję uruchomić łokcie, przedrzeć się przez Most Karola i wkroczyć na Josefov, dawną, żydowską dzielnicę. Nawet jeżeli nie uda nam się wejść do synagog, czy na cmentarz, możemy podziwiać te zabytki z zewnątrz. Warto też zwrócić uwagę na elegancką, secesyjną architekturę dzielnicy.


Co potem? Może spacer uroczą ulicą Francuską? Albo łyk grzanego wina na Starym Rynku? Albo lody w kawiarni w okolicy Vaclavskich Namesti &#8211; głównego traktu handlowego czeskiej stolicy? Że nie wystarczy już czasu na Vyszehrad, Vinohrady, ani ogród botaniczny na Nowym Mieście? Trudno, mamy za to doskonały pretekst, by przyjechać do złotej Pragi jeszcze raz.

http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Poniedziałek, 15 Maj 2006, 09:02 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Tymczasem znana już hehowiczom Ada spędziła długi weekend w Słowenii i Chorwacji:

14 godzin jazdy samochodem i można się znaleźć w innym świecie! Wyjechaliśmy w piątek po pracy, tuż przed 18 - tą, a już przed 8 -mą rano staliśmy na austriacko - słoweńskiej granicy. Dookoła nas roztaczał się niesamowity widok - alpejskie szczyty ginące w mgle...i w deszczu! Od wyjazdu z Poznania lało bez przerwy. Pod Wiedniem dopadła nas taka ulewa, że ledwo dało się jechać. Deszcz ustał na moment w Bledzie, dając nam chwilkę na zrobienie pierwszych fotek i przywitanie się z ekipą, która przyjechała dzień wcześniej. Potem znowu zaczęło siąpić, a my przestaliśmy się tym przejmować.
Otoczone górami, położone nad malowniczym jeziorem miasteczko Bled najlepiej odwiedzić przed sezonem, tak by w spokoju pospacerować po okolicy. Warto zajrzeć na bledzki zamek, skąd rozpościera się pocztówkowy widok na jezioro z maleńką wysepką i kościółkiem pośrodku.
Z Bledu ruszyliśmy do kolejnej, małej miejscowości Bohinj, której główną atrakcją, obok jeziora, jest największy słoweński wodospad Slap Savica, mierzący 78 m. Mało widokowa, wiodąca przez liściasty las, ponad godzinna trasa z parkingu do wodospadu nie zrobiła na mnie wrażenia. Może inaczej spacerowałoby się w słońcu ale jak kapie deszcz na głowę to jedyne co się uzyskuje po takim spacerze to mokre buty. Sam wodospad niby fajny, ale dostęp do niego ograniczony jest przez zamkniętą metalową furtkę i podziwiać go można tylko z drewnianego tarasu umieszczonego w oddali. Tego dnia mieliśmy w planach jeszcze wejście z Przełęczy Bohińskiej na Lajnar i ewentualne spanie w bunkrach na szczycie. Pogoda cały czas była nieciekawa, byliśmy już przemoczeni i robiło się późno, postanowiliśmy więc poszukać jakiegoś noclegu w Bohinskiej Bystrzycy. Znaleźć przyzwoity nocleg nie było łatwo - ceny nie schodziły poniżej 20 euro za osobę i były nie do negocjacji! Pozostał nam kemping za 6 euro, z całkiem miłą, zadaszoną umywalnią, w której spędziliśmy większość wieczoru.

30-04-2006
Przełecz Bohinska - Goli Vrh - Gorenja Vas - Žirovski Vrh

Rankiem obudziliśmy się w nieco podmokłym już od ciągłego deszczu namiocie. W ogóle nie chciało się wstawać słysząc stukoczący o ścianki namiotu deszcz. Gdy tylko trochę przestało padać, zwinęliśmy mokry namiot i wskoczyliśmy ponownie pod daszek umywalni, by zrobić śniadanko (jajecznica na salami z cebulką - jak w domku!). Trasa tego dnia wiodła ponownie przez Przełęcz Bohińską. Jakie było nasze zaskoczenie gdy w miarę powolnego wjazdu na przełęcz, po pokonaniu każdego kolejnego zakrętu padający deszcz zaczął zamieniać się w deszcz ze śniegiem, a nawet w grad! Trasa, która przejeżdżaliśmy wczoraj, dziś była nie do poznania. Ośnieżone choinki, biało, ślisko. Aż się dziwie, że nasz Fordzik na letnich oponach poradził sobie w takich warunkach ;). Po zjechaniu z przełęczy wróciła wiosna, a padający śnieg z powrotem zamienił się w mżawkę. Przed nami roztaczała się piękna, soczyście zielona dolina, z malutkim kościółkiem gdzieś w oddali i długą, wijącą się w dół drogą. Tak właśnie wyglądają Alpy Julijskie. Nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak pięknie! Zielone górki, łąki całe w niebieskich niezapominajkach i bielące się w oddali alpejskie szczyty. A do tego wąskie asfaltowe bądź utwardzane dróżki, którymi dostać się można było do czasami naprawdę oddalonych i położonych wysoko w górach wiosek. Oznaczenia dróg, jeśli w ogóle są, to raczej niejednoznaczne, a tablice z drogowskazami z prawdziwego zdarzenia spotkać można tylko w okolicach autostrad. Lepiej wiec na taką wyprawę zaopatrzyć się w jak najbardziej szczegółową mapę regionu.
Nadal w deszczu, rozpoczęliśmy eksplorację alpejskich bunkrów Rupnikowej Liniji. Wejście do pierwszego systemu znajdowało się na podwórku u miejscowego rolnika, który zresztą zrobił sobie mini magazyn na początku bunkrowego korytarza :) Potem był jeszcze malutki bunkier przy drodze, gdzie wpisaliśmy się do pamiątkowego zeszytu i poszukiwania systemu na Żirowskim wierchu. Kilkunastominutowe przejście po mokrych łąkach sprawiło, ze buty znów mi przemokły. Na szczęście chłopacy znaleźli wejście do systemu, z możliwością podjazdu samochodami. Nocleg w namiocie w mokrym bunkrze mieliśmy zapewniony. Pootwierane, duże przestrzenie i wejście do bunkru na poziomie drogi sprawiły, że w nocy było dość zimno ale wreszcie chociaż przez chwile nie lało nam się na głowę!

01-05-2006
Idrija - Divje jezero - Rakov Škocjan

Trzeciego dnia uśmiechnęło się do nas pogodowe szczęście. Słonko od rana aż zachęcało do przygotowania śniadanka na świeżym powietrzu, potem ostatnie fotki systemu i znów ruszyliśmy w drogę. Dopiero przy takiej pogodzie mogliśmy w pełni docenić piękno Alp Julijskich. Zieleń aż biła w oczy. Po drodze przyjrzeliśmy się z zewnątrz zamkniętemu bunkrowi na Gołym wierchu i zjechaliśmy do Idriji. Miasteczko było takie sobie...ale znajdujące się w pobliżu włoskie bunkry i krasowe, szmaragdowe Divje jezioro były już całkiem niezłe! Śmiesznie wyglądały w bunkrze napisy po włosku ;)
Późnym popołudniem dojechaliśmy do parku krajobrazowego Rakov Škocjan i zalegliśmy na noc w jego okolicach. Dziwnym trafem w lesie na około naszego nielegalnego obozowiska chłopacy poznajdowali pełno opon, a nawet dobrą szybę samochodową! Siedząc przy również nielegalnym ognisku i popijając grzane winko, postraszyliśmy się trochę opowieściami o niedźwiedziach, złodziejach samochodowych i strażnikach leśnych i spokojnie poszliśmy spać.
Warto napisać jeszcze parę zdań o miejscowym winku i innych alkoholach. Przewodniki szeroko opisują słoweńskie winnice i róże gatunki wytwarzanych win. Jednak w praktyce za rozsądną cenę, czyli 1-2,5 euro dostać można stołowe wino, najczęściej mocno wytrawne. Czerwone nawet mi smakowało (szczególnie to za niecałe 2 euro, w plastikowej, dwulitrowej butli), ale białe było kompletnie nie do wypicia. Uszlachetnić je mogło jedynie podgrzanie z duża ilością cukru i picie na rozgrzewkę w strugach deszczu ;). Panowie twierdzą, że z piw jedynie Union był ok. a reszta też do niczego. Któż by się spodziewał.

02-05-2006
Rakov Škocjan - Cerknica - Cerkniško jezero - Predjamski Grad - Ilirska Bystrica - Izola

Pierwszym punktem programu następnego dnia był mały park krajobrazowy Rakov Škocjan. W sumie do obejrzenia był tam wodospad i kilka ciekawych formacji skalnych, z jednym urwiskiem. Niestety wbrew temu co pisano w przewodniku, nie dało się przejść całej trasy na pieszo wzdłuż rzeki. Ścieżka chwilami była zarośnięta lub w ogóle kończyła się w wodzie. Co chwila więc musieliśmy wracać na idącą górą samochodową drogę.
Kolejne niesamowicie malownicze miejsce tego dnia to znikające Jezioro Cerknickie. Trafiliśmy na okres, kiedy woda wypchnięta została pod wpływem zbyt dużego ciśnienia z podziemnych jaskiń i tworzyła ogromne rozlewiska w okolicach Cerkinicy. Latem zamiast jeziora zobaczyć można w tym miejscu tylko łąki i pasące się bydło.
To jednak nie był jeszcze koniec atrakcji tego dnia. Poprzez żółte od mleczów łąki i już mniej górskie ale nadal przepiękne wiejskie krajobrazy, dojechaliśmy do Predjamskiego zamku i znajdującej się pod nim jaskini. Długo nie zastanawialiśmy się nad kupnem biletów wstępu! Najpierw była wycieczka z przewodniczką po jamie. Dziewczyna opowiadała po słoweńsku i potem po angielsku, specjalnie dla nas, dzięki czemu mieliśmy okazję na bieżąco sprawdzać jak wiele uda nam się zrozumieć z tubylczego języka ;). Predjamska jaskinia liczyła 13 kilometrów, z których dane znam było zwiedzić tylko mały kawałeczek. Można też wybrać się na bardziej odkrywczą wycieczkę, ze speleologami ale już w specjalistycznym sprzęcie i po uiszczeniu niebagatelnej opłaty w wysokości 60 euro! Kilkupiętrowy zamek był równie ciekawy jak jama. Wkomponowany w skałę nie tylko od zewnątrz, ale też od środka. Niektóre korytarze po jednej stronie były murowane a po drugiej już tylko skała. Klatka schodowa w środku zamku również częściowo była w skale. Na tyłach zamku znajdowała się wielka pieczara, z której przez ogromną dziurę widać było całą okolicę. A było na co popatrzeć.
Pod wieczór dojechalismy do Ilirskiej Bystrzycy. Miejsca tego nie było w żadnym przewodniku, ale wiedzieliśmy że są tam bunkry. Niestety obiekty okazały sie dosć mocno powysadzane, a ten co został w całości, miał zalane koszary. Okolica była bardzo malownicza, trochę przypominała nasze Bieszczady. Jednak znaki o przebywających tam niedzwiedziach sprawiły, że postanowiliśmy nie rozbijać tam namiotów.
Tradycyjnie już mieliśmy więc kłopot z noclegiem, którego szukaliśmy tak długo że aż w końcu dojechaliśmy nad morze do Izoli. Część ekipy zdecydowała się na spanie na miejskim parkingu, a nasza trójka po parkingowej kolacji przeniosła się na pobliski kemping.

Więcej tekstu i fotki na www.ada.miejsca.com
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Poniedziałek, 15 Maj 2006, 17:27 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Pradziad wszystkich gór

Jest nam zbyt gorąco w rozgrzanych majowym słońcem miejskich murach? Jedźmy więc w góry, gdzie jeszcze leży śnieg. W jakie? Najlepiej w czeskie, gdzie i zbyt daleko nie jest, a ludzie mówią podobnie i piwo smaczne.


A skoro już ustaliliśmy, że góry czeskie, to dlaczego nie Jeseniky, wciąż słabo spenetrowane przez mieszkańców Wielkopolski? Tym bardziej, że masyw ten rozciąga się tuż za polską granicą. Przejechać musimy przejście graniczne w Głuchołazach, a noclegu szukać najlepiej w uroczym uzdrowisku Karlova Studanka.

Gościnne kozy
W tamtejszym hotelu &#8222;Dżban&#8221; ceny są promocyjne, przynajmniej teraz, przed sezonem &#8211; za nocleg zapłacimy zaledwie 250 koron (około 35 zł) od osoby! Stołować się zaś możemy się w stosunkowo niedrogiej, hotelowej restauracji lub w położonej po drugiej stronie ulicy, sympatycznej hospodzie.

Kiedy zaś się już dobrze najemy i smacznie wyśpimy proponuję zdobyć Pradziada, najwyższy szczyt w tutejszym paśmie. Najpiękniejsza trasa wjedzie doliną potoku Bila Voda. Zanim wyruszymy, pamiętajmy o dobrych butach i ciepłej odzieży. Kiedy byliśmy tam na początku maja, w wyższych partiach gór wciąż jeszcze leżało dużo śniegu.

Przedzieranie się przez śnieg nie jest zbyt łatwe, zwłaszcza że szlak wiedzie a to stromymi brzegami potoku, a to częściowo zalanymi kładkami. Nagrodą dla nas niech będzie moment, kiedy wyjdziemy już z lasu, a na gołoborzach powitają nas donośnym meczeniem kozy, pasące się przed górskim hotelem &#8222;Owczarnia&#8221;.

Panorama gór
Po wymianie uprzejmości z sympatycznymi zwierzakami idźmy jednak, nie zwlekając, dalej, aż do schroniska &#8222;Barborka&#8221;, gdzie można odpocząć chwilę, posilić się i wzmocnić wybornym grogiem.

Dalsza część szlaku, wiodąca dookoła góry aż na sam szczyt, jest odśnieżona przez ratraki. Co nie oznacza jednak niczego dobrego &#8211; po wyasfaltowanej alejce spływają bowiem potoki wody. Za to na szczycie czeka nas wieża widokowa &#8211; za 50 koron można wjechać windą na górę i podziwiać panoramę okolicznych szczytów.

Wracać do hotelu proponuję dla odmiany inną nieco trasą. Najpierw schodzimy ze szczytu tą samą asfaltową alejką, jednak po kilku minutach odbijamy ostro w prawo i leśną alejką, wśród młodych smreków, zmierzamy w kierunku schroniska &#8222;Svycarna&#8221;. Przed schroniskiem zaś skręcamy na kolejny szlak biegnący w prawo.

Chwilę wchodzimy pod górę, by następnie przez kolejne piętnaście minut schodzić szybkim krokiem w dół. Na szosę wychodzimy tuż przy przystanku, z którego odjeżdżają autobusy do Karlovej Studanki. Jeżeli autobus nam uciekł, możemy iść pieszo szosą przez las &#8211; do domu zostało nam zaledwie 9 km.

Posiłek z widokiem
Kolejnego dnia proponuję alternatywne podejście na Pradziada. Autobusem jedziemy (bilet kosztuje 15 koron) do sąsiedniej miejscowości Mala Moravka, a stamtąd podchodzimy pod górę szlakiem żółtym. Droga wiedzie prawie cały czas przez las i jest bardzo przyjemna. Dopiero ostatni odcinek wspinamy się gołoborzem, a następnie kroczymy granią przez kosówkę. Odpocząć i posilić się można w górskim hotelu &#8222;Figura&#8221; &#8211; dokładnie naprzeciwko &#8222;Owczarni&#8221;.

My zdecydowaliśmy się na obiad i herbatę z rumem pod gołym niebem na prowizorycznym tarasie przed hotelem. Dzięki temu mieliśmy piękny widok na majestatyczny, rozświetlony majowym słońcem szczyt Pradziada. Po posiłku zaś straciliśmy jakoś ochotę na dalszą wspinaczkę i ponownie zdecydowaliśmy się na wygodny powrót szosą do Karlovej Studanki.

www.poznan.aglomeracja.pl
  
Re: Skok na południe
PostWysłano: Piątek, 23 Czerwca 2006, 12:50 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Korabita
Czytelnik
<tt>Czytelnik</tt>
 
Użytkownik #6372
Posty: 1


[ Osobista Galeria ]




Może coś o Ukrainie. Czy był tam ktoś z was?
Napiszcie proszę co warto wiedzieć wybierając się tam.
  
Re: <Korabita> Skok na południe
PostWysłano: Niedziela, 25 Czerwca 2006, 11:16 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Ale dlaczego pytasz o Ukrainę w wątku Skok na południe? shock.gif
Poczytaj sobie wątek "Bliski Wschód", tam wszystko masz.
  
Re: <Korabita> Skok na południe
PostWysłano: Czwartek, 29 Czerwca 2006, 14:39 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
jola
Stały bywalec vip
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #1161
Posty: 67


[ Osobista Galeria ]




A tak konkretnie to co Cię interesuje? Przez ostatni rok bywam tam właściwie częściej niż w domu, więc może mogę pomóc.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Piątek, 13 Października 2006, 17:24 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Fajnie jest znów pisać o turystyce do papierowej gazety: :) :) :)

Nie tylko Alpy

Amatorzy narciarstwa już wkrótce będą musieli zdecydować, dokąd wyjechać. W Polsce na trasach tłok, a w Alpy daleko i drogo.


Wielu Polaków wciąż wiernych jest Czechom i Słowacji, gdzie nie ma alpejskich szczytów, za to piwo jest smaczne i tanie. Z Poznania najbliżej w Karkonosze, na przykład do Pecu pod Snezką.

Zieloni pod Śnieżnikiem

Samochodem dojedziemy przez Wrocław, Kamienną Górę i Trutnov. Na miejscu można wynająć narty, a w cenie jednego skipassu (w zeszłym roku było to 2450 koron, czyli ok. 350 zł za sześć dni) szusować bez zdejmowania desek po kilku nartostradach o łatwym lub średnim poziomie trudności. Wieczorem można nadal zjeżdżać - po oświetlonych stokach. Albo oddać się relaksowi - w gospodzie lub w basenie, który mieści się w podziemiach hotelu ,,Horyzont".
Jeżeli ktoś jest wyśmienitym narciarzem i woli trasy trudne, może jechać do innych znanych ośrodków karkonoskich, takich jak Spindleruv Mlyn (2620 koron za sześć dni), czy Harrachov (2780 koron). A jeżeli ktoś jest całkowicie zielony?
Nartostrady w okolicach Starego Mesta pod Sneznikem w Czechach są w sam raz dla początkujących - długie, łagodne i niezatłoczone. Jeżdżą tu głównie Czesi i Polacy. Miasteczko znajduje się bowiem w Masywie Śnieżnika, bardzo blisko polskiej granicy. Najłatwiej dotrzeć tam samochodem. Jedziemy przez Wrocław, Kłodzko, Międzylesie i przejście graniczne w Boboszowie. W kurorcie sporo jest miejsc noclegowych. Na samym rynku znajdziemy hotel ,,Pohoda", w którym nocleg bez śniadania kosztuje 300 koron. Obok ulokował się pensjonat ,,Narodni Dum" (200 koron).
Dwa, usytuowane obok siebie, stoki narciarskie znajdują się w wiosce Kuncice, trzy kilometry od Starego Mesta. Pod jednym ze stoków znajdziemy wypożyczalnię sprzętu - w zeszłym roku za jeden dzień zapłaciliśmy 300 koron. Początkujący narciarz wynajmie instruktora (300 koron za godzinę). Również 300 koron kosztował jednodniowy skipass. Dwa razy tańsze były zjazdy wieczorne na oświetlonym stoku.

Słowacja tańsza

Jeżeli w czasie szusowania zgłodniejemy lub poczujemy się spragnieni - nie ma problemu - pod stokiem znajdują się też budki z jedzeniem i napojami. Za zakrapiany lunch nie powinniśmy zapłacić więcej niż 100 koron.
Jazda na nartach jest bardzo przyjemna, ale jeszcze przyjemniej jest pójść potem na obiad do gospody. W Starym Meste proponuję winiarnię, usytuowaną tuż obok rynku. Za suty posiłek w postaci nadziewanych serem placków ziemniaczanych i piwa zapłacimy niewiele ponad sto koron.
Na Słowację poznaniacy mają dalej niż do Czech, za to na miejscu jest jeszcze taniej. W Tatrzańskiej Łomnicy narciarscy wyjadacze mogą szusować czarnymi trasami na wysokościach ponad dwa tysiące metrów (Lomnicke Sedlo). Dla mniej doświadczonych wybudowano wyciąg Czuczoriedki. Sprzęt można wynająć na terenie miejscowości, m.in. w hotelu ,,Uran".
Jednak Słowacja to nie tylko Tatry. Na granicy z Polską wznosi się beskidzki szczyt Wielka Racza. Ośrodek dysponuje trasami o różnym stopniu trudności, w tym i niebieskimi dla początkujących. Siedmiodniowy skipass to wydatek rzędu 3200 koron, czyli ok. 320 zł.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Piątek, 17 Listopada 2006, 11:11 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Klub 7 Kontynentow serdecznie zaprasza na pokaz z Balkanow
Ania Drzewiecka i Kuba Kepinski opowiedza o swojej podrozy
po Bulgarii, Albanii, Bosni, Serbii i Czarnogorze
Pokaz odbedzie sie we wtorek 21 listopada w auli
Wyzszej Szkoly Bankowej przy ul Ratajczaka 5/7
(wejscie od ul. Kosciuszki), godz. 19.00.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Wtorek, 23 Stycznia 2007, 19:37 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Miłośnikom Czech polecam z serca książkę Mariusza Szczygła "Gottland". Poniżej recenzja dzieła, znaleziona na stronce aktualne.cz:

Za tu knihu by měl Mariusz Szczygieł dostat čestné občanství České republiky, píše varšavský novinář Aleksander Kaczorowski. Za jakou knihu?
Jmenuje se Gottland, obsahuje reportáže z našich končin a Kaczorowski ví, co píše - sám je bohemista, znalec života a díla Bohumila Hrabala a vůbec českých věcí. Dodejme: právě vyšlá kniha reportéra deníku Gazeta Wyborcza Mariusze Szczygła je další z řady polských knih přibližujících českou kulturu, politiku, dějiny, životní styl. Chytře, a přitom populárně. A povzdechněme si: o žádné řadě českých knih přibližujících chytře a populárně Polsko se bohužel mluvit nedá. Nic takového neexistuje.
Škola reportáže
Sluší se přiznat, že Mariusze Szczygła, kterého tu chválím, znám. Vděčím mu i za to, že mě kdysi pozval na koncert Marty Kubišové. Při té příležitosti jsem mohl zažít, jak pracuje. Zrovna psal o Kubišové životopisnou reportáž, a když pak vyšla v příloze novin Gazeta Wyborcza, ukázalo se, že je to možná ne nejdelší, ale určitě nejlepší životopis této zpěvačky, jaký dosud vznikl. Žádný český novinář o ní nic lepšího nenapsal. Ale to není všechno. Po koncertě jsme šli na pivo a klábosili o všem možném. Novinář z Varšavy si přitom jen občas něco poznamenal na kousek papíru a já jsem si až při čtení jeho dalších textů uvědomil, že on pracoval i v těch hospodách. Nic moudrého jsem mu nepověděl, ale všechno, co z hospodských řečí šlo využít pro ilustraci českého koloritu uplynulých desetiletí, Szczygieł v pozdějším psaní využil. Reportéra takto pozorně naslouchajícího jsem při práci ještě neviděl.
Ale on taky skvěle píše. Někdy je to spíš povídka, jindy malé drama, ví, kde udělat střih, kde přeskočit o pár desetiletí nazpět, kam patří dialog. Prostě špičkový tvůrce další generace polské psané reportáže, z jejíchž žijících klasiků známe v českých překladech aspoň Hannu Krallovou a Ryszarda Kapuścińského.
Opravdu Gottland?
Máme svoje předsudky vůči Polákům, oni mají zas svoje v pohledu na nás. Jeden z těch polských je víceméně takový: Češi jsou pracovití, civilizačně nejzápadnější Slované, zábavní, ale přizpůsobiví. Spíše pragmatičtí než romantičtí. Takovému obrazu Čecha ovšem úplně chybí tragický rozměr. Pro takovou zemi by se nakonec jméno Gottland hodilo. Mariusz Szczygieł s oním obrazem nepolemizuje, sám vidí české země, ale samozřejmě hlavně Prahu, jako místo milostné, veselé a k životu přívětivé, ale ten obraz doplňuje o příběhy vůbec ne legrační, nanejvýš tragikomické.
Polský reportér naštěstí ignoruje vžité nebo dnes závazné české představy, a tak Karel Gott ani u něj sice nevystupuje jako vzor občanských ctností, ale vystupuje i jako autentická popová hvězda, i jako "Michael Jackson lidově demokratického tábora", jak píše Szczygieł na své osobní internetové stránce. Baťovým obuvnickým impériem je reportér skutečně fascinován, ale vidí i jeho orwellovskou tvář. Praha je sice magická, ale taky lacině turisticky skanzenovitá, a taky velmi erotická.
Mezi jeho hrdiny patří spisovatel Jan Procházka, na konci života oběť zvlášť podlé režimní štvanice, Otakar Švec, autor monstrózního pražského Stalinova pomníku a také inženýr, který ho měl za úkol - diskrétně! - zbořit, nedávno zesnulá Jaroslava Moserová, Evald Schorm a mnozí další.
Vidět se cizíma očima je jak známo užitečné vždycky. Přečíst si o sobě skvělé reportáže je ještě lepší. Přečíst si reportáže, které nepodléhají našim vlastním předsudkům na téma "jací jsme", je ještě lepší. Tuhle knihu, kterou zrovna vydalo nakladatelství Czarne (významné, ač sídlí ve vsi nedaleko Dukelského průsmyku) si určitě musíme přeložit.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Wtorek, 30 Stycznia 2007, 22:12 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




A także czeską imprezę w poznańskim klubie Meskal:

Wystawa "Przeszłość w czeskim komiksie" potrwa od 15 lutego do 10 marca 2007, w Klubokawiarni Meskal ,ul. Nowowiejskiego 17. W ramach imprezy przewidziano spotkanie z Karolem Jerie, autorem jednego z prezentowanych komiksów, a także z Hibim, czyli Tomášem Matějíčkiem, krytykiem, komiksowym aktywistom i prezesem stowarzyszenia wspierającym rozwój komiksu- SEQENSE.
Hibi wygłosi prelekcję o Tematyce historycznej w czeskim komiksie i chętnie weźmie udział w dyskusji.
Poza tym kto chce, będzie miał możliwość nabycia czeskich komiksów i... słoweńskich wydawnictw, związanych z legendarnym Stripburkiem.
Wystawa "Przeszłość w czeskim komiksie" poświęcona jest tematyce historycznej w komiksografii naszych nadwełtawskich sąsiadów. Rozwój sztuki komiksu w Czechosłowacji ( od 1993 Czechach i Słowacji) przebiegał zupełnie inaczej niż u nas. Komiks był przeznaczony głównie dla najmłodszych odbiorców i nie cieszył się taka popularnością jak w Polsce.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Wtorek, 30 Stycznia 2007, 22:17 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Z kolei schroniska na Kudłaczach i na Hali Krupowej zapraszają na "SLAJDOWISKA":

Stanislaw Pytel pokaże "Starozytne miasta Dacji, Retezat - gory Karpat Poludniowych". Schronisko PTTK na Kudlaczach, 3.03.2007, godz. 19.00, wstep wolny, rezerwacja pod numerem 012-2748995.

Stanislaw Pytel przedstawi też slajdy pod hasłem "Nie tylko gory...". To fotograficzny zapis trzytygodniowej podrozy po Balkanach: Durmitor, Bjelasica, Czarnogora, Jezioro Szkoderskie, Albania, Bosnia i Hercegowina. Schronisko PTTK na Hali Krupowej, 17.03.2007, godz. 20.00, wstep wolny, rezerwacja pod numerem 018-4475005.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Wtorek, 27 Lutego 2007, 20:48 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Od 7 do 10 marca br. odbędą się w Poznaniu Dni Bałkańskie. Poniżej program:

7 marca (środa):
Klub Czytelnia
godz. 11.00 - Przegląd filmów dokumentalnych "Bałkany dzisiaj" cz. I:
godz. 14.30 - prezentacja turystyczna krajów bałkańskich
godz. 18.00 - wernisaż wystawy fotograficznej "Bałkany - trzecia strona Europy"

8 marca (czwartek):
Zamek cesarski
godz. 10.30 - przegląd filmów dokumentalnych "Bałkany dzisiaj" cz. II:
godz. 16.15 - debata "Zrozumieć Kosowo"
godz. 19.00 - Koncert zespołu wokalnego "Bałkany Śpiewają" pod kierunkiem Milana Duškova

9 marca (piątek):
Zamek cesarski
godz. 10.30 - przegląd filmów dokumentalnych "Bałkany dzisiaj" cz. III:

Księgarnia "Bookarest"
godz. 18.30 - debata "Zrozumieć Bośnię"
Klub "Czytelnia"
godz. 21.00 - Balkan Party

10 marca (sobota):
Dom Bretanii
godz. 16.00 - promocja książki Iliany Genev-Puhalevej "Bałkańskie zapiski kuchenne"
Klub muzyczny "Piwnica 21"
godz. 19.00 - finał Dni Bałkańskich w Poznaniu, koncert zespołu Balkan Sevdah, impreza bałkańska przy muzyce projektu Merak Sound
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Piątek, 02 Marca 2007, 17:33 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Powtórnie w Pecu pod Śnieżką

Niestety, Pec zdrożał. Nadciągająca tam co roku klawina Holendrów i Niemców zrobiła swoje. Ale po kolei...
Do Czech jechaliśmy przez piękne, polskie miasta, takie jak Leszno, Wschowa, Glogów, Bolków i Jawor. Niestety, nie było czasu zatrzymać się w nich na dlużej, chociażby po to, żeby w Jaworze odwiedzić kościół Pokoju. Niestety, łukiem ominęliśmy też Wrocław, wprawdzie niebrzydki, ale trudnoprzejezdny. Zatrzymaliśmy się za to na lunch w restauracji w Bolkowie, reklamującej się jako "najlepsza na Dolnym Śląsku". Niestety, ceny mieli raczej warszawskie, wstąpiliśmy więc w końcu do knajpki, która reklamowała się jako meksykańska, a ostatecznie okazała się czymś pośrednim pomiędzy karczmą a fast foodem. Bardzo zimnym fast foodem, jak na Meksyk - siedzieliśmy w polarkach.
W końcu jednak dotarliśmy do uroczego Trutnova, gdzie zrobiliśmy zakupy na dwa dni. Było to konieczne; spożywczak w Pecu jest dość wcześnie zamykany. Jadąc z Trutnova do odległego o kilkanaście kilometrów Pecu, czuliśmy się dość niepewnie; śniegu było tyle, co kot napłakał. Na miejscu czekała nas jednak miła niespodzianka - pojawiło się sporo białego puchu. No, może nie puchu, ale czegoś w rodzaju sorbetu, ale najważniejsze, że dało się na tym jeździć! I kolejna mila niespodzianka - okazało się, że właścicielka zimmerfreiu, pani Martina tak dobrze opisała w mailu drogę do swojego domku, że trafiliśmy bez problemu. Potem w wypożyczalni przy głównej ulicy, zwącej się po prostu "Czeską Wypożyczalnią" miły, długowłosy młodzieniec dobrał mi sprzęt. Dość drogi - 700 koron za okres od piątku wieczór do niedzieli po południu. Plus 500 koron kaucji.
Niemiłe zdziwienie przeżyliśmy późnym wieczorem, bo większość knajp okazała się czynna do 22.00, zatem o 21.30 kuchnie były już pozamykane. W końcu znaleźliśmy otwarta restauracje w hotelu Hvězda.
Następnego dnia na stoku od rana. Karnet na dwa dni - 1060 koron. Drogo, w dodatku do tego stówka kaucji. Chodzi o to, żeby nie odsprzedawać karnetów w razie wcześniejszego wyjazdu. Za to jeździ się z siedmiu różnych stoków, połączonych wyciągami! W tym po raz pierwszy mogłem zjechać z Hnědego Vrchu, który cztery lata temu był zamknięty. Po wyczerpującym dniu pozwoliliśmy sobie na basen w hotelu "Horizon" - socjalistycznym wieżowcu, surrealistycznie strzelającym w niebo w samym centrum maleńkiego, górskiego miasteczka. Basen raptem dziesięciometrowy, ale za pływanie płacimy jak za zboże - 140 koron od łba.
Kolejne 145 koron kosztowała suta kolacja w hospodzie o prostej nazwie "Hospoda na Peci"; spożyliśmy smaženy hermelin, bramborové krokety a pivo.
W niedzielę odkrywamy drugą trasę z Hnědego Vrchu. Czarną trasę, czyli raczej dość stromą. W dodatku pokrytą kamieniami. Wywracam się ze trzy razy, w dodatku gubię kółko z mojego kijka. Zastanawiam się, jaką część z mojej pięćsetkoronowej kaucji stracę, ale długowłosy gostek z wypożyczalni śmieje się tylko.
Do Poznania wracam pociągiem, ktory z Jeleniej Góry wyjeżdża o 17.45, a do Wro przybywa o... 21.08! Jakaś czapa! Kolejny do Poznania odjeżdża dopiero o 23.59. Masakra, ale na szczęście są kontakty z depli, więc trzy godziny spędzam w Spiżu, w towarzystwie Sheepkeepera. Do domu wracam przed trzecią. Bolą mnie ręce i nogi, a do tego chyba schodzą paznokcie. Cóż, buty narciarskie nie były zbyt wygodne. Ale nie żałuję. :)
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Środa, 11 Kwietnia 2007, 18:32 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Poniżej czeski artykuł o tym, jak sobie austriackie hotele próbowały w tym roku radzić z zalewem bardzo zamożnych (i niekoniecznie bardzo kulturalnych) turystów z Rosji. Jaja jak berety z tymi Nowymi Ruskimi. :/ I wcale nie dziwię się Austriakom. Bardzo podobnie o naszych sąsiadach ze wschodu wypowiadają się w Egipcie - "bogaci, głośni i pijani"... :/

Kolik Rusů je moc? Pod Alpami pro ně stanovili kvóty.

V letoviscích pod Alpami měli pocit, že je tam příliš ruských turistů. Tak pro ně stanovili kvóty.


Vynikající ruskou sopranistku Annu Netrebko Rakušané zbožňují, a vídeňská vláda jí dokonce udělila státní občanství, ačkoli operní diva skoro neumí německy. Ale podstatně horší je to s oblibou jejích krajanů v luxusním lyžařském středisku Kitzbühel, kde se usadila nejen například německá fotbalová legenda Franz Beckenbauer či módní tvůrce Werner Baldessarini, ale kde má pozemek a golfové hřiště také moskevský starosta Jurij Lužkov.
Příliv "novodobých carů&#8220;, jak návštěvníky z Ruska i Ukrajiny přezdívají hoteliéři, trochu místním natřepal život: Rusové sice utrácejí majlant, ale mnozí z nich prosluli také arogantním chováním, hlučnými pitkami a výtržnostmi.

10 procent ruských nocležníků

Majitelé hotelů proto zavedli neoficiálně takzvanou ruskou kvótu &#8211; deset procent ruských nocležníků, a dost. Kreml zuří, Vídeň se snaží vyžehlit nepříjemnou záležitost, pro kterou má však kupodivu moskevská centrála cestovního ruchu a další experti pochopení.
Teď, když sezona končí, situace se dva měsíce po vypuknutí uklidnila a "kvóta&#8220; se prý reguluje sama. Rusové přesto šli do sebe. Pošramocenou pověst nejenom neukázněných turistů, ale také podnikatelů s podivnými praktikami má na Západě vylepšit další houf speciálních západních PR agentur, které inkasují milionové gáže. Prezident Vladimir Putin s tím začal již loni, nynější kritika ruských manýrů v Kitzbühelu iniciovala druhé kolo. Všem je ale jasné, že pouze reprezentativní časopisy o Rusku na nejlepším křídovém papíře neudělají Rusy oblíbenými.
Lavinu spustil jeden rozhovor a údajné pochybení rakouského rozhlasu. Nesprávně prý interpretoval výrok bývalé šéfky Kitzbühelského turistického svazu Renate Danlerové, která hovořila o limitu deseti procent pro ruské návštěvníky známého rakouského střediska.
Kitzbühel chce mít mezinárodní rozmanitost návštěvníků, a nikoli padesát procent Rusů, zněl její výrok, který podpořil šéf kitzbühelské hotelové asociace Rupert Mayr-Reisch. Podle něho se tyrolské městečko nesmí stát baštou Rusů, kteří sem přijíždějí nejenom v hojném počtu, ale také prostřednictvím svých firem v zemích EU skupují nemovitosti. Když se provalilo, že existuje interní doporučení hotelové asociace neposkytovat více než deset procent ubytovacích kapacit ruským cestovním kancelářím, skandál byl na světě.

Pak přišly omluvy

Musím se za Kitzbühel omluvit. Je to absurdní a krátkozraké! prohlásil prezident Rakouského svazu hoteliérů Sepp Schellhorn a zprávu o "ruské kvótě&#8220; označil za "turistické tsunami&#8220;. V moskevské pobočce rakouské agentury Österreich Werbung se netrhly dveře i telefony a Rakušané v zahraničí čelili dotazům, zda se Rusové pod Alpami opravdu chovají tak špatně, jak se říká.
Úředníci, politikové i pracovníci v turistickém ruchu se horečně pustili do dementování. "Regulace prostřednictvím kvót na hosty neexistuje ani na Rusy, ani na jiné národy,&#8220; uvedl šéf tyrolské agentury Tirol Werbung Josef Margreiter. Také tyrolský zemský hejtman Herwig van Staa jakékoli omezování počtu turistů odmítl a ujistil, že "všichni návštěvníci jsou pod Alpami srdečně vítáni&#8220;.

Kvóty pro Rusy

V rakouském Kitzbühelu začalo vadit, že na sjezdovkách a v hotelích je příliš Rusů. A tak hoteliéři stanovili tiše kvótu: Rusové mohou tvořit jen desetinu všech hostů. Byl z toho skandál, ale teď, na konci sezony, se ukazuje, že vyvolané pozdvižení bylo dost zbytečné, a navíc mělo pro Rusy i léčivé účinky.

Poněkud hluční

Problém otevřeli v Kitzbühelu s tím, že ruští turisté sice hodně utrácejí, ale mnozí se nechovají zrovna ukázněně. Potom následovaly ruské protesty a rakouské omluvy.

Jinde je vidí moc rádi

O podobných kvótách uvažují i ve švýcarském Svatém Mořici a na francouzském Azurovém pobřeží. Ukázalo se, že něco podobného není v cestovním ruchu vůbec neobvyklé. Naopak Rusy vřele vítají v německých a dalších švýcarských střediscích, přestože místy tvoří až 70 procent všech hostů.

Rusové v Česku

Loni bylo v Česku skoro 240 000 ruských turistů, což je o 29 procent víc než o rok dříve. Každý z nich tady utratil denně v průměru 100 dolarů, čímž patří k nejvíce utrácejícím cizincům. Navíc zde tráví nejvíce nocí. Stížnosti na jejich chování nejsou, takže kvóty nehrozí.

Příjmy kontra sympatie

Malebné Tyrolsko, které bude za rok také jedním z dějišť mistrovství Evropy ve fotbale, je pro Rusy i Ukrajince destinací číslo jedna především v zimní sezoně. Například ve střediscích Sölden a Mayrhofen se stali třetí nejsilnější národnostní skupinou. Přijíždějí sem nejenom na svahy, ale také slavit pravoslavné Vánoce a Nový rok, díky satelitu zde klidně mohou sledovat v přímém televizním přenosu novoroční zdravici ruského prezidenta. V rakouských hospodách s jídelníčky v azbuce se vaří boršč a zpívají tklivé slovanské písničky.
Celkově počet ruských i ukrajinských turistů v osmimilionové republice za poslední rok stoupl o 21,6 procenta. V Kitzbühelu tvoří pouze jedno procento (v zimní sezoně dvě procenta) všech hostů. "Kéž bychom jich tady měli desetkrát víc! Vždyť z toho žijeme,&#8220; prohlásil Christian Harisch, mluvčí turistické centrály v Kitzbühelu, a poukázal na úbytek turistů v posledním období. "Ještě Rusům jednou poděkujeme.&#8220;
A nejsou to jenom alpské svahy, které lákají Rusy do Rakouska. Oblíbené jsou také návštěvy Vídně a Salcburku, nejenom kvůli široké kulturní nabídce, ale také kvůli nákupům. Nárůst ruských turistů zaznamenala rovněž česká centrála cestovního ruchu CzechTourism.
Na štědrost hostů s rubly, kteří si užívají doslova za každou cenu, si nejenom Rakušané stěžovat nemohou. Útraty výrazně plní místní pokladny. Podle statistiky utratí za den v průměru minimálně 250 eur, což třeba o českých lyžařích nelze říct ani omylem. Například Němec vydá za den 114 eur, Nizozemec asi 118 eur.
Avšak Rusové nešetří. Bydlí v nejluxusnějších hotelích, nakupují v nejluxusnějších buticích, baví se v kasinech, pití si objednávají bez ceníku a dávají velkorysé spropitné. Prostě ideální zákazníci. &#8222;Mám je ráda, nakupují ve velkém,&#8220; libuje si Ingrid Wurzenrainerová, prodavačka butiku jedné luxusní francouzské firmy v Kitzbühelu.
Přesto mnozí Rakušané svraští obličej, jakmile uslyší "Grjusgot&#8220;. "Jsou sice superbohatí, ale často také superdrzí a hluční, zejména když se napijí. Mají špatné manýry,&#8220; obhajují své rozhodnutí majitelé šestnácti z dvaceti čtyř- a pětihvězdičkových hotelů v Kitzbühelu, kterým je prý milejší spořádaný host s mnohem menší útratou než převaha jednoho národa.
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Sobota, 23 Czerwca 2007, 08:28 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




W Muzeum Archeologicznym w Poznaniu, dziś o godz. 12.00 odbędzie się spotkanie z Mirosławą Stroińską, która przeszła 1020 kilometrów dawnym szlakiem bursztynowym z Pragi czeskiej.
Mirosława Stroińska, jako pierwsza Europejka przewędrowała pieszo ponad 1020 kilometrów jedną z odnóg dawnego szlaku bursztynowego, który wiódł znad Morza Adriatyckiego na północ Europy. Na terenie dzisiejszego województwa wielkopolskiego, w rejonie środkowej Prosny, kupcy handlujący bursztynem, mieli do wyboru szlak wodny lub lądowy prowadzący na Kujawy, i dalej w kierunku ujścia Wisły.
Trasa tego nietypowego przedsięwzięcia poznanianki, wytyczona na podstawie publikacji naukowej, prowadziła ze stolicy Czech, na wybrzeże bałtyckie, a w tym również na Sambię (Obwód Kaliningradzki).
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Piątek, 06 Lipca 2007, 14:57 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Ada zdążyła już w tym roku być nie tylko w Maroku, ale również i w Rumunii:

"Rumunia wjechała do Unii Europejskiej na furmankach. Właśnie furmanki i babuszki w chustach to moje pierwsze skojarzenie po wizycie w tym kraju. Wcześniej Rumunia kojarzyła się dla mnie jednoznacznie: Transylwania i posępne zamczyska! Transylwania to miejsce magiczne, ale teraz musze przyznać, że Rumunia ma o wiele więcej do zaoferowania niż tylko moje ulubione średniowieczne ruiny.
Ponieważ czasu na zwiedzanie za dużo nie mieliśmy, nasza trasa z premedytacją planowana była wg jednego słowa kluczowego: RUINY. Na miejscu okazało się, że trafiliśmy również na wiele niesamowitych, ogromnych, opuszczonych fabryk z czasów Caucescu, piękne malowane klasztory, kopalnie soli oraz utrzymane w całkiem dobrym stanie cytadele, warowne kościoły i zamki. Nie wspominając już o towarzyszących nam przez większość czasu górskich krajobrazach.
Największym zaskoczeniem w trakcie wyjazdu były jednak dla mnie polskie wioski. Odcięte od świata przez brak porządnych dróg dojazdowych, całkowicie polskie, gościnne i otwarte na przybyszów z kraju przodków. Jak to możliwe, że w takich miejscach wciąż mówi się nieco archaicznym językiem polskim, a dzieci rumuńskiego uczą się dopiero idąc do szkoły? Nowy Sołoniec, to miejsce często wspominane w wielu opisach wypraw. I my tam pojechaliśmy, przyczyniając się do powstania kolejnej opowieści o wiosce o szczególnej, polskiej atmosferze, którą tworzą zarówno miejscowi, jak i pojawiający się niemalże codziennie turyści z Polski.
Zamki, zamki, zamki. Trudno powiedzieć, który najpiękniejszy. Każdy ma swoje kryteria. Na mnie największe wrażenie zrobiły niedostępne ruiny Rupei. Może po trosze też dlatego, że nim udało nam się znaleźć bramę wejściową do zamku, okrążyliśmy go na około, pędząc pod górkę, wzdłuż murów zewnętrznych i sporo się przy tym zmachaliśmy. A potem czekały na nas ruiny, oświetlone wieczornym słońcem.
O wiele wygodniej dojechać można do potężnie ufortyfikowanych ruin w Devie. Na szczyt stromej góry wjeżdża szybka kolejka. Niestety tu również dotarliśmy tuż przed zachodem słońca, więc za dużo czasu na zwiedzanie nam nie pozostało.
Podjęliśmy również wyzwanie zimowego zmierzenia się z Draculą, czyli pokonania zamkniętej o tej porze roku trasy transfogaraskiej i dotarcia do prawdziwej siedziby Draculi, czyli ruin zamku w Poienari. Jednak zostaliśmy pokonani. Na własnej skórze przekonaliśmy się, dlaczego ta trasa czynna jest tylko przez trzy miesiące w roku. Zaczęło się niewinnie, od pokruszonych kawałków skał, drzew i resztek śniegu na drodze. Potem były coraz większe płaty śniegu. A potem przejechać mogły już tylko samochody terenowe i to też niewiele dalej, bo w pewnym momencie droga po prostu skończyła się w zaspie śnieżnej! Pozostał nam więc komercyjny Dracula, w domniemanej siedzibie w zamku Bran. I znów zemsta wampira - lalo przez cały czas, tak że aż nie chciało się wychodzić z samochodu by zamek zobaczyć. Jedyne pocieszenie to, że do zamku udało mi się wcisnąć tuż przed 18 tą, bez płacenia nieuzasadnienie drogiego biletu w cenie 16 złotych. Na naszej trasie zwiedziliśmy również wiele mniej znanych ruin, jak Bologa, Slimnic, czy Feldioara. W każdym z tych miejsc spokojnie można by rozbić namiot. Jedyny problem mogą mieć turyści zmotoryzowani, czyli tacy jak my, bo za bardzo nie ma co zrobić z samochodem.
Może nie w ruinach zamków, ale też i nam udało się spać w bardzo ciekawych miejscach. Jechaliśmy w dwa samochody i część ekipy spała w namiotach, a cześć w samochodzie, więc zawsze szukaliśmy takiego miejsca, by dało się dojechać autem. Czasami te poszukiwania trwały godzinkę częściej dwie lub trzy i najczęściej kończyło się na rozbijaniu namiotów po ciemku. Dopiero rano przekonywaliśmy się, jakie przypadkiem super miejsca mieliśmy na nocleg. Najczęściej były to łąki lub leśne polanki, gdzieś w oddali, za wioskami, nad rzeką. Rano budziło nas beczenie owiec, a raz zdarzyło się też, że na naszej spokojnej polance pojawiły się byczki z pasterzem. Pewnego dnia tak długo szukaliśmy noclegu, aż dojechaliśmy do wioski Slătioara, gdzie kończyła się droga. Naprzeciw nam wyszedł miejscowy pop i na migi dowiedział się, że szukamy noclegu. Od razu posłał jakiegoś chłopca po samochód i kazał nam jechać za sobą. Dowiózł nas za szlaban, na piękna polankę, na skraju lasu i pozwoli nam się tam rozbić.
Na każdym kroku w Rumunii widać ogromne pieniądze z Unii Europejskiej. To niesamowite jak ten kraj, który w unii jest dopiero od paru miesięcy potrafi wykorzystać swoje atuty i ściągnąć do siebie ogromne, europejskie dotacje. Wiele klasztorów, warownych kościołów, zamków jest w trakcie odbudowy. Z jednej strony dobrze, ale z drugiej już za niedługi czas nie znajdziemy w Rumunii tej atmosfery tajemniczości i przeszłości."

Więcej na stronie:

http://www.podrozeady.com/rumunia.htm
  
Re: <Berger> Skok na południe
PostWysłano: Środa, 12 Września 2007, 18:27 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Polecam poniższą relację pióra Pana Redaktora Michała Wybieralskiego:

Kciuk do góry

Ze stopem to jest tak, że nigdy nie wiesz, gdzie i kiedy
dojedziesz, na kogo trafisz. Nie wiesz nic. A jednak stoisz przy
drodze i machasz ręką...


W jedenaście dni przejechaliśmy tysiące kilometrów z Polski
do Chorwacji i z powrotem, byliśmy w siedmiu krajach. Po drodze
zaliczyliśmy 23 stopy. Celem nie była słoneczna Chorwacja, gorące
wody Adriatyku i plaże w nadmorskich kurortach, ale sama droga i
łapanie okazji. Czytaliśmy wcześniej "W drodze" Jacka Kerouaca.
Chcieliśmy się jej poddać, każdy na swój sposób. Niby to
banał, że droga zmienia człowieka, kształtuje, uczy. A jednak -
prawda. Każdy kiedyś powinien się z nią zmierzyć.

Znaki zapytania

W świat autostopowiczów wprowadza mnie Adam, 20-letni student
kulturoznawstwa i socjologii. Ja jestem uczniem, on mistrzem z nie
lada dorobkiem - ma na koncie m.in. samotną podróż autostopem po
Francji i wyprawę okazją do Leeds. Ja mam jedynie swoje mgliste
pojęcie o tym, że trzeba stanąć przy szosie i machać ręką.

- Stop to ciągłe znaki zapytania. Nie wiesz, jak długo będzie
czekał, aż ktoś się zatrzyma, nie wiesz, gdzie dojedziesz, nie
wiesz, co to będzie za człowiek, o czym z nim rozmawiać. A przy
takich długich wyprawach jak nasza, pojawiają się kolejne pytania -
gdzie będziemy spali, co będziemy jedli. Na dobrą sprawę nie wiesz
nic. I to mnie w tym najbardziej pociąga - tłumaczy mi pełen
entuzjazmu.

Na pierwszą okazję na wylocie z Poznania do Wrocławia czekamy
około 40 minut. Jest chłodno, kropi deszcz. Wreszcie zatrzymuje się
fiat kombi, a w nim dziennikarz Radia Białystok. Rozmowa bardzo miła
i ciekawa, od razu łapiemy kontakt. Okazuje się na tyle uczynny, że
przekłada swoje spotkanie i wspomagająć się GPS-em wywozi nas z
Wrocławia na wyjazd w stronę Katowic.

Jak łapać, by złapać

- Najważniejsze, to żeby nie utknąć w mieście. Tam nigdy nie
złapiesz stopa. A żeby wydostać się z dużego miasta, trzeba na to
poświęcić czasem nawet parę godzin. Nie wiesz, którędy jechać,
trzeba się zorientować, znaleźć tramwaj, autobus, iść pieszo.
Strata czasu. Dlatego albo wysiada się przed, albo za miastem -
instruuje mnie Adam.

I zaraz dodaje kolejne rady. Że stopa na dalekie trasy najlepiej
łapać z kartką, na której piszemy nazwę miasta (duże czarne
litery wpisane markerem na białej kartce), do którego zmierzamy. To
podobno bardziej przyciąga wzrok kierowców, a nawet jak ktoś nie
zawiezie nas do samego celu, to może podrzuci parę kilometrów. Że
trzeba ustawiać się w takich miejscach, by kierowca mógł się
bezpiecznie zatrzymać (jezdni od pobocza nie powinna oddzielać linia
ciągła). Że plecaki trzeba ustawić tak, by kierowcy widzieli je z
daleka. A jak łapanie nie idzie, można zastosować fortel "na
parkę". Ja stoję z wyciągniętą ręką, Adam siada tyłem do drogi
na torbach i rozpuszcza długie włosy. Z daleka wygląda na
dziewczynę. A para autostopowiczów budzi większe zaufanie, niż
dwóch facetów. W końcu można znaleźć stacje benzynową i łapać
"na gębę" - podchodzić, zagadywać kierowców, prosić o
podrzucenie. Najlepiej, żeby na stacji było dużo ciężarówek - z
tirowcami można zrobić bardzo długie trasy.

I wreszcie - stop to bardzo dużo chodzenia. Mało kto o tym wie.
Trzeba wyjść za miasto, znaleźć dobre miejsce do łapania, ciągle
być w ruchu. Z plecakiem na plecach. To czasem bardzo duży wysiłek.

Każdy bierze

Następnego stopa łapiemy na przystanku autobusowym. Parę metrów za
nami na okazję czeka... przeszło sześćdziesięcioletnia kobieta, z
ubioru - typowa wiejska babcinka. Jak się później okazało, na
dodatek głuchoniema! Naszą nietypową trójkę do Kłodzka zabiera
młody, bezrobotny menadżer, który jeździ po kraju w poszukiwaniu
dobrze płatnej pracy.

Kto bierze autostopowiczów? Cały przekrój społeczny - od
studentów i młodych ludzi, przez tirowców, aż przedstawicieli
klasy średniej. W Polsce najczęściej zatrzymują się ci w gorszych
samochodach. Na Zachodzie nie ma już takiej reguły. Tam wiele osób
w młodości podróżowało stopem. Pamiętają, jak sami sterczeli
przy drodze i chętniej się zatrzymują.

Dla kierowców autostopowicz to też atrakcja. Mogą nie tylko komuś
pomóc, ale też pogadać, wyżalić się, podyskutować. Choć
zdarzają się też tacy, których rozmowa w ogóle nie interesuje.
Siedzą cicho, włączają radio i jadą, czasem tylko zamienią parę
słów. Nam trafił się tylko jeden taki kierowca. Z większością
prowadziliśmy ożywione rozmowy. Ze słoweńskim reżyserem
dyskutowaliśmy o Gombrowiczu, z chorwackim tirowcem o piłce nożnej,
z młodą, piękną i opaloną Włoszką o studiach i życiu w
Trieście, z polskim małżeństwem mieszkającym w Londynie o naszej
emigracji, Chorwat na nas, autostopowiczów, próbował poderwać
barmankę w przydrożnym pubie, a polskiemu kierowcy busa pomagaliśmy
w Austrii kupować używany samochód. Kiedy złapie się z kierowcą
dobry kontakt, możne nie skończyć się jedynie na podwiezieniu - ze
słoweńskimi studentami spędziliśmy niemal cały dzień,
wykąpaliśmy się w górskim jeziorze i długo rozmawialiśmy przy
piwie, które nam postawili (- Jesteśmy dumni, że możecie napić
się piwa z naszego rodzinnego Mariboru - przekonywali nas).
Złocistym trunkiem poczęstowali nas też młodzi Francuzi
podróżujący po Europie kempingiem. Spełnili też autostopowe
marzenie Adama.

- Zawsze chciałem złapać na stopa kemping - cieszy się jak dziecko.

Śniadanie na trawie

Pierwszego dnia trzema stopami dojechaliśmy do Czech. Drugiego
okazała się, że Czesi nie są narodem przyjaznym autostopowiczom.
Nikt nie chciał się zatrzymać. Z trasy musieliśmy udać się na
dworzec i do Brna pojechaliśmy pociągiem. Tam utknęliśmy na
kolejny dzień. Z Czech wywieźli nas dopiero młodzi Holendrzy i
Niemki podróżujący po Europie. Później szło już gładko, choć
nie obyło się bez przygód. Na przykład, gdy zostaliśmy wysadzeni
na austriackiej autostradzie o godzinie 22. Samochody mkną z
zawrotną prędkością, ciemno, żadnej stacji benzynowej. Półtorej
godziny szybkim tempem idziemy poboczem do pierwszego zjazdu z
autostrady.

Wracając do znaków zapytania - autostopowicz zwykle nie wie, gdzie
śpi. Nam się zdarzył nocleg w namiocie rozłożonym koło
ogródków działkowych, za billboardem przy drodze na Brno, w czeskim
sadzie (niestety, na mrowisku), na alpejskim pagórku czy w budce
ratowników na chorwackiej plaży. Choć spaliśmy też w hostelu i na
campingu. Po nocy w ekstremalnych warunkach zwykle następowało
śniadanie na trawie - przed supermarketem pożywialiśmy się
konserwami, wzbudzając zainteresowanie robiących zakupy.

W podróży zdarzało się też, że znajdowaliśmy się pod ścianą.
Na przykład w Rijece, kiedy o północy wylądowaliśmy na
przemysłowych, portowych przedmieściach miasta i łapaliśmy stopa w
totalnej ciemności, na zakręcie nadmorskiej drogi. Zatrzymał się
młody mężczyzna w alfa romeo ze skórzaną tapicerką i podrzucił
nas na imprezę na plaży, gdzie dwudziesto - i trzydziestoletni
Chorwaci bawili się przy kiczowatych przebojach dyskotekowych, a w
tle buchał ogniem komin z pobliskiej rafinerii. Inny przykład -
forsujemy pieszo granicę austriacko - słoweńską, idziemy pnąca
się ku górze, wąską drogą już od dwóch godzin. Ściemnia się
coraz bardziej, robi się zimno. Nawet nie ma gdzie rozłożyć
namiotu - z jednej drogi strony niemal pionowa skarpa w dół, z
drugiej niemal pionowa ściana lasu. Nie wiemy, ile kilometrów
zostało nam jeszcze do granicy. Za plecami słyszymy jadący
samochód. Odwracamy się, wyciągamy rękę. Znowu się udało.

- Widzisz. Zawsze się ktoś zatrzyma. Zawsze! Nie można tracić
wiary, cały czas trzeba próbować - przekonuje mnie Adam,
zdegustowany tym, że traciłem już nadzieję.

Z tirowcami to się jedzie

- Kierowcy ciężarówek to niezwykła grupa ludzi. Często wulgarni,
przeklinają co chwilę, wszystkich nienawidzą, na każdego są
wkurzeni. Ale jak się tobą zaopiekują - podwiozą, zrobią coś
ciepłego do picia, poczęstują czymś do jedzenia, papierosem, czy
piwem - opowiada Adam.

Kiedy wracaliśmy do Polski, trafiliśmy na naszych kierowców tirów.
Pozwolili nam przespać się w przewożonych na lawecie samochodach,
zrobili kawę rano, pogadali. Opowiadali o tym, gdzie przy drodze
stoją najładniejsze dziwki, o swoim koledze - erotomanie, który
prowadzi samochód i jednocześnie ogląda filmy porno na laptopie, o
tym, że żona żoną, ale z kolegami na piwo to iść zawsze trzeba,
a jak się parę stówek na boku zarobi, to małżonka o tym wcale nie
musi wiedzieć oraz o tym, jak odlać sobie trochę benzyny dla
siebie, tak, żeby szef nie zauważył.

Po jedenastu dniach podróży wracamy. Zmęczeni, z odciskami na
nogach i wieloma doświadczeniami i wspomnieniami. Sama jazda stopem
bardzo mi się spodobała, ale to jednak nie dla mnie. Zdecydowanie
nie moja bajka - mówię sobie.

Za tydzień do głowy przychodzi mi myśl, żeby jednak jeszcze raz
wejść do tej samej rzeki. Jednak ten typ przygody, zmierzenia się z
niewiadomą, niesamowicie wciąga.

Michał Wybieralski
  
Skok na południe
Forum dyskusyjne -> Inne -> Obieżyświat

Strona 4 z 5  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
noclegi ciechocinek
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010