Wysłano: Sobota, 23 Kwietnia 2005, 15:48 |
|
|
|
Rozpoczynam publikację impresji podróżnika Marcina Dąbka z jego trwających właśnie wojaży po Ameryce Łacińskiej. Na początek pierwsze trzy odcinki:
1. BRASIL, BRASIL GDZIE CZERWIEN ZIEMI...
GDZIE DZIS RANO WYLADOWALEM W SAO PAULO GDZIE NA LOTNISKU OPROCZ DESZCZU CZEKAL NA MNIE BRAZYLIJSKI ZNAJOMY Z LONDYNU. BRAZYLIJSKA ODPRAWA BEZ PROBLEMU I PYTAN PELEN RELAKS. INACZEJ BYLO WE FRANKFURCIE GDZIE PANI NIEMCE BARDZO SIE NIE PODOBALO ZE MOJ BILET POWROTNY JEST ZA POL ROKU.
- NO BO PRZECIEZ W BRAZYLII TYLKO 3 MIESIACE MOZNA-MOWI NIEMKA.
- NO ALE JA BEDE PODROZOWAL PO INNYCH KRAJACH TAKZE A W BRAZYLLI TO PRZEJAZDEM-MOWIE.
- OJ MUSZE POROZMAWIAC Z INNA NIEMKA-MOWI PO CZYM WRACA I MOWI ZE ROBI DLA MNIE WYJATEK I ZE TO OSTATNI RAZ PRZEPRASZAM BARDZO JUZ WIECEJ NIE BEDE I SKIEROWALEM SIE SKRUSZONY I SKULONY NICZYM KEYSER SOUZE DO SAMOLOTU NIEMIECKIEGO ZRESZTA. ALE PARANOJA.
NO NIC SAO PAULO JEST OGROMNE 3 RAZY WIEKSZE OD PARYZA I 142 RAZY WIEKSZE OD PILY. ZYJE TUTAJ NAJWIECEJ JAPONCZYKOW POZA JAPONIA! I TO NIE TURYSCI TYLKO BRAZYLIJCZYCY.
MIESZKAM W MIESZKANIU SIOSTRY OLIVIO KTORE JEST TAK NOWE ZE NAWET ONA TAM JESCZE NIE MIESZKALA. CENNY ZBLIZONE DO POLSKICH TYLKO ZE OWOCE TANIE JAK... WEGIEL. JAK JA DAWNO NIE BYLEM W SUPERMARKECIE, KOMPLETNIE ZAGUBIONY.
DZIS WIECZOREM MIALEM MOZLIWOSC POKONWERSOWAC PO PORTUGALSKU Z RODZICAMI OLIVIO, MOJA JAKO TAKA ZNAJOMOSC HISZPANSKIEGO DUZO POMAGA. TO CHYBA TYLE O SOBIE NA POCZATKU.
Marcin
2. Jak nie pada, to leje.
TO JUZ PIEC DNI W SAO PAULO. OLIVIO STWERDZIL -PROBUJAC MI COS- ZE JEST TO NAJNUDNIEJSZE MIASTO NA SWIECIE POMIJAJAC FAKT ZE JEDNO Z BARDZIEJ NIEBEZPIECZNYCH. W CENTRUM NIE MA NIC... JEDYNA ATRAKCJA JEST TO ZE MOZESZ BYC OKRADNIETY. CALE SZCZESCIE ZE LUDZIE TUTAJ SA WESELI I POZYTYWNIE NASTAWIENI DO ZYCIA. KONTRAST POMIEDZY BIEDA I BOGACTWEM JEST OGROMNY CO CIEKAWE FAVELE(NAJBIEDNIEJSZE DZIELNICE , DOMY Z DYKTY ITD) ZNAJDUJA SIE TYLKO 100M OD NAJDROZSZYCH DZIELNIC!!!
ARTON SENNA WIELOKROTNY MISTRZ FORMULY 1 POCHODZIL Z SAO PAULO, TERAZ JUZ WIEM DLACZEGO BYL TAKIM DOBRYM KIEROWCA.
BO TUTAJ KAZDY KTO PROWADZI NIM JEST. JAZDA PO MIESCIE TO WYZWANIE I PRZYGODA. DZIURY NA ULICY WIELKOSCI POL SAMOCHODU, KIEROWCA DECYDUJE CZY SWIATLO JEST CZERWONE CZY ZIELONE(TAK PRZYNAJMNIEJ PROWADZI BRAT OLIVIO), LUDZIE PRZEBIEGAJA, MOTORY BEZ SWIATEL. WIEDZIALEM ZE BRAZYLICZYCY MAJA OBSESJE NA PUNKCIE PILKI NOZNEJ ALE TO CO DOSWIADCZYLEM WCZORAJ TO MEGAOBSESJA. POJECHALISMY POGRAC W PILKE WIECZOREM( GODZINNA W JEDNA STRONE SAMOCHODEM) ZACZELO GRZMIEC JAK ZACZELISMY A POZNIEJ LALO JAK Z CEBRA PRZEZ CALY CZAS. W OGOLE IM TO NIE PRZESZKADZALO POMIMO ZE LEDWO CO BYLO WIDAC DRUZYNE PRZECIWNA. MUSIELISMY SKONCZYC O 23 BO PO NAS KTOS INNY WYNAJOL BOISKO NA 2 GODZINNY!!!! OLIVIO MA ZNAJOMEGO KTORY PRACUJE NA TARGU WCZESNIE RANO WIEC Z KOLEGAMI GRAJA OD 1 DO 3 W NOCY A POTEM IDA DO PRACY!! POZA TYM OBAWIALEM SIE ZE SIE SKOMPROMITUJE GRAJAC Z BRAZYLIJCZYKAMI ALE NIE BYLO TAK ZLE . MLODZIEZY POLSKA NIE JESTESMY DALEKO OD BRAZYLII. ZASADA NUMER JEDEN JAKA ZAUWAZYLEM TO ZE MEZCZYZNI NIE UCZESTNICZA W PRZYGOTOWANIU POSILKOW, ZMYWANIU ITD...DLACZEGO NO BO JEST MECZ W TV. ZAWSZE SIE COS ZNAJDZIE DO OGLADANIA JAK NIE LIGA BRAZYLISKA TO HISZPANSKA, JAKBY TRANSMITOWALI MECZE TRAMPKARZY TO TEZ BY CHYBA OGLADALI. PODCZAS POSILKU GDY USLYSZA GOOOOOOOLLLLLLL TO ODBIEGAJA OD STOLU BY CZYM PREDZEJ ZOBACZYC POWTORKE. NIE MAJA LEKKO KOBIETY TUTAJ NIE MAJA. CZAS OPUSCIC TO MIASTO GDZIE WIEKSZOSC CZASU SPEDZA SIE W SAMOCHODZIE A NAJWIEKSZA ATRAKCJA JEST SPACER PO SUPERMARKECIE.
Z SAO PAULO DLA PANSTWA
JACEK MOSKWA
3. Contrast zupełny.
SZCZESCIE WIELKIE OGARNELO MNIE OPUSZCZAJAC SAO PAULO. W AUTOBUSIE OTWIERAM GAZETE I DOWIADUJE SIE ZE W PORTO ALEGRE (18 GODZIN JAZDY AUTOBUSEM W PRZECIWNA STRONE ) ODBYWA SIE 5 SWIATOWE FORUM SOCJALNE, GDYBYM OTWORZYL GAZETE PRZED WEJSCIEM DO AUTOBUSU TO BYM POJECHAL NA FORUM. JEDNAK NIE TAK MIALO BYC. W AUTOBUSIE POZNAJE BRAZYLIJCZYKA, KTORY JEST DOBRYM ZNAJOMYM DZIEWCZYNY (ANGELES Z ARGENTYNY) Z KTORA DZIELE CZY DZIELILEM DOM W BRISTOLU!!!! OBOJE NIE MOGLISMY W TO UWIERZYC. SWIAT SIE SKURCZYL MI W GLOWIE MOMENTALNIE. DANIEL MIESZKA OBECNIE W NIEMIECKIM CAMPHILLU I UCZY SIE NA FARMERA. WYSIADAMY NA TYM SAMYM PRZYSTANKU. TIRADENTES TY CUDOWNE KOLONIALNE MIASTECZKO GDZIE ULICE WYLOZONE SA MARMUREM A WOKOLO GORY I ZIELEN. W MIASTECZKU ODBYWA SIE WLASNIE FESTIWAL TEATRALNO-FILMOWY TAKZE DUZO SIE DZIEJE I CO NAJWAZNIEJSZE ZA DARMO. TUTAJ TEZ MIESZKA KOZAK KTOREGO RODZINNA OD 9 POKOLEN WYRABIA NOZE. ZALOZYL ON TEZ WSPOLNOTE KOZACKA GDZIE UCZY MLODSZE POKOLENIA RZEMIOSLA. GOSZCZE U SIOSTRY RITY I RAQUEL -INEZ. A WLASCIWIE U JEJ MEZA SZWAJCARA CO TO PODROZOWAL PO BRAZYLII , ZAKOCHAL SIE I ZOSTAL. ICH DOM JEST Z DALA OD WSZYSTKIEGO Z WIDOKIEM NA GORY ITD. NIE MA ELEKTRYCZNOSCI, ZA TO DOM PRZYPOMINA ANTYKWARIAT (PROWADZA SKLEP Z ANTYKAMI). SPOKOJNIE ZYCIE. MALPKI PRZYCHODZA RANO NA BANANA. W NOCY ZABA MLOTKARKA WYDAJE ODGLOSY NICHYM DZIECIOL, SWIETLIKI LATAJA I TAKIE TAM DALEJ.
CDN |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 25 Kwietnia 2005, 21:23 |
|
|
|
4. Karnawał niejedno ma imię.
Witajcie
no wiec po tygodniu spedzonym w buszu, z krotkimi wypadami na inne farmy by poznac rodzine moich przyjaciol z bristolu ( rita i rodrigo). Nadszedl czss by odwiedzic servas host z brazylii. Wybralem bardzo ciekawe malzenstwo. Podobnie jak Jean mieszkaja na pieknej farmie w gorach, tylko blizej rio de janeiro.Jestem ich pierwszym gosciem. Oboje jedza tylko surowe jedzenie i kielki czyli zywe jedzenie. W ten sposob jedzenie nie traci enzymow i witamin. Bardzo ciekawa, kolorowa i smaczna kuchnia. wiekszosc jedzenia pochodzi stad. Przez te pare dni pomagalem Marii Luizie przy budowie jej ziemnego domu w srodku lasu, poznawalem nowe roslinny, owoce dogladalem pszczol i sadzilem drzewa z jorge(niemiecki szwajcar!!). Jestem w brazylii i poznaje wiecej szwajcarow niz brazylijczkow. Obok nich mieszka Dolores z ARGENTYNY ktora to wyrabia kukielki, marionetki itd razem z synem tez kielkoja. Jej syn nigdy nie byl u lekarza.(brazylijczycy maja obsesje co do szpitala ida nawet gdy maja grype).Wiele klinik na swiecie przez ta diete leczy raka,nowotwory i aids. Matka marii luizy mial raka i powykrzywiane rece od reumatyzmu, gdy zaczela jesc surowe jedzenie po paru miesiacach byla zdolna grac na pianinie!! i zmarla po paru latch smiercia naturalna. Maria luiza jako psychoanalityk pracowala przez wiele lat w fawelach w Rio, a teraz prowadzi centrum wspierane przez ministerstwo zdrowia gdzie ludzi ucza sie o zywym jedzeniu. Przybylem do Rio w piatek na pierwszy dzien karnawalu i sie zdegustowale pomijajac deszcz i zimno. Jest to impreza typowo dla turystow. Wiekszos
ludzi z rio wyjezdza na czas karnawalu. Kontaktuje sie z poznana w angli
Glenda i razem z nia i grupa z jej miejscowosci jade na miedzynaradowa chrzescijanska konferencje, gdzie reprezentuje kontynent europejski..............
chwala panu
marcin
5. Don't cry for me, Argentina...
HOLA
Po konferencji na ktorej poznalem ludzi ze wszystkich panstw ameryki pld,
udalem sie na farme organiczna a nawet lepiej bo bio dynamiczna. Pracy bylo duzo bo to czas zniw, podczas tego pobytu uswiadomilem sobie co to znaczy pracowac ciezko fizycznie. Dobrze ze brazylijczycy sa dobrymi gawedziarzami, zwlaszcza gdy slonce grzeje i dzien pracy dobiega konca.
Jeden z farmerow Ronaldo, ten mniej slawny, koresponduje z zalozycielka
szkoly w ktorej pracowalem w bristolu!!! Biedaczka ma juz 85 lat ale mimo to zasyla mu najswiezsze informacje np ostani list byl o zapowiedzi konca swiata w 2012 wyczytany ze wzorow na polach zbozowych niedaleko Bristolu. Tutaj tez poznalem Katrzyne , ktora to zalozyla pierwsze przedszkole waldorfskie w Polsce. Jej maz, Renato, jest brazylijczykiem ale rozmawiaja z soba po niemiecku!! Renato zna rowniez Angeles*dziewczyne z ktora mieszkam w bristolu, gdy do tego doslismy zadzwonila babcia tego chlopaka co poznalem w autobusie 3 tygo\dnie wczesniej , znajomego angeles, bo Renato mial akurat urodzinny. Trudo to wszystko pojac i zrozumiec.
Aha, dzieci, 7 i 9 lat , mowia jeszcze po hiszpansku bo urodzily sie w
Argentynie. Obok farmy jest szkola waldorfska na 400 dzieci a kazda klasa to domek z ogrodkiem.
Po farmie pojechalem do Sao paulo po moje rzeczy i na poludnie do Kurytyby gdzie mieszka najwiecej polonii w tym kraju. Jest nawet skansen wsi polskiej imienia jana pawla 2.
Na dzien jeden udalem sie na wyspe Miodowa co by zobaczyc brazylijskie
plaze. Wyspe obeszlem w dzien i wrocilem . Strasznie duzo tu plecakowiczow z
izraela, ktorzy to podrozuja liczna grupa niczym karawana. Niedlugo wyspa stanie sie kolonia Izraelska a mieszkancy beda mowic po hebrajsku. Autobusem nocnym udalem sie do Foz, miasta granicznego z paragwajem i argentyna. Siedzialem obok matki z dzieckiem, ktore zapewne snilo ze gra w pilke bo caly czas mnie kopalo. Zosiu nie kop pana bo sie spocisz. Pol przytomny i sfallowany udalem sie zobaczyc najwieksza budowle wykonana ludzkimi rekami. HYDROELEKTROWNIE ITIPU na rzece Parana. Na przyklad do budowy tego ogromu zuzyto tyle zelaza co 380 wiezy Eiffla. Tutaj spotykam komercyjna wycieczke z Polski, z ktora zabieram sie na stopa na lotnisko,
oni do Rio ja na wodospady Iguazu, ktore zapieraja dech, trudno to opisac i sfotografowac.
Czemu podrozujesz sam?
Bo nie stac na podroz z wami naprosciej mowiac. Poznanie ludzi i kultury znikome. Po za tym zwariowal bym z wami , tego juz im nie mowie. Zatrzymujemy sie przy drzewie owocowym, wszyscy robia zdjecia.
Witek a ty nie robisz zdjecia?
Nie juz kiedys widzialem to drzewo na Cejlonie czy gdzies tam. Za koszta 3 tygodniowej wycieczki mozna by bylo rok jezdzic po tym kontynencie.
Wczoraj przeszlem na strone argentynska gdzie zatrzymalem sie u jORGE osoby poznanej na konferencji. Jego zona pochodzi z rodzinny ukrainskiej. W stanie MISSIONES mnostwo jest imigrantow z roznych krajow, jednak najwiecej jest Polakow, dlatego na kazdego emigranta mowi sie Polaco.
Caly czas mieszam hiszpanski z portugalskim, sa bardzo do siebie podobne, trudno sie przestawic po miesiacu w brazylii.
SHALOM
MARCIN
6. Przygód kilka wróbla ćwirka.
WITAJCIE ZMARZLUCHY
Po wodospadach Iquazu gdzie spedzilem swoje urodziny(nie moglbym sobie wyobrazic lepszego prezentu) udalem sie odwiedzic miejscowosc Wanda! a
wlasciwie slynne kopalnie kamieni szlachetnych. Tutaj wszyscy znaja historie o Wandzie co nie chciala niemca, jednak mimo wszystko pytaja mnie czy to prawda.
Polacy byli tutaj pierwszymi osadnikami i teraz sa najbogatszymi ludzmi w
okolicy poniewaz sprzedaja ziemie kilka razy drozej niz ja kupili..
Pozatym sa rasistami bo zenia sie tylko miedzy soba jak to stwierdzila pol
polka pol wloszka!.. jednym slowem wasal mojego wasala nie jest moim
wasalem.
Czekajac na jakis transport popijam terere czyli mate z zimna woda, z
przewodnikami z kopalni, relaksowa atmosfera, pot sie leje a tu zjawia sie
dwoch argentynskich harlejowcow i dolanczaja sie do mate(wszyscy pija z
jednego kubeczka i jedna osoba dolewa tylko wody)jeden z nich mowi ze
przejezdzal przez Poznan swoim harlejem jakies 15 lat temu!.
Ciekawe czy byl na lipcowym zlocie harlejowcow w Ujsciu? Niedaleko stad jest tez dom rodzinny Che Guevary, juz teraz wiem czemu przeniosl sie na Kube , po prostu mial juz dosyc zycia z polakami.
Odwiedzam ruiny misji San Ignacio pod wieczor bo chce zobaczyc spektakl
swiatla. Moge jednak o tym zapomniec zarowka sie przypalila czy cus. Ruiny jak ruiny, o wiele ciekawsza jest zabawa z psem dozorcy , nieco wiekszym od swinki morskiej ktory przynosi mi co chwila jakies fanty. Pierwszy raz widze jak wyglada drzewo mate oraz pijany pal (PALLO
BORACHO) ogromne drzewo z kolcami i pieknymi rozowymi kwiatami. Wychodze z ruin z siatka avocado -niestety psa nie moglem wyniesc, ktosc musi przeciez pilnowoc te...avocado -ktore konsumuje wspolnie z napotkanymi hiszpankami, ktore zapraszaja mnie do barcelony jak tylko wroce.
W Buenos Aires zatrzymuje sie u zwariowanej rodzinny mojej zwariowanej
kolezanki Angeles. Atmosfera jak w domu Tomali, 4 koty i krolik. Kazdy kot ma jakies inne
jazdy. Esmeralda je tylko na lodowce i siedzi przed domem na wycieraczce caly dzien.Krolik jest jak kicajacy kot w mysl przyslowia ....z kim przystajesz takim sie stajesz... Gosci tu tez jeden niemiec(co go Wanda nie chciala)-jAN. Brat Angeles wyrabia didrudu i pogrywa tez na tym przez wiekszosc dnia.
Nie dosc ze Buenos jest stolica tango i mozna zobaczyc tanczace pary na ulicy to jescze trafilem na coroczny festival tanga--normalnie fuks.
Odbywaja sie darmowe lekcje tanca i przedstawienia. Na dwa dni wybralem sie do Urugwaju, bo to tulko 3 godzinny katamaranem przez rozsiane wysepkami dorzecze rzeki La Plata.. Pierwsze wrazenia URUGWAJU
1. kazdy tutaj chodzi z termosem i mate. 2 rower i skuter podstawa transportu 3 na skuterach jezdzi sie bez kaskow i najlepiej w czterech (osoby w srodku trzymaja termosy) Zatrzymalem sie w pieknym kolonilnym miasteczku-Colonia de Sacramento.
Miasteczko jest jak mala Havana, stare budynki i stare samochody wciaz na chodzie. Wczoraj objal wladze pierwszy w historii tego kraju prezydent
lewicowy i w stolicy wielka 3 dniowa fiesta. Tutaj spokojnie i cicho
Podczas porannego spaceru wzdluz morza przypalental sie maly wilczur, ktory nalegal aby bawic sie z nim w rzuc i przyniesc. ..Marcin nie byl brzydkim
dzieckiem ale zeby psy sie z nim bawily rodzice wieszali mu na szyji
kielbase...
Wracam pod wieczor do Buenos i od razu na koncert Kosturicy and no smoking orchestra, niestety nie ma juz biletow, nie sadzilem(nie tylko ja) ze Kosturica jest tu taki popularny.
Pod kasa umawiam sie z siostra mojej znajomej francuski z Bristolu , ktorej to nigdy nie widzialem. NIGDY NIE UMAWIAJCIE SIE Z NIKIM POD KASA W DNIU KONCERTU, ZWLASZCZA GDY NIE MA BILETOW I NIE ZNASZ OSOBY Z KTORA SIE UMAWIASZ. Na szczescie Marie (studentka kinematografii)podobna jest do swej siostry i razem z jej znajoma belgijka(studentka architektury w urugwaju) idziemy posluchac darmowej muzyki w starej dzielnicy San Telmo. Zajdajac empanadas(cos w stylu pirogow z roznymi nadzieniami) sluchamy dwoch katujacych gitarzystow, a mialo byc tak pieknie, wywiady mialy
byc.... Wczoraj spotkalem sie z ludzmi poznanymi na konferencji w Brazylii oraz z corka nauczycielki w szkole w ktorej pracowalem. Wyglada na to ze ,mam tu wiecej znajomych niz portugalczycy kuzynow. Po malu uderzam na poludnie do Patagonii.
hasta luego
marcin |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Piątek, 29 Kwietnia 2005, 00:38 |
|
|
|
7. Koniec świata
WITAJCIE
Tym razem krotko. Dotarlem do Ziemii Ognistej do najbardziej wysunietego miasta na poludniu naszej planetki-Ushuaia. Roznica temperatur z Buenos Aires to 25 stopnii C. Snieg na szczytach otaczajacych miasto i mrozny wiatr. Dotarlem tu samolotem bo byl taniej niz autobusem! Pozatym trzeba sobie czasami polatac. W SAMOLOCIE POZNALEM ANDRIEJA rosyjskiego kapitana lodolamacza, ktory jak pierwszy zabieral turystow na Antarktyde jakies 15 lat temu. Teraz mowi konkurencja jest duza i zaczyna robic sie tloczno, ponad 40 statkow! obsluguje ta trase. Miasto rozwija sie takze szybko trzy lata temu bylo tu tylko 4 schroniska(nie dla psow) a teraz 22! Mnostwo tu domow i szkol salezjanskich(ci to wszedzie dotra). Zatrzymalem sie w schronisku prowadzonym przez wlocha z Puglii, ktory gotuje spaghetii wieczorem dla wyglodzonych turystow(patrz ja). Caly hostel wypelniony jest mapami nawet w wc mozna znalezc mape maroko albo jakiegos parku narodowego w chinach!
Czuje sie jak w domu.
MARCIN
8. Więzienie arktyczne na końcu świata
WLASNIE ODWEDZILEM MUZEM WIEZIENNO-ARKTYCZNE!! TE MIASTO POWSTALO DZIEKI WIEZNIA KTORZY BYLI TU ZSYLANI PRZEZ PONAD 100 LAT, TERAZ ZSYLAJA TU TYLKO TURYSTOW. NO WIEC BYLY ZDJECIA Z ROZNYCH MUZEOW WIEZIEN Z CALEGO SWIATA(WRONEK NIE BYLO). WIEZNIOWIE STAD NIE UCIEKALI(PODKOP? GDZXIE JAKI PODKOP. LAMPA W PODLODZE) , NO BO DOKAD TU UCIEKAC. DO PINGWINOW? A PROPO CZY WIECIE ZE JEST 17 RODZAJOW PINGWINOW, A NIEKTORE MAJA CZ POZA TYM(DZIEKUJE ZA POMOC) W SZWAJCARII ISTNIEJE WIEZIENIE GDZIE WIEZNIOWE PRACUJA PRZY POLACH WARZYWNYCH METODAMI NATURALNYMI I SA NAJWIEKSZYM PRODUCENTEM WARZYW NATURALNYCH W KRAJU!! W MUZEUM WIDZIALEM ZDJECIA HENIA ARCTOWSKIEGO PRZY PRAC (RESPECT) ORAZ ZDJECIA INDIAN YAMANA KTORZY TO NIE NOSILI UBRAN!!!!! WSZYSCY WYGINELI GDZY BIALY CZLOWIEK W TROSCE O NICH ZMUSIL ICH DO NOSZENIA UBRAN. ICH RAMIONA BYLY NIEPROPRCJONALNIE WIEKSZE OD NOG, PONIEWAZ WIECEJ WIOSLOWALI NIZ CHODZILI. LODKI WYRABIALI Z KORY DRZEW. WIEM ZE BRZMI TO DZIWNIE ALE TO PRAWDA. POZA TYM(JA JA LUBIE TEN WYRAZ) OSNIEZONE GORY I TURYSCI NA GLOWNEJ ULICY PRZYPOMINAJA MI KRUPOWKI. JUTRO JADE DO CHILE I NIE POWIEM ZA ILE.
PS W PARKU NARODOWYM (PYCHA) SPOTKALEM DZIEWCZYNE KTORA TO MIESZKA NA TEJ SAMEJ ULICY CO JA GDY MIESZKALEM W LONDYNIE
PS BIEGUN PRZESUWA SIE 10 METROW KAZDEGO ROKU!!! BIEDNY KAMINSKI
9. Patagonia.
Witajcie
Dlugo czasu uplynelo od ostaniej wiadomosci tak przynalmniej mi sie wydaje. To juz 2 miesiace podrozy, (chyba sie wzrusze). Z Ziemii Ognistej przez przestrzenie patagonii i ciesnine Magellana
dotarlem do Punta Arenas w Chile, gdzie goscilem u swiezego czlonka
hospitalityclub. Patricio jest meterologiem pracujacym na lotnisku, ktory to
ma mnostwo czasu w pracy (poniewaz tak naprawde nie da sie przewidziec pogody tutaj, cztery pory roku w jednym dniu) wiec postanowil uczyc sie rosyjskiego!!! Dlaczego rosyjski?-pytam. Bo czeski byl nudny! -Odpowiada Poza tym frustrowalo go ze nie mogl sie porozumiec z rosjanami kiedy to przez rok pracowal na stacji arktycznej i rosjanie z pobliskiej stacji przychodzili do chilijskiej stacji na chilijska telewizje. Co prawda nie rozumieli nic, ale przeciez nie o to chodzi. Najwieksza popularnoscia za to cieszyla sie baza urugwajska , gdyz udalo im sie sciagac program niekoniecznie dla dzieci. Z tego tez wzgledu samotni mezczyzni moga byc najdluzej rok na stacji arktycznej, za to malzenstwa do dwoch lat. Patricio ktory tez ma w stazu rok na wyspie Wielkanocnej (przy okazji zdrowych i wesolych) chcialby wrocic na antarktyde we wzgledow finansowych, 4000 usd miesiecznie i prawie zadnych mozliwosci wydania ich. Podczas roku spedzonego tam , tylko jeden dzien byl sloneczny! Pracuja 24 h, i dwa dni wolnego. Co w takim razie robia ludzie z wolnym czasem? Odwiedzaja sie helikopterami, spedzaja godzinny na silowni, graja na instrumentach itd. Roczny pobyt na stacji zostawia slad na umysle , mysle sobie wchodzac do pokoju Patrico, ktory zawalony jest ksiazkami o Rosji, Czechach i Ukrainie. W lipcu wybiera sie do Rosji i Ukrainny, poznal duzo osob przez internet i jedzie ich odwiedzic. Jest tez czeska muzyka( mlody vladek) w stylu wesolego ROMKA . Wiekszosc czasu porownujemy slowa rosyjskie do polskich, nie sadzilem ze sa az tak podobne. Niezly absurd chilijczyk uczy polaka jak wymawiac poprawnie rosyjskie wyrazy. Po zawtraku idziemy ogladac bardzo interesujacy cmentarz, na ktorym wiekszosc nazwisk jest pochodzenia chorwackiego, ktorzy byli tu pierwsza fala emigracji. Niezle musieli byc zdesperowani zeby opuszczac swoj sloneczny kraj i osiedlic sie tutaj, gdzie kaluze przemieszczaja sie od wiatru. Duzo tez niemcow i anglikow. DASWIDANIA i jade do parku narodowego Torres del Paine, pada, nikomu nie chce sie wysiadac. Pytam straznika jaka bedzie pogoda (z pesymizmen wielkim gdyz wczoraj w tv zapowiadali 4 dni deszczu) straznik odpowiada "Tutaj jest Patagonia pogoda sie zmienia bardzo szybko" slowa jego zadzialaly niczym zaklecie po paru minutach chmury znikly i slonko sie usmiechnelo. To se musi byc. Dolanczam do trzyosobowej grupy (zabawnego amerykanina, irlandki ktora to chodzila do tej samej szkoly w ktorej ja i PASINA mielismy okazje nocowac w czasie rajdu rowerowego po Irlandii!!!) i szwajcara, ktory to skonczyl 5 miesieczna sluzbe wojskowa, gdzie do kazdego posilku serwowali 6 rodzajow salatek i zolnierze maja nieskonczony dostep do czekolady, a na weekendy wracaja do domu. Jednym slowem ciezki kawalek chleba. Pogoda i krajobrazy byly niesamowite. Na polkuli poludnowej sa inne
konstelacje, a kierunek wyznacza krzyz poludnia. Z parku lapie pierwszego stopa w tym kraju, ktory okazuje sie fotosafarii. Zatrzymujemy sie przy Guanaco(cos w stylu lam) oraz skupisk rozowych
flamingow. Czy wszystkie flamingi sa rozowe? Wlasciciele auta (trynidad i
tobago roots) wysadzaja mnie na przejsciu granicznym z Argentyna. Przejscie w stylu ..przepraszam czy ktos by mi mogl wbic pieczatke do paszportu, bo chce do Argentyny....
Nastepnego dnia odwiedzam cud natury, lodowiec Perito Moreno. Mozna siedziec tu godzinami, patrzec i wsluchiwac sie jak odlamki lodu wpadaja do wody. Nastepnie kilkudnowy trekking po parku gdzie podziwia sie najtrudniejsze wspinaczkowe wierzcholki swiata, Cerro Torre i Fitz Roy. Noce zimne gdyz namiot pozyczony od znajomych z Buenos Aires, bardziej przypomina dom dla lalek, ale nie dam sie, zywcem mnie nie wezma. Poza tym wedruje z wesola ekipa australijsko-szkocko-izraelska. Australijczycy maja pochodzenie polskie (Jagodowski) i ich dziadkowie przybyli do Melbourne w czasie holocaustu. W Chalten ktory jest stolica trekingowa krajua w zimie zamienia sie w najtrudniej dostepne zadupie kraju, poznaje pare francuzow, ktorzy to podrozuja jeepem z Gujany francuskiej. Manuel (babcia polka) prowadzi rezerwat w Amazonii, gdzie pracuje z jadowitymi wezami. Nigdy nie byl ukaszony , poza jednym razem. Ten jeden raz zdarzyl sie w Puszczy Bialowieskiej prze zmije zygzakowata!! No wiec zlapal ja za ogon ( zeby zrobic zdjecie ) jak kazdego weza i nie spodziewal sie ze zmija moze go ukasic, to niemozliwe jak twierdzi. Polak potrafi. Seron podawany w Polsce pacjentowi po ukaszenia przez zmije jest nielegalny we Francji i ponoc bardziej szkodzi niz samo ukaszenie zmiji. Za kazdym razem gdzy Manuel mnie spotyka rzuca polskie frazy z glowy np 4 pomidory poprosze. dwa bilety do Hajnowki. zapiekanke bez ketczupu, do dna itd W niedziele na wiosce odbyl sie koncert miejscowej grupy reagge, ktore jedyne polaczenie z reagee bylo takie ze perkusista mial dwa dredy. Ale nie czepiajmy sie szczgolow, pol wioski wzielo udzial w miedzynarodowym tancu pogo. Spotkalem tez izraelite (co jest tu chlebem powszednim) ktory zakochal sie w miejscowej barmance i rozbil namiot naprzeciwko baru na dni pare, tam pewien amerykanski archeolog wzial go do pomocy przy kopaniu szczatkow dinosarlow, gdzie po tygodniu odkopali 15 metrowy ogon. Archeolog stwierdzil ze 20 lat czekal na ten moment. Normalnie fuks, wystraczy tylko rozbic namiot w
odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Razem przekraczmy granice do Chile , a on wciaz mysli o swojej barmance i tak naprawde nic go nie cieszy. Tutaj podobnie jak w Ameryce srodkowej swieta obchodzi sie we czwartek i piatek, wiec zobaczym gdzie i z kim spedze te swieta. do usluszenia z krainy wiatrow dla panstwa
marcin |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 02 Maj 2005, 17:06 |
|
|
|
10. Paschua
HOLA!
Ponownie w Chile, miejsca zaczyna brakowac w paszporcie od samych pieczatek argentynsko-chilijskich, a przeciez wbic trzeba. Miejscowosc graniczna Chile chico (malutkie Chile) przybralo szczytna nazwe "miasto slonca", co przypominaja tablice na kazdym rogu miasta czy raczej wioski. Szczegolnie zabawne sa te po angielsku " YOU ARE IN SUN CITY - HABITANTS 1800. Miejscowosc lezy na drugim co do wielkosci jeziorze kontynentu w zwiazku z tym klimat tu inny niz w calej Patagonii i slonce swieci przez wieksza czesc roku jak to zazwyczaj bywa w SUN CITY. Przy obiedzie poznaje operatora filmowego z Hollywood, ktory zwieza sie jaka to ostra konkurencja panuje na rynku filmowym. Coz wynika z tego ze nie jest na topie skoro jadamy w tej samej restauracji. O autostopie moge zapomniec, poniewaz tlum izraelitow ustawia sie w kolejce na stopa, a ruch na drodze jak w szabat. Kilka slow o izraelitach bo temat to dosc ciekawy. Jest tu ich tak duzo, poniewaz panuje w Izraelu moda ze po sluzbie wojskowej, ktora trwa 3 lata dla chlopa i 2 lata dla niewiasty, kazdy bierze plecak i podrozuje. Ameryka pld, Australia,Indie i Azja to najpopularniejsze miejsca. Wiekszosc grupuje sie i podruzuja razem. Miejscowi nie wierza ze jest tylko 6 miljonow izraelitow, bo ma sie wrazenie ze wszyscy opuscili Izrael. Napisy po hebrajsku sa tu na porzadku dziennym, a izraelici zachowuja sie jakby byli u siebie w kraju. Dwoch nieznajacych sie Izraelitow zaczyna konwersacje od pytania--- W jakim korpusie sluzyles? Kazdy zachwala wojsko i nie uwaza ze zmarnowal 3 lata swojego zycia, jak fajnie by nie bylo to wojsko, fakt jest faktem ze 18 letni zolnierze zabijaja swoich rowiesnikow z Palestyny!!! Wiekszosc imoin hebrajskich(bardzo trudne do wymowienia) ma znaczenie wiec dla przykladu mialem godnosc poznac: promyk slona, swiatynie, syna lwa i oaze. Na promie( przez jezioro) poznaje malzenstwo z Nowej Zelandii, ktore pracowalo przez 5 lat jako spekerzy w radiu w Dubaju. W panstwie tym panuje prawo, ze jezeli zatrudnia sie kogos z innego kraju, pracodawca pokrywa co roku koszt przelotu pracownika do kraju ojczystego. Nie mowiac o darmowym samochodzie i mieszkaniu. We czwartek w Informacji turystycznej dowiadujemy sie ze nie ma szans wydostania sie stad do niedzieli. Nie bardzo sie to nam usmiecha, oni mysla o wynajeciu samochodu ja o autostopie. Jest haczyk wynajecie samochodu jest drozsze od samolotu! a droga na polnoc jest zamknieta prze swieta ze wzgledu na remonty. Pogadzamy sie z mysla spedzenia swiat w miejscu nie za bardzo ciekawym, gdy przypadkiem(ktore nie istnieja) odwiedzam firme promowa. Okazuje sie ze maja prom raz w tygodniu na polnoc, zgadnijcie kiedy? , we czwartki wieczor!!!! NORMALNIE FUKS. Wieczorem z portu chacabuco wyruszamy na 24 godzinny podboj fiordow i kanalow Chile. , Nie ma zbyt wielu pasazerow i trudno sie dziwic skoro o tym promie nie wie nawet miejscowa informacja turystyczna!!. Kazdy dostaje lozeczko i wieczorem zostajemy zaproszeni do jadalni na "very very interesting movie". Szkoda ze nie bylo quizu (..miasto nad Wisla...) i niespodzianki dla kapitana. Nastepnego dnia sesja opalania na pokladzie i szansa ogladania delfinow i wielorybow. W oddali osniezone wulkany i mnostwo wysepek. Az dziw bierze ze to wszystko kosztuje nas tyle co autobus na polnoc. Na promie mam okazje pierwszy raz(w czasie mojej podrozy oczywiscie) porozmawiac po polsku. Z chilijczykiem!!!!! Juriej ,ktory musial uciekac z kraju gdy Pinochet doszedl do wladzy, dostal stypendium od uniwerku jagiellonskiego w Krakowie, gdzie przez 5 lat studiowal astronomie. Bardzo mile wspomina czasy studiow, pomimo ze studiowal w dosc przelomowych i trudnych dla Polski czasach (80-85)." Polski student zawsze cos wykobinowal do jedzenia, a my zagraniczni mielismy trudne zycie"-zwierza sie Jurij. Jego zona Petra (Niemka) tez mowi nie co po polsku(powtarzajac co drugie zdanie "ale pieknie"), gdyz biedna zakochala sie w nim ,gdy on odwiedzal Nemcy i pojechala za nim do Krakowa studiowac takze. Osiedli w Niemczech, Jurij sprzedaje drukarki, a Petra uczy niemieckiego i hiszpanskiego. Wieczorem prom zamienil sie w salon gier :karty, domino, szachy. W nocy docieramy do Puerto Montt, ale mozna zostac na noc na promie, gdzie po kolejnym "very interesting movie" swietujemy 25 lecie malzenstwa zabawnej holenderskiej pary. Uswiadomilem sobie ze podroz statkiem jest najmilszym srodkiem transportu, jak nie buja rzecz jasna. Wielka Sobote spedzam z rodzinna chilijska, z hospitalityclub.
Orlando jest nauczycielem jezyka angielskiego i w domu mowi do dzieci po angielsku. Zona jest nauczycielka w szkole specjalnej i jest jedynna osoba w rodzinnie ktora nie mowi po angielsku. Dzieci chodza do prywatnych szkol niemieckich! Najzamozniejsi ludzie w okolicy to rodzinny dawnych emigrantow niemieckich, podobnie jak polacy w Missiones. Wieczorem ogladamy mecz pilki noznej Chile-Uruguay, kobiety u gory , mezczyzni na dole(swieta w muzulumanskiej rodzinnie!!!) W tv, co roku w swieta(od 25 lat) puszczaja " quo vadis" poza tym jakies bzdurne chinskie filmy o wiezniach. Atmosfera swiateczna znikoma,zadnych swieconek, plackow itd, gdyby nie zajac nad ranem to bym sie nie zorientowal ze sa swieta.
Przy sniadaniu niedzielnym ogladamy bajke spiderman(hombre arana) ktora goraco nie polecam. Czas spedzic kilka dni na farmie koziej, co by odreagowac te swieta.
Jezus zyje
marcin
ps dzis poznalem hindusa z Londynu, ktory rok temu byl na polskim weselu w Sanoku. Odpadl z gry przed polnoca. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Środa, 04 Maj 2005, 23:02 |
|
|
|
11. Kozieł, powiadasz?
Witajta!
Czas na koziej farmie byl bardzo ciekawym doswiadczeniem. Farma prowadzona jest przez starego chilijskiego hipisa Mattiasa, ktory ponad 15 lat temu przeniosl sie z Santiago w te piekne okolice. Na farmie jest ponad 25 koz( 2 rodzaje: z rogami i bez), co wieczor udoskonalalem swoje techniki dojarskie pod czujnym okiem Czeczo, osoby ktora jako jedyna tak naprawde pracuje na tej wyluzowanej farmie. W czasie mojego pobytu byly dwie niewiasty z usa, jedna z nich z Alaski. I tak przy okazji troche sie dowiedzialem o tym interesujacym stanie. No wiec z zwiazku z tym ze na Alasce w miesiace letnie noc trwa tylko od 1 do 3 godzin, warzywa rosna w niesamowitym tempie i osiagaja duze rozmiary. W zimie natomiast nie jest juz tak kolorowo, duzo samobojstw i depresji. Dlatego Alaska jest jedynym stanem w ktorym hodowanie i posiadanie marihuanny jest legalne(do 1,5 kg na osobe!). Poza tym kazdy mieszkaniec Alaski dostaje od rzadu 1000 usd na wakacje, w celu spedzenia troche czasu na sloncu (witamina D, itd) w ciagu dlugich miesiecy zimowych. Na farmie (w mysl zasady PEACE AND LOVE) nie wysilalismy sie zbytnio: sadzilismy drzewa orzechowe, zbieralismy jablka(kozy je uwielbiaja) i glownie gotowalismy ze swiezo nazbieranych warzyw dodajac do kazdego posilku kozi ser. Mattias pracuje(od czasu do czasu oczywiscie) dla ministerstwa rolnictwa i zacheca rolinikow do uprawiania ziemii metodami naturalnymi_ bez chemii najkrocej mowiac. Pod koniec mojego pobytu na farmie pojechalismy do "innego Chile" jak to okreslil. Lodka odwiedzalismy malutkie wyspy gdzie wszyscy ludzie zyja z rybolostwa. Przepiekne krajobrazy, ocean i gory wokol z zalegajacym sniegiem w wyzszych partiach. Na wyspie oprocz 6 domow jest szkola podstawowa, kosciol i cmentarz. Pomyslec ze takich wysepek sa tu setki. Ludzie sa tu naprawde szczesliwi majac tak niewiele. Wchodzimy do jednego z domostw, Mattias dzieli sie swoimi doswiadczeniami i zacheca do uprawy naturalnej,( panstwo oplaca naturalny nawoz). Jedynna dekoracja w kuchni jest plakat wyborczy czlowieka o twarzy "tylko mnie wybierz a zobaczysz" i na dole napis duzymi kolorowymi napisami - KOCHAM SWOICH LUDZI NAJLEPIEJ!!! Mieszkancy dziela sie "czicza" domowym alkoholem z jablek(nie maja koz?). Tutaj przez radio dowiaduje sie ze Papiez umarl, nastepnego dnia rano slysze w radiu ze jednak zyje!, a pod wieczor ze umarl naprawde. Tej nocy goszcze u katolickiej rodzinny Marco(ramka) i Pillar(kolumna), ktora zwierza sie ze wielki smutek ogarnal ich serca w zwiazku ze smiercia tak waznej dla nich osoby, ale jednoczesnie radosc ze moga goscic rodaka Papieza w swoim domu. Wiele miejscowych mowi mi ze jestem podobny do" Papy". Papiez dla chilijczykow to bardzo wazna osoba, w 1978 pomogl rozwiazac komflikt pomiedzy Chile a Argentyna. Papiez rowniez odwiedzil te miasto w czasie jego jedynnej pielgrzymki po Chile w 1987, poza tym jedynne wmiescie muzeum nosi jego imie. Marco pracuje jako inzynier lesnictwa, w Chile panuje dosc duzy problem z wycinka lasu,poniewaz ludzie caly czas uzywaja drewna do palenia, jest to w ich korzeniach, nawet jak maja piece gazowe to i tak wola uzywac normalnych piecow!! Odwiedzam bardzo ciekawego architekta z Bostonu, ktory to planuje otworzyc przedszkole waldorfskie a w przyszlosci i szkole. Do budowy farmy uzywa aterialow ktorych nikt nie potrzebuje, jak opony, stare rury pcv, butelki lastikowe itd wszystko razem wyglada bardzo interesujaco. o wiecej ma tez kozy i wyrabia ser "feta ", na zrobienie kazdego ilograma otrzeba 10 litrow mleka! Wszystkiego nauczyl sie z internetu. Na stopie poznaje wlasciciela firmy rybackiej, ktora wysyla" swieze" ryby do Hiszpanii, wiekszosc farm lososiowych zostala przejeta przez Norwegow,takze teraz oni maja monopol(na kingsize) lososiowy na swiecie. Po raz piaty przekraczam granice z Argentyna, tym razem przejscie graniczne jest rowniez poczatkiem pieknego parku narodowego "Nahuel Huapi" , pod tytulem wysokie gory i piekne jeziora. Pod wieczor docieram do "argentynskiego zakopanego"- Bariloche. Chcialbym zostac tu dluzej i pochodzic troche po gorach, ale terminy gonia. Za dwa dni musze byc w Buenos Aires, a za trzy na slubie mojej "meksykanskiej mamy " Isabeli w Meksyku. Goszczac u niej w czasie mojego pobytu w Meksyku (2 lata temu), przyzeklem jej ze bede tanczyl na jej slubie. Powiedzialem to na dwa tygodnie przedtem, gdy poznala swojego przyszlego. No i masz babo placek. Stalo sie. Lece zatanczyc i wracam do Buenos Aires, by kontynuowac moja podroz po Ameryce pld. Przelot meksykanskimi liniami sponsorowany jest przez panna mloda, ktora tak naprawde taka mloda juz nie jest. W mysl przyslowia "lepiej pozno niz wcale" w wieku 52 lat wychodzi pierwszy raz za maz, za Williama z USA, lat 60 i cos. Swoj ostatni dzien w Patagonii spedzilem na hipisowskiej farmie, gdziewlasciciele oprocz hodowli zwierzat, wazeniem piwa, prowadza nielegalnie hostel. Miejscowe biuro turystyczne nic o tym miejscu nie wie, a miejsca w "hostel farma" moze byc rezezerwowany przez internet!!! Tam tez spotykam rodaczke,Ole, ktora co prawda urodzila sie w Calgary i tam tez mieszka, ale jej rodzice sa z Warszawy. Po polsku mowi z bardzo smiesznym akcentem, poza tym jej imie wymawia sie tak jak" czesc "po hiszpansku, co znowu smieszy bardzo wlascicieli farmy-hola ola. Wiekszosc mieszkajacych tutaj hipisow,zajmuje ziemie i po prostu sie budyje, cenny ziemii sa tu strasznie wysokie. Jesienna Patgonia zegna mnie lekkimi opadami sniegu, cudownie, cudownie tu jest. O jest widze droga... chyba do Buenos Aires. Podroz (21 godz) autokarem do stolicy, przebiegla bardzo milutko. W wejsciu do autobusu napis w dwoch jezykach: PROSZE NIE SCIAGAC SWOICH BUTOW!! Milym zaskoczeniem bylo (wybralem najtanszy autobus) podanie cieplego posilku. Przy akompaniamencie disco hitow z lat 80 i 90 ,kolacja smakuje zupelnie inaczej. "i like to move it , move it", "its my life" i takie tam dalej. Dj Driver puszczal muze przez pol nocy, takze trudno bylo zasnac, trudno sie dziwc trasa krotka a kompaktow kupa. Nad ranem przy sniadaniu ogladalismy "GOOD-BYE LENIN", film jednak nie cieszyl sie takim zainteresowaniem bo wiekszosc pasazerow po prostu nie rozumie komunistycznych klimatow. Czuje sie troche zagubiony bedac w tak duzym miescie ponownie, a jutro o zgrozo najwieksze miasto naszej palnety- MEXICO CITY.
Z komunistycznym pozdrowieniem
MARCIN |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 09 Maj 2005, 23:35 |
|
|
|
12. Ale Meksyk!
WITAJCIE!
DOJAZD NA LOTNISKO MAM IDEALNY WSTAJE ZA PIETNASCIE CZWARTA GOLE SIE JEM KOLACE NIE UBIERAM SIE BO JUZ JESTEM UBRANY I ZDAZAM. W TYM SAMYM SAMOLOCIE LECI NIBY NAJLEPSZA DRUZYNA PILKARSKA MEKSYKU "PACHUCA", KTORA NIEUBLAGANIE PRZEGRALA (4:0) ZESZLEJ NOCY Z MACIERZYSTYM KLUBEM MARADONNY" BOCA ". A PROPO MARODONNY JEST ON ZYWA LEGENDA. JEGO PULCHNA TWARZ MOZNA ZOBACZYC NA BILBORDACH REKLAMOWYCH , NATOMIAST W SKLEPACH MOZNA ZAKUPIC WINO "MARADONNA" Z JEGO PODOBIZNA. CO WIECEJ EMIR KUSTURICA PRACUJE NAD FILMEM DOKUMENTALNYM O" BOSKIM DIEGO". "LOOSERS" ROZSIEDLI SIE W PIERWSZEJ KLASIE A STEWARDESY WITALY ICH NA POKLADZIE SLOWAMI TYPU "GRALISCIE BARDZO DOBRZE" ITD BIEDACZKI ZAPEWNE NIE ZNALY WINIKU MECZU A MOZE TO PO PROSTU CZARNY MEKSYKANSKI HUMOR. GDY PRZELATUJEMY NAD ANDAMI KTORE WYGLADAJA JAK WULKANY ROZSIANE PO PUSTYNI, PRZYPOMINA MI SIE FILM "ALIVE-DRAMAT W ANDACH" GDZIE TO PASAZEROWIE ROZBITEGO SAMOLOTU, ABY PRZEZYC ZJADALI SWOICH ZMARLYCH KOLEGOW. CIEKAWE JAK SMAKUJA PILKARZE PRZELATUJE MI PRZEZ MYSL KIEDY TO PROBUJE Z TRUDEM MALYM UKROIC- KAWALEK LASAGNE PLASTIKOWYM WIDELCEM Z WYTLOCZONYM LOGO" MEXICANA". SIEDZE OBOK PILOTA INNYCH MEKSYKANSKICH LINI LOTNICZYCH, KTORY WYSKOCZYL SOBIE NA KILKA DNI DO BUENOS. PRACOWNICY LINNI LOTNICZYCH MAJA KILKA DARMOWYCH BILETOW ROCZNIE I WLASNIE NA TAKIM TO BILECIE JA LECE TAKZE. PO DWOCH LATACH PONOWNIE W MEKSYKU. W MEKSYKU OBECNIE PANUJE MALA OBSESJA NA PUNKCIE BEZPIECZENSTWA, PRZED WEJSCIEM DO AUTOBUSU SPRAWDZANE SA TORBY, WYKRYWACZE METALI ITD. DZIEN PRZED SLUBEM - KTORY JEST PO NAJNIZSZYCH KOSZTACH PRZYGOTOWUJEMY DANIA WESELNE. ZOSTALEM PRZYDZIELONY DO SEKCJI SALATKOWEJ W DZIALE MARCHEWKOWYM. MARCHEWKOWE SZALENSTWO TRWALO DO POZNYCH GODZIN NOCNYCH. .....CO SIE JESZCZE MOZE STAC....WSZYSTKO SIE MOZE ZDARZYC NA DWIE GODZINNY PRZED SLUBEM DOSTAJE GARNITUR (KTORY PASUJE ODZIWO) OD SIOSTRY PANNY MLODEJ KTORA TO KUPUJE ODZIEZ PROSTO Z FABRYKI (OD NASZYCH BRACI Z PEJSAMI), ZANIM ODZIEZ WYSYLANA JEST DO EUROPY PO METKE I WRACA PONOWNIE DO MEKSYKU 3 RAZY DROZSZA!!! BUTY OD PANA MLODEGO PRZYMIERZAM W SAMOCHODZIE DO KOSCIOLA. CO ZA TEMPO. W SAMOCHODZIE OPROCZ PANNA MLODEGO JEST JEGO CORKA, WNUK I CHLOPAK CORKI. PANNA MLODA JEDZIE OSOBNYM SAMOCHODEM, TAKA TO JUZ TRADYCJA PANUJE W MEKSYKU. NA DRODZE ZATRZYMUJE NAS POLICJA W CELU SPRAWDZENIA CZY SAMOCHOD NIE JEST KRADZIONY. JAKO ZE JESTESMY SPOZNIENI TLUMACZYMY PANU WLADZY JAK TYLKO UMIEMY ZE SAMOCHOD JEST [acronym:c08d69d655="All Correct - Wszystko w porządku"]OK[/acronym:c08d69d655] A MY STOLAC NA POBOCZU DROGI , DALEKO OD [acronym:c08d69d655="All Correct - Wszystko w porządku"]OK[/acronym:c08d69d655]. POWOLNYM KROKIEM POLICJAT POSZEDL DO INNEGO POLICJANTA, KTORY SPOGLADAJAC NA NAS PODEZLIWIE -JEDNOCZESNIE JEDZAC KANAPKE O NIE ZNANEJ TRESCI- WYDAL ROZKAZ :MOZECIE JECHAC. UFFF. NA SZCZESCIE WSZYSCY SA SPOZNIENI. KOSCIOL JEST ANGLIKANSKO KATOLICKI A PASTOREM JEST KANADYJKA!!! MUZYCY SIE SPOZNILI BARDZIEJ NIZ INNI I ZACZYNAMY CEREMONIE BEZ NICH, W POLOWIE SLUBU ZJAWIA SIE POLOWA RODZINNY(LEPIEJ POZNO NIZ WCALE). JA FOTOGRAFUJE I OBSTAWIAM CZYTANIA PO ANGIELSKU, BO SLUB JEST W DWOCH JEZYKACH. RYZ, PLATKI ROZ I ZYCZENIA. KONWOJ W NIEMILOSIERNYM SLONCU ZMIERZA DO MIEJSCA PRZEZNACZENIA, CZYLI PIEKNEGO OGRODU Z BASENEM. DZIECI WSKAKUJA DO BASENU, DOROSLI OBSTAWIAJA BAREK I ZACZYNA SIE. JEST TAK GORACO ZE JEDZENIE(KTORE W POCIE CZOLA ROBILISMY) NIE CIESZY SIE WIELKIM ZAINTERESOWANIEM. KORZEN MAC., JAKO ZE WIEKSZOSC BRACI I SIOSTR ISABELI SA MUZYCZNIE UZDOLNIENI ZACZYNA SIE RODZINNY RECITAL. MLODZI WYMYSLILI SWIETA ZABAWE, MIANOWICIE WRZUCANIE SIE DO BASENU W GARNITURACH I KIECKACH. JAKO ZE MOJ GARNITUR NIE JEST TAK NAPRAWDE MOJ, W CELACH ZAPOBIEGAWSZYCH ROZBIERAM SIE I WIEKSZOSC WESELA SPEDZAM W SLIPACH KOLORU CZARNEGO. NIE TANCZE ZA DUZO MYSLAC SOBIE ZE PRZED NAMI CALA NOC. NIESTETY JEST TO TYLKO POLSKA RZECZYWISTOSC. WESELE KONCZY SIE PRZED POLNOCA!!!!! NASTEPNEGO DNIA POPRAWINY, JEDNAK JUZ BEZ BASENU I SPIEWOW LUDOWYCH. W PONIEDZIALEK JADE DO POBLISKIEJ MIEJSCOWOSCI, GDZIE PRZED DWOCH LATY PRACOWALEM JAKO WOLNOTARIUSZ Z DZIECMI UPOSLEDZONYMI W CENTRUM MEDYTACJI! TAK SIE AKURAT ZLOZYLO ZE PRZEBYWA TAM MOJA ZNAJOMA Z BRISTOLU, FRANCUZKA LUCIE. JAKO ZE CENTRUM MEDYTACJI JEST ZARAZEM FARMA EKOLOGICZNA ZOSTAJE TUTAJ PRZEZ TYDZIEN CO BY TROCHE POPRACOWAC W MEKSYKANSKIM SLONCU. OPROCZ NAS DWOCH, SA DWIE DZIEWCZYNY ZE STANOW (POLITYCZNIE AKTYWNE ANARCHISTKI) ORAZ DWIE OSOBY Z LONDYNU. TRUDNO POWIEDZIEC ZE TO ANGLICY BO DZIEWCZYNNA JEST POL JAMAJKA POL PAPUASKA, A CHLOPAK POL BANGLADESZ POL KOLUMBIJCZYK. O TAKIEJ MIESZANCE JESZCZE NIE SLYSZALEM JAK ZYJE. DZIEN ROZPOCZYNAMY OD GODZINNEJ SESJI YOGI, POZNIEJ KAZDY DO SWOICH ZAJEC. JAK GLOWNIE SADZE DRZEWA BANANOWE I CYTRUSOWE W PYLASTO WULKANICZNEJ ZIEMI. PYCHA. JAKO ZE JEST TAK GORACO GLOWNYM POZYWIENIEM STAJA SIE SOKI OWOCOWO-WARZYWNE I GUACAMOLE Z TORTILLAS. JEDNYM SLOWEM BEZ MIKSERA UMARLISMY BY Z GLODU. TYDZIEN MIJA SZYBCIUTENKO I SMUTNO BYLO OPUSZCAC MEKSYK (ALE MY Z OLO TY JESZCZE WROCIMY) ALE TERMIN JEST NAPIETY POJUTRZE CHRZCINNY W ARGENTYNIE
POZDRAWIAM
MARCIN |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 16 Maj 2005, 23:43 |
|
|
|
13. Argentyńskie ostatki - jesienne zresztą
WITAJCIE
Powrot do Buenos Aires byl niczym powrot do domu, w mieszkaniu rodzinny ktora udzielila mi goscinny (po raz trzeci zreszta) czeka na mnie "moj" pokoj. Nie mialem okazji odpoczac po locie, bo zostalem zaciagniety na "asado" ,czyli argentynskie grillowane mieso roznego typu, do domu slynnego argentynskiego komika, a raczej jego syna, bo jego slawny ojciec opuscil dom z dziewczyna w wieku swojej corki. Zaczynamy wiec kolacje po 23 jak argentynskie zwyczaje nakazuja, nastepnie brat Angeles gral na roznych instrumentach antycznych ktore slawny ojciec zwozil z roznych stron swiata.Brzdakana kolacje skonczylismy okolo 3 nad ranem, ja na pol przytomny myslami caly czas w Meksyku.
Szkoda opuszczac Buenos zwlaszcza ze odbywa sie wlasnie miedzynarodowy festiwal filmu niezaleznego, jednak niezaleznie od tego zegnam sie z przemila rodzinna "los Incredibles" i udaje sie do Mendozy, regionu winem plynacym.
Z samego ranka udaje sie do muzeum wina, gdzie mozna zobaczyc winiarnie "od kuchni".Tutaj uswiadomiony zostalem ze wino biale robi sie takze z winogron czerwonych tylko proces jest nieco inny. Co wiecej na produkcje litra wina potrzeba 1,2 kg winogron, natomiast slodkie wino wytwarza sie z poznych winogron.
Nie dosc ze zwiedzanie jest za darmo, to jescze jest mozliwosc degustacji
roznych gatunkow wina i winogron. W zwiazku z tym biore nastepne tour tym razem po hiszpansku(...mamy czas, mamy czas...) i tak sie milo zlozylo ze poznaje mila starsza pare z Buenos, ktora zaprasza mnie na obiad (zakrapiany winem rzecz jasna) i zabiera na zwiedzanie" fabryki" oleju oliwkowego. Cale szczescie ze "fabryka" szampana jest juz zamknieta, bo bym o wlasnych silach nie wyszedl. Przemila para odwozi mnie do hostelu i proponuje podwiezienie mnie do granicy chilijskiej dnia nastepnego( moze chca mi nerki wyciac po drodze czy jak mysle sobie niedowierzajac ich serdecznosci) Nie mam nic przeciwko wrecz przeciwnie, zwlaszcza ze sluchaja namietnie w samochodzie Manu Chao!! Chcilabym pozostac tak mlody jak oni bedac w wieku emerytalnym. Wieczorem wizyta w domu kultury gdzie darmowo pokazuja co piatek wstrzasajace filmy. Obejrzalem film o holocauscie zydow na Ukrainie. Tydzien wczesniej wyswietlanno film Wajdy "Pamietam". Tutaj spotykam pierwsza polska podrozniczke. Jaka radosc. Ania jest architekta krajobrazu i mieszka w Dublinie.
Z pierwszymi promieniami slonca z argentynska para udajemy sie w strone najwyzszej czesci Andow, po drodze zatrzymujemy sie na zdjecia (milo wiedziec ze nie jestem sam z moja obsesja fotografowania) i grzane wino, by tutaj temperatura w granicach zera i silny wiatr. Przemila para odstawia mnie( ze wszystkimi organami odziwo) przed tunelem laczacym Argentyne i Chile. Przed tunelem wielki napis "MALVINAS SON ARGENTINAS" czyli "Falklandy sa argentynskie". Wciaz Argentyna nie moze sie pogodzic z utrata wysp, a anglicy nie sa w tym kraju najmilej widziani. Ciekawastka jest ze Unia Europejska nie uznaje Falklandow jako czesc unii.
Na granicy zaczyna sie miedzynarodowym absurd. Wysylajaj po mnie specjalny samochod abym przejechal tunel, nie moge po prostu zlapac stopa przez tunel. Nastepnie po drugiej stronie tunelu udaje sie do biura policji po dokument potwierdzajacy ze przechodze granice pieszo. Policjant patrzy na mnie i pyta sie na ile osob ma wypisac zezwolenie? Ja rozgladam sie wokol. Nikogo nie widze wiec odpowiadam -Na jedna poprosze.....(oczywiscie nie wspominam o dwoch terorystach schowanych w plecaku) Nastepnie policjant idzie z tym papierem i ze mna do celnika, ktory wbija pieczatke wjazdowa do Chile i zapytuje policjanta co ma z tym papieren zrobic. Policjant mysli przez chwile i mowi zeby mi go dac , bo bedzie to sprawdzane 100 metrow dalej przez policjanta, ktory stoji na rogatkach. Oddaje papier policjantowi i stawiam moj plecak (z terorystami) na drodze przy napisie witamy w Chile. Jest to bezwatpienia jedna z piekniejszych granic jakie mi jest dane przekraczac (3400 m npm). Nie mam czsu sie nacieszyc gorskimi krajobrazami gdy podjezdza kolorowo ubrany kolumbijski kolarz .Po krotkiej wymianie slow mowi ze jego zona z corka mnie zabierze.
Tak tez sie stalo. Maz kolarz osiagal niesamowite predkosci na zygzakowatej drodze, gdy my w samochodzie spiewalismy piosenki znanej kolumbijskiej piosenkarki ludowej Mamatopostina. Tak sie sklada ze mialem okazje poznac ja i jej piosenki ( jej syn mieszkal przez 3 lata w Bristolu). Nie mogla w to uwierzyc , ale ja nic na to ni poradze. Maz jest architektem na kontrakcie w Santiago i juz niedlugo wracaja( po trzech latach nieobecnosci) do Kolumbii. Jest tylko jeden duzy problem, ich dzieci chca zostac w Chile.
Dostaje sie do miejscowosci La Calera, gdzie goszcze u Fanny, osoby
poznanej na konferencji w Brazylii. Fanny pomimo 31 lat ma dwojke
dzieci.....16 i 14 lat!!!!!!! Myslalem ze to zart. Jednak nie. Chlopak straszej corki (dwa razy wiekszy ode mnie ) zajmuje sie chrzescijanskim hip-hopem wiec w domu tylko hip-hop i hop-hip. Fanny pracuje w Santiago (2 godzinny drogi) wiec wraca zawsze pozno. Podziwiam ja ze
potrafi to wszystko ogarnac.
Natepnego dnia odwiedzamy Vina del mar i Valparaiso (patrz "dzienniki
motocyklisty"), piekne nadmorskie miasta. Opuszczenie Chile nie jest takie proste. Dowiaduje sie 30 km przed granica ze przejscie graniczne zostala zasypane sniegiem i otwarte bedzie jutro. Goscinny udziela mi bardzo mila i skromna rodzina chrzescijanska. Glowa rodzinny pracuje w kopalnii kamienii szlachetnych. Wydobywaja specjalny rodzaj metalu (dla NASA), ktorego kawalek o wielkosci ceglowki nikt nie
jest w stanie podniesc.
Nad ranem argentynska ciezarowka dostaje sie nad znajoma granice, ktora w bieli wyglada jeszcze piekniej. Ponowna wizyta u pana policjanta, papierek, pieczatka i... juz chce lapac stopa, gdy policjant mowi ze on mi zlapie stopa. Tego sie obawialem, zlapal mi autobus i mowi ze nic nie musze placic. Wsiadam wiec dziekuje policjantowi, dzwi sie zamykaja a pan kierowca rzuca mi jakas kosmiczna cenne za bilet. Po 200 metrach wysiadam wiec i lapie brazylijska ciezarowke, ktora docieram do Puente del Inca, wioseczki z ktorej roztacza sie widok na ACONCAGUA najwyzszy szczyt obu Ameryk. Stad tez startuja wszyscy wspinacze. Wioska zawdziecza swoja nazwe wielokolorowym naturalnym moscie stworzonym przez gorace zrodla. Wycieczka na punkt widokowym z farancuzka para, ktora podrozuje dookola swiata (bilet lotniczy dookola swiata jest bardzo popularny wsrod podroznikow) i wizyta na cmentarzu andinistow.
W schronisku popijamy mate z brazylijskimi tirowcami i sluchamy opowiesci wlasciciela schroniska o najwyzszym szczycie Andow. Pozwolenie na wspinaczke kosztuje 300 usd. Szczyt(6930 m npm) nie jest technicznie trudny, glownym problemem sa niskie temperatuty i silny wiatr. W ciagu ostatnich 4 miesiecy zginelo szesc osob, a najtrudniejsza droga na szczyt prowadzi prze lodowiec Polakow!
Drugi co do wysokosci szczyt w Andach, Pissis, takze po stronie
argentynskiej, jako pierwszy zdobyty zostal przez Polakow. Gdzie diabel nie moze tam.... Polaka posle.
Nastepnego dnia moje stopowe szczescie zostaje nieco nadszarpniete w
miejscowosci, w ktorej krecili "Siedem lat w Tybecie". Wolalem nie pytac o
pomoc wojskowych-policjantow. ktorzy zreszta sami byli zajeci lapaniem
stopa do sasiedniej jednostki. Pokornie wzialem autobus do Mendozy, w ktorym poznalem szalonego sprzedawce podrecznikow szkolnych z Mediolanu. Wieczorem skontaktowalem sie z dwojka swiezych czlonkow hospitalityclub i udalismy sie do starego klubu tango na wieczorek kulturalno-taneczny. Nastepnie nocna podroz na polnoc kraju do pieknej miejscowosci Salta.
Goszcze u Ramona z Hospitality, ktory jak wiekszosc argentynczykow -pomimo 30 lat - mieszka wciaz z mama i rodzenstwem oraz uwaga z 4 kotami , 9 kocietami i 4 psami do ozdoby.
Ramon ma opsesje na punkcie rowerow, wiec zamiat chodzic po miescie, wozi mnie on na swoim rowerze! Czuje sie jak pogromca riksiarzy.
Wieczorem podswietlone centrum miasta wyglada niesamowiecie, mnostwo tu pieknych kolonialnych budynkow i kosciolow. Jest to bez watpienia najpiekniejsze miasta argentynskie jakie moje skosne oczka widzialy. Poza tym jest to takze najtansze miasto w tym kraju , zwlaszcza cena owocow (25 pomaranczy za 1 zl polskich!)
W nocy w dzielnicy rozrywkowej odbywa sie koncert na wolnym powietrzu
(tutejsza jesien jest jak polskie lato) miejscowej grupy "SLEPE PSY".
Wywieszone bandery na balkonach domow daja mi do zrozumienia ze kto jak kto, ale "slepe psy" definitywnie rzadza w miescie.
Nastepnie ogladamy niesamowite tance miejscowych Gauchos i po polnocy
wracamy do bazy. Argetynczycy kochaja pozne zycie nocne, a dyskoteki w tym kraju zapelniaja sie w tym kraju okolo 2 w nocy! Rodzina oglada w TV "Pianiste" ja pasuje, odgruzowuje moje lozko z kociat i odplywam w kraine snu.
W niedziele w Salcie odbywa sie miedzynarodowy wyscig kolarski, impreza
ktorej Ramon nie moze opuscic. Ja udaje sie kolejka linowa na pobliskie
wzgorze i po obfitym argentynskim asado zegnam sie z przemila rodzinna
Ramona i udaje sie na polnoc, w strone Boliwi.
W miejscowosci o dzwiecznej nazwie JUJUY (wymawia sie huhuj) zatrzymuje sie u rodzinny poznanej na konferencji w Brazylii. Krajobraz zdominowany jest przez gliniane domki, kaktusy i roznokolorowe formacje skalne. Jednym slowem pustynia.
Jest to najbiedniejsza czesc kraju, gdzie mieszka wiekszosc rdzennej
ludnosci Argentyny. Ludzie rysami twarzy bardziej podobni sa do Inkow niz do reszty argentynczykow, ktorzy rysami bardziej przypominaja europejczykow. Przez jalowe przestrzenie docieram do Boliwi, a ale to juz moze nastepnym razem.
pozdrawiam
m |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Wtorek, 17 Maj 2005, 00:07 |
|
|
|
|
Ostatnio zmieniony przez Berger dnia Środa, 20 Lipca 2005, 08:25, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Czwartek, 02 Czerwca 2005, 19:40 |
|
|
|
14. BOLIWIA
WITAJCIE!
Żal wielki opuszczac Argentyne, kraj w ktorym mezczyzni caluja sie na rzywitanie a na wszystko co zyje wola sie "Che" (zwyczaj ten istnial na lugo zanim Che Guevara przyszedl na swiat). Wjazd do Boliwi byl niczym
przejscie do wielkiego kolorowego marketu doslownie 2 minutach w tym kraju wyskoczyl na mnie miejscowy ijaczek z komitetu powitalnego, tylko ze zamiast kwiatow, chleba i soli trzymal w eku raga znacznych rozmiarow. Powodem tak cieplego przyjecia byl fakt, ze hcialem (nie zdazylem bowiem) zrobic zdjecie napisowi "Witamy w oliwii". odziekowalem serdecznie za folklorystyczne przedstawienie i cieple rzyjecie i udalem sie czym predzej na dworzec autobusowy w mysl arcerskiego przyslowia " nie spi nigdy w miastach granicznych". Na worcu oznaje dziewczyne z Kanady i Urugwajczyka, ktorzy widocznie takze yli arcerstwie, bowiem wsiadamy do jednego autobusu. srodku nocy docieramy do milej otoczonej kanionami miejscowosci upiza. Nad ranem odwiedzamy miejscowy market gdzie zakupujemy liscie koki, ktore to zaparza sie aby zmniejszyc skutki choroby wysokogorskiej-jestesmy na 3000 m npm. Liscie koki sa tak powszechne jak mate w Argentynie. Boliwijczycy zawsze maja przy sobie woreczek z zielonymi liscmi i wola je zuc godzinami niz je parzyc , pierwsza opcja jednak nie jest zbyt przjemna ze wzgleduna gorzki smak. Kobiety w tej czesci Boliwi, oprocz roznokolorowych sukien i ponch, nosza takze kapelusz w stylu Charlie Chaplina! Boliwia jest bez watpienia najtanszym krajem w czasie mojej podrozy, a ludzie sa bardzo mili i uczciwi. W czasie zakupow na bazarze przypadkowo na jednym ze straganow zostawilem reklamowke z owocami, wlascicielka straganu dogania mnie po paru chwilach z moja owocowa zguba . Lezka sie kreci jednym slowem. Nastepnie wyruszamy na penetracje okolicy, ktora charakteryzuje sie ciekawymi formacjami skalnymi, ogromnymi kaktusami i glebokimi kanionami w ktorych to latwo sie zgubic. To wlasnie udaje sie nam osiagnac i gdyby nie kompas( ktory dostalem przed wyjazdem od ekipy bristolskiej) spedzilibysmy noc w wielogwiazdkowym hotelu bez dachu. Wieczorem spotykam pare francuzow z Gujany (zmija zygzakowata) ktorych spotkalem kilka tygodni wczesniej w Argentynie. Dziela sie ze wszystkimi przygodami jakie napotkali, a raczej ich maly jeep. Pomimo ze podrozowanie samochodem terenowym daje wiecej swobody i prywatnosci , jednak koszta sa astronomiczne, zwlaszcza gdy "maly" psuje sie co pare dni. Francuzi rozpoczynaja tour salar de Uyuni z Tupizy, ja z moja kanadyjsko urugwajska ekipa jade do Uyuni by zrobic ten sam tour tylko ze polowe taniej. Kilkugodzinna jazda jeepem po szrutowej drodze do Uyuni , bezwatpienia kojarzyc bede z indyjska!!! muzyka z Bollywood , ktora mielismy szczesci sluszac przez cala droge. Zastanawiam sie skad ci biedni ludzie biora pieniadze na podroz, gdyz cenny sa tutaj takie same dla wszystkich. W Uyuni odwiedzamy najmilsza informacje turystyczna na tym kontynencie. Nowoczesne, cieple (to tutaj najwazniejsze) i przytulne miejsce ze stolami ze soli gdzie przemili pracownicy udzielaja informacji na temat calej Boliwii, paza herbate z lisci koki, pokazuja filmy dotyczace Boliwii, udostepniaja swoja kuchnie do gotowania i jeszcz zapraszaja goraco na dzien nastepny bo maja jeszcze wiele filmow do pokazania!!! Wieczorem na ulicach miasta odbywa sie fiesta szkolna, uczniowie w strojach pielegniarek, jaskiniowcow i co tam jeszcze paraduja po ulicach miasta w rytm ludowej muzyki. Rio sie chowa, jednym slowem. Na filmie zobaczylismy, bardzo szokujacy zwyczaj boliwijski. Raz w roku-mniej wiecej w tym czasie- w malel miejscowsci gorskiej odbywa sie walka albo raczej "mlocenie sie". Glowny plac wioski zamienia sie w wielki ring bokserski. Jest tylko jedna zasada mezczyzni z mezczyznami, a kobiety z kobietami. Drastyczne "zawody" koncza sie wraz z pierwsza ofiara smiertelna! Zwyczaj en panuje od niepamietnych czasow, a nieboszczyk jest ofiarowany achamamie, czyli Inkaskiej Matce Ziemii. Inkowie trzcili takze Inti (slonce) oraz Qilia (ksiezyc). Nasza ulubiona restauracja o dosc orginalnej nazwie Uyuni, kusi nas swoimi cennami. Jest to miejscowy bar mleczny, gdzie turysci sie nie zapuszczaja ze wzgledow humanitarnych, a pracownice obsluguja klientow z dzieckiem na plecach. Spotykamy znajoma trojke dziewczyn z Izraela i razem( 6 osob) szukamy najlepszej oferty z posrod ponad 60 agencji, ktore proponuja 4 dniowa eskapade jeepem prze Salar de Uyuni. Jako ze jestesmy grupa zmienamy troche trase( na bardziej ciekawsza) ustalamy menu itd Jutro wyruszamy. Wieczorem zostajemy zaproszeni na kolacje izraelska i pierwszy raz probujemy kolorowe owoce kaktusa, ktore wygladaja nieco jak wnetrze kiwi a smakuja jak nie wiadomo co. Co ciekawa kazda z dziewczyn ma inne pochodzenia, co jest normalne w Izraelu: no wiec jest tunezyjka, iranka oraz polka urodzona w Meksyku! Nastepnego dnia z kilkugodzinnym poslizgiem(kucharka zaspala) opuszczamy Uyuni i po paru kilometrach jeep odmowil posluszenstwa. (lepiej wczesniej niz wcale jak to mowia) Agencja przeprasza nas bardzo i jako rekonpensate oferuje wieczorna wycieczke na zachod slonca na Salar. Ja nie mam nic na przeciwko zwlaszca ze jeszcze tyle filmow czeka w informacji turystycznej. Zachod slonca na najwiekszym salarze swiata robi niesamowite wrazenie. Trudno to opisac ale chociaz moge wytlumaczyc co to jest salar. No wiec jest to ogromne wysuszone dno jeziora(w tym przypadku na wysokosci 3600m), pokryte calkowicie sola, ktora to osiaga glebokosc 120 metrow. Mieszkajcy pobliskich wiosek zajmuja sie wydobywaniem, albo raczaj "zbieraniem "soli, ktora to osiaga tutaj niesamowita cenne 10 groszy polskich za kilogram. Nastepnego dnia o swicie wyruszamy bez problemow i bez kucharki, (ktora to zniknela w niewyjasnionych okolicznosciach) co jest nawet nam na reke , poniewaz jest wiecej miejsca w samochodzie. Nasz kierowca Roberto jest takze naszym kucharzem i przewodnikiem. Na salarze odwiedzamy hotel zbudowany calkowicie z bryl soli, ktory takze funkcjonuje calkowicie nielegalnie . Nastepnie zatrzymujemy sie na lunch na "Rybiej wyspie" na ktorej zamiast ryb mozna zobaczyc ogromne , liczace 1500 lat kaktusy. Roberto gotuje quinoa, czyli miejscowe ziarno kultywowane w Andach od tysiecy lat. Slonce odbija sie od bialutkiej powierzchni salaru, wszyscy rozbieraja sie i zakladaja sloneczne okulary, izraelki kreca film -gdziekolwiek spojrzysz dookola bialo. Po godzinnie jazdy przez Salar docieramy do "stalego ladu", gdzie udajemy sie zobaczyc "Los Galaxias". Jest to niesamowita formacja skalna w jaskini odkryta zaledwie rok temu. Najprosciej mozna to opisac jako skamieniale banki mydlane, jednak geolodzy z roznych krajow wciaz nie znaja odpowiedzi co to jest i w jaki sposob to dziwactwo powstalo. Jaskinia przybrala nazwe "Dos estrellas"(dwie gwiazdy) ze wzgledu na dwoch lokalnych odkrywcow, ktorzy stali sie slawni (zdjecia w gazetach, wywiady, wizyty w zakladach pracy itd..) po odkryciu jaskini. Jedna z gwiazd (dziadulek ze specyficznym poczuciem humoru)oprowadza nas i opowiada o tym dziwolągu. Co tu duzo mowic i tak nikt nie wie co to jest. "Gwiazdeczka" zapytuje nas skad pochodzimy, my wymieniamy po koleji kraje po czym on dzieli sie z nami ze pochodzi z Boliwi i zaczyna sie smiac donosnie!!! Slawa moze zmienic calkowicie czlowieka. Przy jaskini ogladamy skamieniale kaktusy oraz grobowce plemienia Lipi-Lipi, ktory to chowal swoich zmarlych z kosztownosciami. Jednak ze wzgledu na hiszpanska konkwiste, kosztownosci zostaly ukryte przez plemie i nikt nie wie gdzie. Podejrzewam jednak ze osoby ktore znajda skarb zostana bez watpienia gwiazdami. A tak na marginesie nikt nie spodziewal sie tutaj hiszpanskiej inkwizycji. Ta atrakcja jak rowniez noc w hotelu ze soli jest czyms extra (nie mylic z ekstradycja) co udaje nam sie wynegocjowac z agencja za cenne trasy normalnej. Wieczorem odwiedzamy kolejne grobowce oraz kilkusetletnie mumie dawnych mieszkajcow tego jalowego rejonu. Mieszkancy wioski zajmuja sie glownie uprawa quinoa, razem z innymi wioskami tworza kooperatyw i eksportuja ziarno na Kube!!! Na poludnie od salaru mieszkancy posluguja sie starym jezykiem inkow queczua , natomiast po drugiej stronie slonej pustynii uzywa sie jezyka przedinkaskiego aymara. Obaj jezyki sa tak rozne od siebie jak polski i wegierski na ten przyklad, wiec dawne plemiona indianskie znalazly wspolny jezyk jakim jest hiszpanski! Niedawno w szkolach ponownie zaczeto nauczac w jezykach indianskich, natomiast od wszystkich pracownikow urzedow, bankow itd wymaga sie poslugiwania dwoma jezykami. Mecz pilki noznej z mlodszymi mieszkajcami wioski oraz kolacja przy swiecach (o dziwo nie z soli) konczy ten owocny bialy dzien. Pobudka o 5 by zdarzyc na wschod slonca na salarze. Izraelki bez litosci zaczynaja podroz od izraelskiej listy przebojow, podspiewujac radosnie. Podziwiam zelazna cierpliwosc kierowcy. To co dla jednych jest niesamowita przygoda i frajda dla innych jest szara rzeczywistoscia i chlebem powszednim. Drugi dzien sponsorowany jest przez literke "J" (jeep) i numer " 200 "(kilometrow na szrutowej drodze). Krajobrazy sa niesamowite, kolorowe jeziora z flamingami, dziwne formacje skalne i osniezone wulkany na horyzoncie. Noc spedzamy przy Lagunie Colorada na wysokosci 4500 m. Jezioro naszpikowane jest roznymi mineralami i pierwiastkami dlatego przybiera kolor czerwony. Wygwiezdzone niebo zapiera dech w piersiach, a moze to po prostu skutki wysokosci. Trzeciego dnia pobutka przed switem aby zdazyc na wschod slonca na najwyzej polozone-prawie 5000m npm- gejzery naszej planety. Wyglada to i pachnie jak Mordor, tylko ze zamiast orkow z toporami , kolorowi turysci z
kamerami. Sniadanie przy cieplych zrodlach, gdzie psuje mi sie zoom od
aparatu(klatwa orkow). Te drastyczne wydarzenie wziolem po salezjansku,
czyli na radosc i wskoczylem do goracego przerebla. W przereblu rozkoszy moczy sobie nogi malzenstwo z Warszawy, ktore dzieli sie ze mna nowinkami z ojczyzny. Nastepnie kolejne kolorowe jezioro, tym razem zielone, Laguna Verde. Co roku nasz kierowca pracuje tutaj przez miesiac z naukowcami z Nasa, ktorzy badaja w jeziorze formy zycia. Ponoc warunki tutaj zblizone sa do tych na Marsie ( byc moze ,nie wiem, nie bylem). Laguna polozona jest na tle majestycznego wulkanicznego stozka-Licancabur- na ktorego szczycie jest jezioro, w ktorym jak to glosi legenda Inkowie zatopili swoje skarby.
Zegnam sie z moja ekipa, ktora dopiero jutro po poludniu dotrze do Uyuni i udaje sie na granice z Chile ktora jest zaledwie rzut beretem stad. Dodam tylko ze cenna tej niesamowitej 4 dniowej wycieczki z noclegami, transportem, jedzeniem, izraelska muzyka rozrywkowa kosztuje niecale 200zl polskich. Po godzinie i 2500 m nizej docieram do pieknej oazy San Pedro de Atacama, ktora to polozona jest na najsuchszej pustynii swiata Atacama. Jest tu tak sucho ze zaledwie po pary godzinach tutaj skora staje sie sucha, a wlosy staja deba. Jako ze San Pedro jest zdala od wszystkiego jest to takze najdrozsze miasto Chile. Wiele osob ktore spotkalem na mojej drodze maja nie mile wspomnienia z Chile i wola tutaj juz nie wracac. Ja wrecz przeciwnie nie mam nic na przeciwko, jednak moja wizyta w miejscowej informacji turystycznej zachwiala nieco moja opinie i entuzjazm (pytam skad ty masz ten entuzjazm....) No wiec wchodze do informacji turystycznej, gdzie za biurkiem dwie mlode dziewczyny namietnie graja w tetris.
-Dzien dobry-mowie.
Cisza.
-Przepraszam chcialbym sie dowiedziec o jedna rzecz.
Po paru chwilach jednak z nich odrywa oczy od tetrisa(zapewne skusila) i
pyta o co chodzi. Zapytuje jak sie dostacna lagune ktora to jest tak skadensowana sola ze mozna na niej lezec bez zadnego wysilku.
-Nie mam pojecia gdzie to jest-odpowiada i wraca do tetrisa. Druga wyraznie jest znacznie lepsza bo caly czas oczka wlepione w gierke. -Moglbym chociaz dostac jakies informacje o tej okolicy. Cisza. Mysle sobie, kiedys musi skusic i czekam cierpliwie. Dziewczyna w milczeniu rzuca na biurko maly folder i wraca do gierki. -Dziekuje uprzejmie i przepraszam ze przeszkadzam w pracy Cisza Przez pare dni odwiedzam niesamowite formacje skalne i inne pobliskie oazy. Autostop dziala w tym kraju jak nigdzie indziej na tym kontynencie, nawet kierowcy z samochodow z nalepka " Samochod sluzbowy. Zakaz zabierania autostopowiczow" zatrzymuja sie, pod pozorem zeby nikomu nie mowic. Stad udaje sie na polnocy kraju, aby dostac sie do Peru. Jako ze po drodze, w gorniczej miejscowsci Calama, mieszka znajoma (poznana w Brazylii) zatrzymuje sie tutaj na 2 godzinny. Kathy odbiera mnie z mama z dworca i pedzimy do niej na jej przyjecie urodzinowe!!!! Jaka niespodzianka, nic o tym nie wiedzialem.Normalnie fuks. Poznaje ojca jubilatki, artyste malarza, ktorego studio wyglada jak wnetrze jachtu!! , jem w pospiechu tort i wracam na dworzec. Po drodze mijam sklep o nazwie "Jezus cie kocha" z niebianskim logo "Nasze cenny to prezent z nieba". Szkoda ze byl juz zamkniety, bo nie wiem co tam sprzedaja, ale domyslam sie ze cos nie z tej ziemii. Nad ranem docieram do nadmorskiej Arici i stad zdezelowanym amerykanskim chevroletem do stolacej na srodku pustynii granicy z Peru.
cdn
ps Wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 13 Czerwca 2005, 20:08 |
|
|
|
15. Peru, czyli pierwsze koty za płoty
Na granicy chilijsko-peruwianskiej profesjonalne sprawdzanie bagazy czy aby ktos nie wywozi owocow i produktow spozywczych z Chile. Jako ze nie lubie wyrzucac jedzenia przechodze przez kontrole z kanapkami, czosnkiem i mandarynkami w kieszeniach polara. W pierwszej peruwianskiej miejscowosci Tacna, oprocz chaosu i kolorowo ubranych kobiet, jest tez "pks". Gdzie biore nizszej klasy autobus do miejscowosci Arequipa. Jestem jedynym bialym pasazerem, czyli atrakcja. Za miastem wsiada sprzedawca atlasow anatomicznych, podrecznikow szkolnych i slownikow. O tym ze cos sprzedaje dowiedzalem sie dopiero po 5 minutach wprowadzenia. Urodzony handlarz i krasomowca. -Drodzy panstwo mam takze prezent-trzymajac w reku slownik hiszpansko-angielski-- dla pierwszej osoby ktora powie jak sie mowi "tata" po angielsku. Oczy pasazerow zwrocone na mnie, oczekujace podpowiedzi. Dziele sie wiec z pasazerami rewelacja sezonu ze "papa" to "father". Po chwili sprzedawca zasypywany jest" fatherami" we wszystkich mozliwych akcentach i formach. A spryciarz sprzedawca na to, ze "tata" po angielsku to "dad"!!! Aj jaka szkoda, tym razem znowu nikt nie wygral nagrody, a bylo tak blisko. Po dwoch kontrolach bagazu docieramy do miejscowsci Arequipa, ktore znane jest jako" biale miasto" i to nie ze wzgledu przemytu kokainy(wersja mlodziezowa) tylko z ilosci kolonialnych budynkow zbudowanych z bialego anicznego kamienia. Miasto otoczone jest osniezonymi szczytami(okolo 6000 m), a jeden z nich, aktywny wulkan Misti o perfekcyjnym stozkowym ksztalcie jest wizytowka miasta. Arequipa szczyci sie 360 dniami slonecznymi w roku(prawie tak jak Szkocja) i tyloma samymi kafejkami internetowymi. W Peru mozna napotkac wiecej kafejek internetowych niz sklepow spozywczych, jak widac nie samym chlebem zyje czlowiek. W firmie przewozowej zapytuje o godzine odjazdu autobusu, odpowiada mi mila niewiasta i przy okazji bombarduje mnie pytaniami,z ktorego drugie brzmi¨: Czy mam dziewczyne? Nic dziwnego na jednego peruwianczyka przypada 6 peruwianek!!! I jak tu nie zostac. Goszcze u Kathy z HC, ktora to prowadzi wraz z mama hostal i jest agentem turystycznym przy okazji. Pierwszego dnia w tym kraju mam zaszczyt wziasc udzial w wieczorku artystycznym przygotowanym przez czlonkow instytutu niemieckiego! Kathy zasiagnela mnie tutaj bo jej znajoma spiewala niemiecka piosenke, z playbacku co prawda, ale nie czepiajmy sie szczegolow. Jednym slowem bardzo radosnie i niemiecko. Tego wieczora uslyszalem ponado piosenke "Pszczolka Maja" w wersji orginalnej, Rammstaina i na koniec "She loves you" Betlesow tylko ze po niemiecku(She libes dich ja ja ja). Peruwianczycy niedzielny obiad jadaja w restauracjach, gdzie serwuje sie na ogromnych talerzach smazone skory swin i jakies inne paskudstwa. Dania wegetarianskie nie wchodza w ogole w rachube i wiekszosc zazwyczaj robi oczy jak karp przed wigilia, kiedy pytam o cos bez miesa. W Peru wszystko i wszyscy sa spoznieni, nazywa sie to "godzinna peruwianska" . Czekam na otwarcie poczty, ktora powinna byc otwarta pol godziiny temu, zjawia sie pani i bez slowa otwiera poczte w ktorej wisi duzych rozmiarow plakat "Punktualnosc jest wyrazem kurtuazji i dobrego wychowania". No coz nie od razu Rzym zbudowano, mysle sobie naklejajac znaczek z podobizna Jana Pawla II na kartke pocztowa.
Poznaje dredowatowego niemca Holgara, ktory odrabial swoja sluzbe wojskowa, uczac mlodych chilijczykow prze rok ogrodnictwa w szkole podstawoweej antiago. Tak , tak niemcy moga odrabiac sluzbe wojskowa w jakimkolwiek miejscu na swiecie, robiac cokolwiek, byle jako wolnotariusz ...To nas tu o o malo nie wykastrowali..... Razem wybieramy sie do kanionu Colca, ktory podobno jest najglebszym kanionem na swiecie. Pierwszymi osobami ktorymi udalo sie poznac i przeplynac kanion wzdluz byli polscy studenci z Krakowa, ktorzy w 1979 80 jako wyprawa "Canonandes " przeplyneli wiele dziewiczych rzek na tym kontynencie. Jeden z nich (ktorego imienia niestety nie pamietam) byl pierwsza osoba ktora przeplynela cala Amazonke kajakiem kilka lat pozniej. Wiekszosc osob odwiedza ta osobliwosc z agencja, my wybieramy duzo ciekawsza opcje, bowiem autobus z Arequipa odjezdza w o 2 w nocy i po kilku godzinach wybojow jest sie nad brzegiem kanionu. Niestety nie w naszym przypadku. Autobus psuje sie po paru godzinach, wsiadamy wiec do innego autobusu firmy "Reyna"(krolowa), z ktorego po 30 minutach musimy wysiasc bowiem autobusy tej firmy nie sa wpuszczane do kaninonu. Zapytacie dlaczego zapewne? No wiec kilka dni temu skonczyla sie w kanonie dwu tygodniowa blokada drogi przez mieszkancow okolicznych wiosek. ktorzy domagali sie ulepszenia drogi od rzadu, ktory to zabiera wszystkie pieniadze jakie turysta musi zaplacic(7 usd) za wjazd w okolice kanionu. No i firma autobusowa "Reyna" zrobila wielki blad, bowiem dowiozla policjantow(dziwne ze nie maja swoich pojazdow) do rozgonienia strajku i blokady. Blokada poskutkowala i rzad postanowil rozpoczac ulepszanie drogi, pomimo tego "Krolowa" wciaz nie moze wjechac w okolice kanionu. Wsiadamy wiec w trzeci autobus w czasie tej wycieczki, ktorym docieramy do wioski Cabanaconde. Tutaj schodzimy jakies 1000 m do przepieknej oazy na dnie kanionu, gdzie pluskamy jak dzieci w naturalnym basenie. Nastepnie mecz pilki noznej Peru-Europa z pracownikami oazy i gdy sie robi ciemno zjawiaja sie turysci z agencji. Wsrod nich jest para z Wroclawia, ktora jest z grupa zorganizowana przez moja gospodynie Kathy. On projektuje ciuchy mlodziezowe(hip-hop style), ona projektuje eble(free-style). Troche smutno ze nie wszyscy moga nacieszyc sie aza, owiem o 3 nad ranem wszyscy (my takze) rozpoczynamy powrot czyli mozolne wspinanie sie do wioski. Godzina barbarzynska, ale po pierwsze: podchodzenie kilometra w sloncu nie jest dobra rada a po drugie trzeba zdazyc na atrakcje numer jeden kanionu czyli obserwacje z bliska lotu kondorow z punktu widokowego "Krzyz kondora". Nie sadzilem ze widok latajacych, a wlasciwie szybujacych bowiem te swieta ptaki Inkow sa za ciezkie zeby latac, zrobi na mnie takie wrazenie. Polscy "projektanci" byli na tyle mili i zaproponowali podwiezienie nas do Areuipa wynajetym przez nich microbusem. Jak milo byc turysta, postoj na zdjecia co jakis czas z komentarzami przewodnika, ktorego poznalem juz wczesniej jako ze pracuje on dla Kathy, dlatego "projektanci" sa troche zakreceni. Dzieli sie on z nami sekretem dotyczacym kondorow. Mieszkancy okolicznych wiosek co jakis czas zrzucaja z punktu widokowego "Krzyz kondora" martwe osiolki, krowy i inne przysmaki, aby trzymac kondory w jednym miejscu. Rachunek jest prosty. Kondory=turysci=pieniadze=zwierzeta=kondory Nastepnego dnia w Arequipie postanawiam odwiedzic muzea i co sie okazuje ze wlasnie dzis ( nie jutro i nie wczoraj) jest coroczny "dzien otwarty" muzeow w tym miescie. Normalnie fuks. No wiec zaczynam marathon muzealny, nie jestem sam rzecz jasna, wycieczki szkolne, zaklady pracy itd.. Taksowki, ktore w tym miescie wygladaja identycznie, ustawiaja sie w rzadku naprzeciw muzeow, bo dzien krotki, a muzeow wiele. No wiec w pedzie odwiedzam najstrasza biblioteke na tym kontynencie (zapach wiekowych ksiazek zwala z nog), nastepnie imponujace muzeum uniwersyteckie poswiecone mumi mlodej dziewczyny "Juanita" ofiarowanej boga inkaskim kilkaset lat temu a, znalezionej na szczycie pobliskiego wulkanu. Przetrzymywana jest w szklanej zamrazalce a , jej skulone cialo jest wciaz w doskonalym stanie. W nocy zegnam sie z "bialym miastem" i nad ranem docieram do miejscowosci Ica, a wlasciwie pobliskiej oazy , Huacachina,otoczonej wysokimi piaskowymi wydmami. Jest to centrum sandbordowe Ameryki pld, wiec biore deske i testuje nasobie prawa grawitacji i ciazenia przez godzin pare. Najwieksze predkosci i wrazenia osiaga sie zjezdzajac na brzuchu. Poza tym jest to centrum imprezowe Izraelitow co nie za bardzo mi odpowiada i nastepnego dnia uciekam do Nasca. Nie biore samolotu aby obejrzec slynne i niemniej tajemnicze linie i figury. Wiekszosc osob ktore spotkalem byla rozczarowana, nie wsopominajac o 40 usd za pol godzinny lot po ktorym trzeba udac sie do WC, jak sie zdarzy rzecz jasna. Wieczorem odwiedzam planetarium, gdzie bardzo interesujaca prezentacja dotyczaca linii i figur rzuca wiecej swiata, choc nie wyjasnia wszystkiego, poniewaz nikt na 100 % nie wie dlaczcego i po co miejscowe plemiona , od 600 pne do 900 roku naszej ery, rzezbili te niesamowite figury i linie. Najwieksza figura-kolibra- osiga dlugosc 500 m. Teoria niemki, Marie Reich, ktora poswiecila 40 lat swojego zycia nad badaniem tej zagadki archeologicznej, jest taka ze figury i linie sa kalendarzem astronimicznym, ktory min wyznacza czas pory suchej i deszczowej co dla ludzi zyjacych na pustynii to sprawa zycia i smierci. Po prezentacji przez teleskop ogladamy ksiezyce Jupitera i kratery na Ksiezycu, bo akurat jest pelnia ksiezyca(normalnie fuks). W nocy wsiadam do autobusu nocnego do Cusco, z firma o bardzo nietrafnej nazwie " Rapido"(szybkosc) . Rowniez firma nie pownna sie nazywac "wygoda " czy "przyjemnosc". Zatrzymujemy sie na posilek w restauracji, prawdopodobnie o nazwie "litosci", gdzie psy chodz od stolika do stolika i patrza ludzia w oczy. Na deser juz w autobusie kierowca puscil serie teledyskow znanego i lubianego zespolu "Modern Talking". Radosci bylo po pachy, zwlaszcza ze blondyn (ten miej piekny) parodiowal w co drugim teledysku w bialym dresie adidasa. Droga do Cusco to jeden wielki zakret , jako ze siedzialem z przodu droga do ubikacji byla nie lada wyczynem ,wpadalem kolejno na spiacych ludzi niczym miotana wiatrem kuleczka. Kolejna niespodzianka byl brak swiatla w wc co bardzo utrudnialo wcelowanie, klka ostrych zakretow i dalej mozecie sobie chyba wyobrazic....
ps jezeli nie mozecie sobie tego wyobrazic to cdn
MARCIN |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Czwartek, 07 Lipca 2005, 00:22 |
|
|
|
16. Święta Dolina (Mum)Inków.
Nad ranem, po 12 godzinnej autobusowej karuzeli, docieramy do stolicy
Inkow- Cusco lub Qusqo w jezyku queczua. Jest to piekne kolonialne miasto polozone w swietej dolinie Inkow, nazwa dolina jest troche mylaca bowiem Cusco polozone jest na wysokosci 3400m, co bezwatpienia daje sie odczuc i przez pierwsze dni z trudem lapie oddech. Wiekszosc kosciolow jak i katedra zbudowana jest na fundamentach swiatyn Inkaskich. Podobnie jak w Meksyku takze i tu , hiszpanska konkwista niszczyla wszystko co napotkala na swej drodze. Szkoda ze nie wiedzieli ze niszcza atrakcje turystyczne klasy zerowej. W miescie, ktore jest
pieknie oswietlone w nocy, milo powloczyc sie po waskich uliczkach, gdzie
wiekowe mury inkaskie,perfekcyjne dopasowane bloki kamienne, wtapiaja sie w budynki kolonialne. Goszcze u bardzo milej rodzinny, ktora
poznalem na konferencji w Brazylii. Tak sobie teraz mysle, jakby wygladala by moja podroz gdybym ominal ta konferencje, na pewno nie tak ciekawie. Miguel oprocz ze nadzoruje firme ochroniarska znany
jest z tego ze zawsze zartuje, zona Teresa pracuje w urzedzie emigracyjnym a ich jedyne dziecko , Jose, uczy sie w szkole salezjanskiej. Nie mozna pominac ogromnego psa Oso (niedzwiedz), ktorego uwielbiona rozrywka jest rzucanie sie na ludzi.W domu gosci takze Tiina studentka hiszpanskiego z Finlandii. Czy wiecie ze w Finlandii na przywitanie mowi sie "hey", a na pozegnanie "hey hey"!!! Czerwiec jest tutaj nazimniejszym miesiacem, co daje sie odczuc po zachodzie slonca, ktore pali niemilosiernie, w mieszkaniach, bowiem nikt tu nie ma centralnego ogrzewania. Roznica temperatur pomiedzy dniem i noca jest drastyczna. W okolicach Cusco, w miejscowosci Calca ,odwiedzam osrodek salezjanski, gdzie przebywa chwilowo znajomy ze starych lat ksiadz Jozek czy raczej Padre Jose. W osrodku wielka feta, bowiem jest to swieto patronki salezjanow, Wspomozycielki jak rowniez rok kaplanstwa Padre Jose. Po mszy, na placu osrodka odbyla sie czesc artystyczna, gdzie dzieci z salezjanskiego internatu "Casita" zaprezentowaly tance ludowe w pieknych kolorowych strojach. Do programu artystycznego dolaczyli takze przyjaciele osrodka i na ten przyklad szef miejscowej policji pogrywal intensywnie na klawiszach. Osrodkiem nadzoruje polski salezjanin i jakby bylo malo tu Polakow, przyjechala na rok takze Gosia, wolnotariuszka z Warszawy. Na terenie osrodka rdzewieje polska ciezarowka zostawiona tutaj przez wielkopolska ekspedycje "Traktoriada". Tak , tak traktorem przez Ameryke Pld., calkiem orginalny pomysl nie powiem .Ciekawe gdzie zostawili traktorW W Peru dosc duzym problem sa falszywe pieniadze. Podrabiane sa nawet monety jedno solowe, 1 sol =1 zl. Ponoc pol tacy zebranej w czasie niedzielnej mszy to falszywki. Ludnosc tak do nich przywykla ze kiedy bank narodowy wypuscil nowa seriie monet, mieszkancy ich nie zaakceptowali twierdzac ze sa falszywe!
Kolejnym duzo wiekszym problemem jest pijanstwo, co gorsza nawet
kierowcy autobusow sa pijani!!!! Spotkalem dwie kanadyjki, ktore nie zdazyly, na szczescie, wyjechac z Cusco autobusem, gdy kierowca wpadl na inny autobus. Nikomu nikt sie nie stalo, ale znalezienie kolejnego ,tym razem trzezwego, kierowcy zajelo 4 godzinny. Na przejsciu dla pieszych dostrzegam napis "Kierowco zycie jest cenne. Lecz dwa zycia sa jeszcze cenniejsze"! Slusznie. W autobusach powinny byc takie same slogany tylko z malo poprawka "....lecz kilkadziesiat
zyc....".
"Corpus Cristi" czyli Boze Cialo to w Cusco wielkie swieto. Dzien przed uroczystoscia ludnosc z pobliskich parafii znosila wizerunki Jezusa i swietych na glowny plac Cusco, czyli Plaza de las Armas. Pod wieczor w roznych zakamarkach miejscowi upijaja sie przy akompaniamencie muzykow. Nastepnego dnia w poludnie glowny plac zapelnia sie ludzmi i rozpoczyna sie procesja dookola placu. Tradycja nakzuje jesc w te dni dania zimne, a najwiekszym przysmakiem jest cuy (swinka morska) serwowana z wodorostami i ziemniakami. A propo w Peru istnieje ponad 900 odmian ziemniakow. Jak to mowia ziemniak ziemnakowi nierowny. Spotykam sie ponownie z Holgerem, jego niemieckim kolega oraz poznana wczesniej Szwajcarka o dosc orginalnym imieniu Delfina. Razem postanawiamy wyruszyc na kilkudniowa wedrowke do dosc malo znanych, lecz nie mniej pieknych ruin inkaskich, Choquekirao. Pod wieczor, po czterech godzinach jazdy autobusem z CUSCO, docieramy do otoczonej osniezonymi gorami wioski Cachora. Nie musimi szukac osoby ktore wynajmuja transport (osiolki, muly, konie ), bowiem oni nas znajduja. Konkurencja jest tutaj bardzo duza, bowiem wiekszosc osob robi ta trase z agencja, ktora ma "swoich" ludzi w wiosce. Tutaj dopiero widac prawdziwe Peru, czyli biede i jednoczesnie serdecznosc mieszkancow.
Noc spedzamy w glinianym domku z klepiskiem, nie musze chyba dodawac ze okna, lazienka i swiatlo nie naleza do wyposazenia daczy.Na sniadanie niemcy zamowili u wlascicielki domu swinke morska. Nad ranem wiec pani budzi nas swiezo upieczona swinka, wypchana roznymi ziolami. Gdy zwierzamy sie pani, ze w naszych krajach swinki morskie hoduje sie w akwarium dla przyjemnosci, patrzy na nas jak na kompletnych oblakancow. Tutaj swinki lataja sobie po domu, podworku itd, jak sie przypadkiem ktoras nadepnie to zdejmuje sie skorke i wrzuca do garka.
Mul, ktory jest bardziej wytrzymaly od konia i osla moze udzwignac do trzech plecakow, pomimo takiego obciazenia jest szybszy od nas , szczegolnie w czasie wchodzenia podgore. Brat naszej gospodynii,zajmuje sie mulem , co nie jest takie proste jakby sie mogl wydawac, bowiem "Solitario", jest trudny do okielznania.
Pierwszego dnia schodzimy 1400m, by rozbic oboz tuz przy rwacej rzece
Apurimac (mowiacy bog). Widoki po drodze na osniezone szczyty masywu
Salcantay sa przepyszne. Drugo dzien wedrowki to prawie 2km wspinaczka pod gore, czyli juz nie tak milo. Zaczynamy wczesnie rano, by nie isc w upalnym sloncu. Cale szczescie ze po drodze mijamy wodospady i strumienie gdzie mozna sie nieco odswiezyc. Rowniez na szlaku mozna kupic bardzo tanie owoce
od miejscowych. Po poludniu docieramy do polozonych na 3080m ruin dawnego miasta Inkow. Rozbijamy namioty na darmowym , pustym polu
namiotowym i idziemy podziwiac zachod slonca z najwyzszej czesci ruin,. Nad naszymi glowami szybuje kondor, rzeka Apurimac jest okolo 2 km pod nami a w oddali osniezone szczyty zmieniaja kolory od zachodzacego slonca. Magicznie. Nastepnego dnia juz nie jest tak magicznie, bowiem
zjawiaja sie inni turysci. Jednak nie jest tak zle, bowiem w ciagu poltora roku odwiedzilo ruiny tylko 3500 osob. W Macchu Picchu taka
liczba osob przewija sie w cigu trzech dni!!!
Odwiedzamy pracownikow ktorzy pracuja przy rekonstrukcji tarasow, na ktorych Inkowie uprawiali jedzonko, glownie ziemniaki, kukurydze i quinoe. Prace przebiegaja dosc szybko i sprawnie, aprojekt sponsorowany jest przez rzad francuski. Pracownicy sa bardzo serdeczni i otwarci, zajadamy z nimi ugotowana kukurydze i bob i gawedzimy sobie o zyciu (patrz kobiety). Wszyscy pracuja tutaj w systemie 24 dni roboczych
i 7 dni odpoczynku w Cusco. Dystans z ruin do Cachory pokonuja w
niewyobrazalnym tempie 7 godzin, dla nas 2 dni drogi. Co wiecej wiekszosci pokonuje ta trase w "ohotach" , czyli gumowych sandalach, ktore bezwatpienia sa najpopularniejszym obuwiem w Peru. Ta predkosc mozna sobie jakosc wytlumaczyc ze wzgledu na to, ze niektorzy z nich pracuja tutaj od poczatku prac wykopaliskowych, czyli od 13 lat.
Wracamy spokojnie ta sama droga do Cachory, gdzie sie rozdzielamy. Niemcy na polnoc, a ja z Delfina do Cusco. Jako ze jest czas zniw, na drogach rolnicy wykladaja swiezo skoszone zboze, co by przejezdzajace pojazdy pomlucily troche. Maj i czerwie jest bardzo waznym i pracowitym okresem, tutaj bowiem jest to okres zniw i zbiorow. Zbiera i wykopuje sie wszytko, nieliczac owocow ktore dojrzewaja tutaj w porze deszczowej czyli na przelowie lutego i marca. Peruwianczycy nie cierpia glodu, bowiem zawsze jest pod dostakiem ziemniakow czy kukurydzy, problem stanowi monotonnosc jedzenia a co za tym idzie niekopletna dieta. Jest to duzy problem szczegolnie wsrod dzieci , ktore przez pierwsze 5 lat swojego zycia potrzebuja wszelkiego rodzaju mineralow i pierwiastkow i w
pozniejszych latach nie sa w stanie tego odrobic. Skutkiem zlej diety sa
trwale zmiany w mozgu a ludzie sa otepieni i nie kojarza prostych faktow.
Bezwatpienia najpopularnieszym napojem w Peru jest" Inca cola", ktorej
zolto-niebieskie logo mozna zobaczyc w kazdej wioseczce. "Coca-cola" nie
dala rady przebic sie i wyprzedzic narodowego napoju, wiec wykupila cala
firme!</DIV> < DIV>W Peru jest mnostwo przykladow bezmyslnej ekonomii rzadu, czy raczej jego skorumpowania. Ruiny Macchu Picchu zostaly wydzierzawionej firmie niemieckiej, ktora to inkasuje za sam wstep do ruin 20.000 usd dzienie. Turystyczne pociagi (absurdalnie
drogie) kursujace na trasie Cusco- Macchu Picchu, naleza do firmy
angielskiej i chilijskiej. Poprzednim prezydentem Peru byl
japonczyk Fujimori, ktory utrzymal sie na stolku ponad dwie kadencje.
Nastepnie, gdy kraj zaczol miec powazne problemy, prezydent pojechal sobie na wakacje do Japonii, z ktorej to przeslal kongresowi swoja rezygnacje. Pozniej wyszlo na jaw , ze Fujimori nie powinien byc glowa panstwa poniewaz nie byl on urodzony w Peru. Lepiej pozniej niz wcale, jak to mawiaja polscy kierowcy MZK.
Ostatnio w tv widzialem zajawke ze Fujimori, widocznie juz sobie
odpoczal, znowu planuje startowac do wyborow ...
Do Macchu-Picchu docieram od kuchnii, jest to droga okrezna i czasochlonna, lecz o wiele bardziej ciekawsza, poza tym 3 razy tansza, niz opcja z pociagiem. Droga ta wymaga spedzenia nocy w autobusie, nastepnie kilka godzin pod gore wsrod pol kawowych na pace ciezarowki do miejscowosci Santa Teresa. Tutaj trzeba przekroczyc rzeke, jako ze nie ma mostu, wiec przeprawa na drugi brzeg odbywa sie w metalowym koszyku napedzanym ludzkimi miesniami. Nastepnie kilka kilometrow na pace ciezarowki i juz sie jest na pierwszej stacji kolejowej, gdzie izraelscy bracia zapraszaja na obiad. Kilka godzin czekania na pociag, troche mniej czasu w nim i dojezdzam w jednym kawalku do Aquascalientes, ktore znane jest bardziej jako wioska Macchu Picchu. W owym pociagu poznaje polskiego geodete z Chicago, swoj swojego zawsze znajdzie, ktory wraz ze swoja zona skonczyli wlasnie alternatywny trekking do Macchu Picchu przez masyw gorski Salkantay. Jest to droga o wiele ciekawsza i trudniejsza niz slynna Inca Trail , ktora to jest absurdalnie zapchana i droga o tej porze roku.
Znajduje tanie miejsce w pustym hoteliku, gdzie wlascicielka karze mi wypelniac formularze, ktore to ona powina zrobic. Dopiero pozniej odkrywam o co chodzi, gdy prosze pania o obudzenie mnie o 4.15 rano. Pani pyta sie kiedy to jest na zegarze. No wiec pokazuje pani, ze dluga wskazowka powinna byc na cyferce 3 a ta mala na cyferce 4. Aha odpowiada pani patrzac z lekkim zdziwieniem na zegar.
Wole nie ryzykowac przegapienia wschodu slonca na ruinach wiec jakos budze sie sam. Droga do ruin zajmuje okolo 2 godzin, gdzie ku mojemu zdziwieniu juz dosc dluga kolejka czeka na otwarcie ruin. Sa to osoby ktore nocowaly w najdrozszym hotelu w okolicy , ktory znajduje sie
naprzeciw wejscia do ruin. Ruiny przed wschodem slonca otoczone sa
mgla, co nadaje temu miejscu specjalnej atmosfery, ktora stopnowa znika z pierwszymi promieniami slonca.
Akustyka w ruinach jest niesamowita, wiec chcac nie chcac slucham opowiesci przewodnikow, ktore brzmia jak powiesc fantastyczna.
Tak naprawde malo co sie wie o tym miejscu i o Inkach, ktorzy opuscili
Macchu Picchu przed ukonczeniem budowy bowiem nie zostawili oni zadnych zapisow ani domumentow. Na dokladne i spokojne obejrzenie ruin potrzeba minmium jednego dnia, chociaz uwazam, ze ruiny Majow w Meksyku, sa o wiele piekniejsze i ciekawsze.
c.d.n
do uslyszenia
MARCIN |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Czwartek, 07 Lipca 2005, 18:36 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Czwartek, 14 Lipca 2005, 01:04 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Niedziela, 17 Lipca 2005, 02:16 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 18 Lipca 2005, 22:18 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Sobota, 13 Sierpnia 2005, 00:46 |
|
|
|
17. Jezioro Titicaca
WITAJCIE
Ze strony internetowej Lonely Planet dowiaduje sie, ze granica boliwijska
jest w koncu otwarta i mozna spokojnie wjezdzac i podrozowac po tym kraju. Opuszczam wiec z bolem wielkim dawna stolice Inkow Cusco, w ktorym notabene bylem dluzej niz przewidywalem i wsiadam do autobusu firmy "Power", po uprzednim sprawdzeniu stanu kierowcy, rzecz jasna. Autobus sunal przez jalowy plaskowy, mijajac po drodze gliniane wioseczki, osniezone szczyty Andow i przelecze przekraczajace ponad 4000m. Ciekawostka, oprocz chinskich filmow kung-fu puszczanych w autobusie, byly psy stojace po obu stronach drogi w miejscach kompletnie wyludnionych i zdala od jakikolwiek zabudowan! Od czasu do czasu kierowca zatrzymywal sie, by przepuscic przebiegajace przez droge stado lam i alpak. Pod wieczor docieram do polozonej nad jeziorem Titicaca miejscowosci Puno, ktore oprocz pieknego polozenia szczyci sie mianem najniebezpieczniejszego miasta w Peru. Napady na turystow maja miejsce w bialy dzien, w centrum miasta. Dlatego dla zmylenia przeciwnika przyjezdzam w nocy i udaje sie riksza motorowa do znajomych Miguela, ktorzy sa przewodnikami turystycznymi. Jako ze Puno i jezioro polozone sa na wysokosci 3800 m, jest tu znacznie zimniej niz w Cusco, ponadto mrozny wiatr z jeziora sprawia ze ludzie chodza po ulicach i w domu opatuleni niczym Eskimosi , a co za tym idzie sa takze bardziej zamknieci niz reszta peruwianczykow. Nad ranem wybieram sie na dwudniowa wycieczke stateczkiem po wyspach jeziora Titicaca. Co ciekawe, taniej jest robic wycieczke z agencja niz samemu. Nasza ekipa jest bardzo zroznicowana, no wiec jest chmielarz z Bristolu(!), kanadyjka ktora pracowala ostatniej zimy jako wolnotariuszka dla programu wspierania polskiej wsi w malej wiosce podlaskiej, wyrabiajac witraze(!), zabawne stewardesy z Kolumbii , trzy mlode austriaczki i dwie sekretarki z Limy na wydaniu. Pierwszym przystankiem jest unoszaca sie na wodzie wyspa trzcinowa. Wszystko, lacznie z domami, wykonane jest z tu z trzciny wodnej, a mieszkancy, Los Uros , podobno byli pierwszymi ludzmi na tym kontynencie. Szczerze mowiac juz coraz mniej ufam naszemu przewodnikowi po tym jak uporczywie wmawaial on nam ze pod jeziorem Titicaca Inkowie wybudowali siec tuneli laczacych Cusco z La Paz oraz ze istnieje tunel laczacy Cusco i Quito, czyli dzisiejsza stolice Ekwadoru, odalona od dawnej stolicy Inkow tysiacami kilometrow. Wyglada na to ze Inkowie byli najwiekszymi kretami w historii naszej planety, spedzajacymi wiekszosc swojego zywota na kopaniu tuneli. Po co i na co niby byly potrzebne te tunele, skoro mieli oni tak wspaniale rozwiniety system drog, tego nasz przewodnik nie potrafil niestety wyjasnic. Po poludniu docieramy na wyspe Amantani, gdzie oczekuja juz na nas mieszkancy wyspy ubrani w tradycyjne kolorowe stroje. Zostajemy rozdzieleni do roznych domow, gdzie oprocz milego lokum (z wejsciem jak dla krasnali) czeka na nas pyszna zupa z ziaren quinoa podana w glinianych miseczkach. Wieczorem spotykamy sie z grupa i udajemy sie na zachod slonca na najwyzsza gore wyspy, ktora jest zarazem najwyzszym miejscem na jeziorze. Po kolacji mieszkancy przebieraja nas w tradycyjne stroje (dlugie do kostek poncza dla mezczyzn i kolorowe spodnice z czarnymi chustami na glowie dla niewiast ) i zabieraja na miejscowa zabawe taneczna. Zespol muzyczny przygrywal tradycyjne skoczne melodie, ktore zdawaly sie przyspieszac stopniowo, co sprawialo ze osoby bez aklimatyzacji, czyli wszyscy turysci, oddpadli z gry po zaledwie trzech tancach. Nie na dlugo jednak, bowiem "niezmordowane babunie" nie dawaly nam spokoju, myslac zapewne ze nasze pluca sa wielkosci kanek do mleka. Bez watpienia byla to najwyzsza i najbardziej meczaca "dyskoteka" w moim zyciu. Nad rannem pozegnalismy sie z naszymi gospodarzami, by po kilku godzinach w lodce, postawic stopy na kolejnej wyspie-Taquile. Mieszkancy wyspy znani sa ze swojej sztuki szydelkowania , ktora praktykuja tutaj nawet mezczyzni. Kazda wyspa na jeziorze ma swoje tradycyjne stroje i zwyczaje np tylko mezczyzni z Taquile nosza roznokolorowe "krasnalskie" czapki i tylko kobiety na Amantani czarne chusty przypominajace koce. Nie da sie rowniez ukryc ze mieszkancy Taquile sa bardziej zamknieci i niesmiali od swoich sasiadow. Mieszkancy na kazdej z wysp zyja jak w komunie, gdzie srodki pieniezne i pomoc rozdzielana jest rownomiernie a co za tym "Wyspiarze" nigdy nie zaznali glodu, ktory dotyka inne czesci kraju. Pod wieczor docieramy do Puno, wymiana adresow i zaproszen i rozchodzimy sie kazdy w swoja strone. No wlasnie tylko ja nie wiem w ktora strone mam isc. Zapytuje policjanta, ktory okazuje sie byc policjantem turystycznym!, o droge pokazujac mu adres rodzinny o ktorej goszcze. Spodziewalem sie
odpowiedzi w stylu: wez taxi i po klopocie. Natomiast on zaproponowal, ze mnie odprowadzi pod wskazany adres , bo niebezpiecznie jest spacerowac samemu w tym miescie itd. Jak widac nie taki kot straszny jak go maluja.
cdn
ps Moje wszystkie emaile z tej podrozy mozna znalezc na stronach f.heh.pl
-Obiezyswiat-Dzienniki niemotocyklowe oraz forum.servas.pl-Opowiesci z podrozy
POZDRAWIAM
MARCIN |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Sobota, 20 Sierpnia 2005, 17:25 |
|
|
|
Fota znad jeziora Titicaca. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Wtorek, 23 Sierpnia 2005, 20:00 |
|
|
|
18. Boliwia ponownie
Witajcie!
Na przejsciu granicznym ruch jak na wielkim targowisku, granica ozyla jednym slowem po ponad 2 tygodniowej przerwie. Ludzie z kolorowymi tobolkami przemieszczaja sie albo raczej pedza po moscie laczcym dwa panstwa . Na odprawie spotykam znajomych francuzow, ktorzy maja serdecznie dosyc Boliwii , po tym jak spedzili 18 dni w stolicy ,La Paz, bez mozliwosci wydostania sie. Na twarzach osob wyjezdzajacych z Boliwii, widac radosc z jednoczesna ulga, zupelnie inaczej wygladaja nasze twarze po tym jak ktos rzucil plotke o nowych blokadach drog dzis w nocy w calej Boliwii. Po paru godzinach docieramy do najwyzszej stolicy swiata, ktora to otoczona jest dookola osniezonymi iwysokimi na ponad 6 000 m) wulkanami. Zatrzymuje sie w centrum miasta, w pustym hostelu. Pomimo ciagle trwajacych demonstracjach na ulicach miasta, wlasciciel zapewnia ze sytuacja wraca do normy i ze kazdego dnia przybywa wiecej podroznych do La Paz. Myslalem ze przywyklem juz do wysokosci, jednak moj narastajacy bol glowy uswiadomil mi ze jestem w bledzie. Pierwszego dnia relaksowo odwiedzam pobliski Mercado de Hechiceria czyli market czarownic, gdzie oprocz najrozniejszych medalionow, ziol, amuletow na szczescie itp mozna zakupic wyschniete plody lam i alpak! Nastepnie wizyta w malutkim i bardzo interesujacym muzem lisci koki. Liscie koki uzywane byly przez mieszkancow Ameryki Pld od tysiecy lat i ich zucie czy picie jest czescia tradycji, tak jak mate dla argentynczykow czy herbata dla Anglikow. Jednak Rada Narodow z rzadem USA na czele, zadecydowala, ze uprawa lisci i ich spozwanie nie jest do konca legalne ( przewiezienie niewielkiej ilosci chociazby do Chile jest juz przestepstwem). Ustalono ze tylko 13 krajow (pomijajac wszystkie kraje ktore uprawiaja liscie koki!!!!), moze uzywac kokaine jako towar przemyslowy, na pierwszym miejscu jest USA (wiekszosc do produkcji coca-coli). Ciekawostka jest, ze pierwszym Europejczykiem, ktory sprobowal kokaine, byl Zygmunt Freud.
Bole glowy minely, wynajmujemy taxi z kilkoma osobami i jedziemy na Chacaltaya, najwyzszy na swiecie wyciag narciarski, polozony na wysokosci 5300 m. Wydawalo by sie, ze sezon trwa tu caly rok, jednak snieg na tej wysokosci utrzymuje sie tylko dwa miesiace w roku!!. Wspaniale widoki na pobliski Huayna Potosi, ktory nosi miano nalatwiejszego szczytu szesciotysiecznego w Boliwii. Agencje w La Paz organizuja 2-3 dniowe wejscie z uwzglednieniem calego ekwipunku za 100 usd. Ja wybieram tansza i nie mniej ekscytujaca atrakcje, ktora organizowana jest przez dziesiatki agencji turystycznych, mianowicie zjazd rowerem gorskim najniebezpieczniejsza droga swiata. Wszystko zaczyna sie na przeleczy La Cumbre 4700 m, wsrod osniezonych szczytow z kilkoma warstwami odziezy, a konczy po kilku godzinach w tropikalnej zieleni na wysokosci 1100 m w krotkim rekawku. Trudno to opisac, dlatego sobie odpuszcze. Dodam tylko ,ze serce mialem na gardle kilka razy i to nie tylko z nadmiernej predkosci. Obowiazkowy prysznic i obfity lunch w najbardziej eksluzywnym hotelu w okolicy sa w cenie atrakcji. Jako ze hotel jest pusty i wlasciciel proponuje mi druzgocaca znizke za pokoj, abym tylko zostal (nikogo tu nie bylo przez ponad 2 tygodnie). Nie daje sie dlugo prosic, zwlaszcza ze wokol hotelowego basenu rosna banany, a nad glowami lataja papugi. Dawno juz nie bylem w tak cieplym miejscu. Niesamowite jest to ze takie miejsca znajduja sie zaledwie 80 km od zimnej i zanieczyszczonej stolicy.
Nastepnego dnia spotykam pare studentow z Krakowa, ktorzy mieli ,,przyjemnosc" przezyc konflikt i rozruchy w Boliwii. Uwiezieni byli przez kilka dni w miejscowosci Sucre i z okna hotelowego obserwowali jak demonstrujacy gornicy rzucali dynamitem w policjantow i wojsko. Probowali zasiegnac jakichkolwiek informacji od ambasady polskiej w Peru, pod ktora podlega Boliwia.,co do dlugosci trwania blokad drog itd . Okazalo sie ze pani w ambasadzie nie miala zielonego pojecia co sie dzieje w tym kraju i sama zapytala sie ich jaka jest sytuacja, bo oni tu nic nie wiedza, jak stwierdzila. W tym samym czasie rzad Francji, Izraela i USA wyslal samoloty, aby zabrac z Boliwii swoich turystow. Co wiecej na stronie internetowej polskiego MSZ pojawil sie komunikat, typu "nie zaleca sie podrozowania po tym kraju", lecz dopiero po dwoch tygodniach calkowitej blokady Boliwii. Jest to dobra lekcja dla wszystkich podroznych, ktorzy chcieliby sie dowiedziec o sytuacji w danym kraju , aby przed podroza sprawdzic strone "lonely planet", zamiast msz.
Zal opuszczac ten boliwijski raj, ale dzis w nocy odbywaja sie obchody nowego roku przez Indian Aymara, w ruinach Tiwanaku, ktorych nie chcialbym ominac skoro jestem juz tak blisko. Zeby sie dostac do ruin trzeba wrocic ta sama (niebezpieczna) droga do La Paz, jako ze w autobusach nie ma juz miejsca na dzisiaj, siadam i czekam na okazje. Wszystkie samochody sa nieludzko przepelnione, po paru godzinach jednak wskakuje z kilkoma osobami na tyl ciezarowki, ktora oprocz desek przewozi na gorze matke z niemowlakiem! Sama podroz pod gore ciezarowka jest tak samo ekscytujace co zjazd na rowerze. W polowie drogi wjezdzamy w mgle (moze to i dobrze, przynajmniej nie widac przepasci), chowamy sie przed zimnym deszczem pod plandeka, dla matki z dzieciatkiem na szczescie znalazlo sie miejsce w kabinie kierowcy. Na poczatku asfaltowej drogi przerwa, wszystkie pojazdy czekaja w deszczu i gestej mgle az otworza szlaban. Zjadamy cos cieplego i szukamy innego transportu do La Paz, poniewaz zamarzniecie po drodze pod plandeka nie bylo by zbyt praktycznym rozwiazaniem. Jako ze wszystkie autobusy sa absolutnie pelne, wskakujemy ponownie na tyl ciezarowki, tylko ze lepiej odslonietej od deszczu i z rodzina na pokladzie. Zakladam wszystko co mam w plecaku i wskakuje do spiwora, poranna kapiel w basenie wydaje mi sie odlegla abstrakcja. Najwazniejsze ze jedziemy, pomalu, ale zawsze do przodu. Wraz z rodzinka zabijamy czas spiewaniem narodowych piosenek, co ciekawe nie widze tak naprawde ich wszystkich, bo nasz prowizoryczny domek nie posiada swiatla, jednak po sile glosu uswiadamiam sobie, ze chorek liczy wiecej altow i basow niz myslalem. Samochod staje, kierowca oznajmia ze nie ma wody w silniku (nie wspominajac juz o latarce), jako ze juz nie pada i nikt z nas nie ma wody, kierowca znika bez zastanawiania z wiadrem w gestej mgle. Mielismy szczescie, strumien byl niedaleko i po godzinie ruszylismy ponownie. Wysiadamy na przedmiesciach La Paz okolo polnocy; bez watpienia byly to najdluzsze i najzimniejsze 80 km w moim zyciu. Kiedy docieram busikiem do hostelu, o dziwo nie jestem az tak bardzo zmeczony, bowiem daje sie namowic na wyjazd na calonocne obchody nowego roku.
O 3.00 w nocy jestesmy w taxi, ktore zabiera nas do miejsca skad odjezdzaja mikrobusy do ruin Tiwanaku. Po paru minutach jazdy mikrobusem, uswiadamiam sobie, ze zostawilem swoj plecak z aparatem cyfrowym w taxi. A jednak jestem zmeczony i to bardzo, bowiem nigdy nie rozstaje sie z moim plecakiem. Sytuacja beznadziejna jednym slowem, gdy nagle boliwijka, ktora siedziala na przedzie taxi oznajmia, ze dostala od kierowcy wizytowke!!! (byla to jej pierwsza wizytowka jaka dostala w swoim zyciu zreszta). Zatrzymujemy mikro i dzwonie, by zamowic ,,naszego" kierowce taxi. Kilka nerwowych minut oczekiwania i zjawia sie kierowca nieswiadom nawet, ze w samochodzie jestes jakis plecak. Szczesliwy jak dziecko wsiadam do mikro, dziekujac wszystkim podroznym za cierpliwosc i wyrozumialosc. Jak widac stary rok Indian Aymara, pozegnal mnie malym dreszczykiem emocji. Dotarlismy do Tiwanaku w jednym kawalku, temperatura w okolicach zera. Zeby nie zamarznac, dolaczamy do ludzie tanczacych na ulicach, ktorzy czestuja nas domowej roboty trunkami . Reszta gromadzi sie przy ogniskach nakryta kocami lub podaza w strone ruin w celu zajecia najlepszych miejsc. Punkt kulminacyjny ma miejsce w samych ruinach wraz ze wschodem slonca. Preinkaskie miasto cywilizacji tiwanaku, jest najstarszym miastem na tym kontynencie i zarazem najswietszym miejscem dla indian Aymara. Tutaj corocznie w dzien przesilenia zimowego 21 czerwca odbywaja sie obchody nowego roku (rolniczego), od niedawna turysci takze moga brac udzial w tym ,,mistycznym" wydarzeniu. Mistrzowie ceremoni skladaja ofiary z lam na rozpalonym oltarzu, pierwsze plomienia slonca pomalu wylaniaj sie za gor. Kilkaset osob wyciaga rece do gory by zlapac pierwsze promienie slonca, ktore to zapewnia blogoslawienstwo na nowy rok. Niezliczona liczba muzykow, tanczacych i kolorowych flag wypelnia ruiny Tiwanaku. Piekna i radosna atmosfera, zdejmuje warstwy odziezy i dolaczam do kolorowych tancerzy. Po kilku godzinach docieram skrajnie wyczerpany do hostelu. Ostatni dzien roku byl zdecydowanie za dlugi.
Szczesliwego Nowego Roku
Marcin |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> Dzienniki niemotocyklowe |
|
|
Wysłano: Czwartek, 08 Września 2005, 06:59 |
|
|
|
19. Powrót do domu
Ze wzgledu na brak miejsc w samolocie z Brazylii do Europy, jestem
zmuszony wracac wczesniej niz planowalem. Zegnam sie z La Paz i przez wysoki
plaskowyz podazam na wschod autobusem, panoramicznym zreszta, co by
nacieszyc oczy swe.
Docieram do miejscowosci Cochabamba (kociabamba), gdzie zatrzymuje sie
na noc na pieknej farmie ekologicznej. Pusto i spokojnie. Wlasciciel
wyjechal na kilka dni.
Po farmie biegaja lamy oraz jeden niemiecki wolnotariusz , ktory
utrzymuje sie z wyrobu bizuteri z nasion, koralikow itd.
Wiekszosc mlodych ludzi z tego kontynentu, podrozuje w taki sposob:
wyrabiaja, sprzedaja i jada dalej.
Ciekawostka jest, ze rejon ten jest idealny do uprawy owocow i warzyw.
Jest tu wystarczajaco goraco aby uprawiac cytrusy i banany, a jednoczesnie
wystarczajaco zimno by uprawiac ziemniaki, kukurydze i zboze.
Czas niestety goni i wieczorem jestem juz w Villa Tunari, kilkaset metrow
nizej niz Cochabamba, a co za tym idzie kilkanascie stopni cieplej. Oprocz
pieknej tropikalnej przyrody, jest tu takze rezerwat zwierzat w ktorym
pracuja wolnotariusze z calego swiata.
Spotkalem tutaj znajoma irlandke z ktora wedrowalem w Patagonii kilka
miesiecy wczesniej.
Kolejnym poznanym wolnotariuszem byl francuz, ktory przez ostatnie 6
miesiecy pracowal w fabryce pasztetow w Siedlcach! Fabryka zostala przejeta
przez francuzow, stad jego obecnosc w tym niezwykle ciekawym miescie, co
wiecej zamierza tam wrocic. Taka sile maja polskie niewiasty.....tyle
fajnych chlopakow zmarnowalo sie przez dziewczyny.....
Znajduje nocleg z przemila para z Australii, w rodzinnym hoteliku nad
brzegiem rzeki, pod wieczor sielankowy spokoj jednak zostaje zaklocony
strzelajacymi petardami.
Dzis w nocy jest Noc swietego Jana, czyli jak tradycja nakazuje pali sie
ogniska przed domem do poznych godzin nocnych. Cale miasteczko spowite jest
tymem, jak kazde skupisko ludzkie tej nocy w tym kraju.
Ministerstwo ochrony srodowiska probuje zwalczyc ten zwyczaj w zwiazku z
zanieczyszczeniem powietrza, jednak zwyczaj ten ma mocniejsze korzenie niz
ministrowie przypuszczali.
Nastepnego dnia dotarlem do pieknego miasta Santa Cruz, jednak zanim
dotarlismy na dworzec autobus mial stluczke. Kierowca wybiegl klocic sie z
wynowajca wypadku, zostawiajac podroznych w zamknietym autobusie. Trwalo to
dosc dlugo, wiec czesc niecierpliwych pasazerow opuscila autobus przez okno!
Spacerujac po czystych i zadbanych uliczkach Santa Cruz ma sie wrazenie
jakby sie bylo w innym kraju. W zwiazku z bogatymi zlozami gazu i ropy w
okolicach, region ten utrzymuje gospodarke Boliwii.
Dlatego wiec wiekszosc mieszkancow domaga sie autonomii od La Paz. Na koniec
mojej podrozy postanowilem zaszalec i odwiedzilem szykowna kubanska
restauracje. Kolacja nie byl az tak droga, jednak przewyzszala moja dzienna
diete. Nie to byla jednak takie straszne, tylko fakt ze po krolewskim
jedzeniu mialem klopoty z zoladkiem itd, co nigdy sie nie zdarzylo, gdy
jadalem w najtanszych i bezklasowych karczmach!
Rano juz przepychalem sie na peronie, by zajac miejsca w oslawionym Tren
de los Muertos, czyli pociagu smierci. Podroz do granicy z Brazylia, przez
nagrzany sloncem monotonny krajobraz, trwa ponad 24 godzinny.Wsiadajac do
wagonu ma sie wrazenie, ze pociag zaraz przeniesie sie w czasie. Wiekszosc
podroznych bowiem to Mamonici (cos w stylu Amiszow), ktorzy ubrani sa w
stroje z innej epoki. Mezczyzni w czarnych ogrodniczkach i zielonych
koszulach , ostrzyzeni na garnek.
Kobiety w dlugich spodnicach z falbanami i obowiazkowym nakryciem glowy i
wlosami na przedzialek.
Wspolnota posluguje sie dosc orginalnym jezykiem ktory jest mieszanka
jezyka niemieckiego i holenderskiego.
Pomimo, ze mieszkaja juz na tych ziemiach od
kilkudziesieciu lat,(przedtem wyrzuceni zostali z Kanady i USA !) wciaz
uwazani sa przez boliwijczykow za obcych.
Mamonici sa bardzo zamknieta, zenia sie tylko miedzy soba, zyja z dala od
cywilizacji na farmach, bez radia i telewizji. Wiekszosc nie mowi nawet po
hiszpansku.
Na kazdej stacji- srednio co 20 minut- wsiadaja sprzedawcy(glownie dzieci)
oferujacy napoje, domowe wypieki, podreczniki szkolne i rozne inne
niepotrzebne rzeczy. Wysiadaja na nastepnej stacji, by dac szanse innym
sprzedawca. Zastanawiam sie jak wracaja do domu, skoro pociag jezdzi tutaj
raz na dobe.
Poza tym sa tez sprzedawcy pasazerowie, ktorzy chodza w ta i z powrotem po
wagonach, dopoki nie sprzedadza swojego towaru. Jest to tzw sprzedaz
agresywna, bo jak koles pyta sie ciebie co 30 minut czy chcialbys moze kupic
paczka domowej roboty, to nawet jak nienawidzisz paczkow to predzej czy
pozniej spasujesz i kupisz jednego dla swietego spokoju. Gdybym mial wiecej
boliwijskch pieniedzy, moglbym spokojnie zrobic zakupy swiateczne nie
wychodzac z pociagu.
Okolo polnocy, w polowie drogi, Mamonici wysiadaja, tak wiec jestem jedynym
bialym w pociagu smierci. Mam wrazenie , ze zaraz umre z nudow. Jak milo by
bylo po prostu zasnac i obudzic sie rano. Niestety nie opanowalem jeszcze
sztuki zasypywania w glosnych i niewygodnych pociagach.
Strasznie zmeczony przekraczam granice
boliwijsko-brazyliska, obiecujac sobie, ze jeszcze wroce kiedys do tego
sympatycznego i interesujacego kraju , byle tylko nie tym samym pociagiem.
Jako ze jest niedziela musze udac sie po stempel brazylijski do urzedu
policji w centrum miasta.
Dwoch policjantow w strojach typowo plazowych z wiszacymi zlotymi
lancuchami gdzie tylko popadnie, bardziej zainteresowani byli meczem
pilkarskim w tv niz wbijaniem pieczatek do paszportow. Przypomniala mi sie
granica gwatemalsko-meksykanska, gdzie celnicy ogladali sobie na video
Shreka, a ja bezczelnie przerwalem im prace, zadajac stempelka do paszportu.
Wsiadam do bezposredniego autobusu do Sao Paulo. Za dnia przejezdzamy prze
Pantanal, obszar mokradl i bogatego ptactwa, takze przynajmniej jest na co
oko zawiesic.
Po 24 godzinach docieram do Sao Paulo. Zostawiam swoj bagaz w przechowalni
i jade do brata Olivio, ktory mieszka tylko godzinne metrem z centrum.
Stalo sie to czego sie spodziewalem, organizm odmowil posluszenstwa. Za
ostre tempo narzucilem, ale tak naprawde nie mialem innego wyboru, jutro
przeciez wylatuje. Ostatnia kolacja z przemija rodzina Olivio i (az trudno w
to uwierzyc) noc w lozku.
Nastepnego dnia Olivio odwozi mnie na lotnisko, ja caly czas na pol
przytomny i z goraczka. Mam nadzieje, ze wytrzymam ten lot.
Kiedy ostatnio wyjezdzalem z Sao Paulo, jakies piec miesiecy wczesniej,
Olivio byl bezrobotny co wiecej rozszedl sie z dziewczyna z ktora byl ponad
5 lat.
Teraz pracuje ,a jego milosc powrocila. Pomimo tego planuje on powrocic do
Anglii, czyli tam gdzie sie poznalismy, tylko ze tym razem jako Wloch!
Jako ze posiada korzenie wloskie stara sie o obywatelstwo, a co za tym
idzie bardzo cenny paszport unijny.
Lot przezylem. Chyba mam bardzo podejrzany wyglad,ale wygladalem jak siodme
dziecko stroza, bo w Londynie na lotnisku bylem jedyna osoba z samolotu,
zatrzymana i bombardowana pytaniami przez jakiges tajemniczego agenta
celnego.
Zadawal ich mnostwo i czepial sie wszystkiego, na koncu powiedzial, ze mam
sie zglosic do jego kolegow przy wyjsciu z terminalu! Oszczedzilem sobie
kolegow pana ciekawskiego i spokojnie opuscilem terminal.
Jednym slowem niesmacznie sie zaczelo( lotnisko we
Frankfurcie) i niesmacznie sie skonczylo, jednak najwazniejsze ze srodek byl
pyszny.
Dziekuje panstwu bardzo za uwage
Marcin Dabek |
|
|
|
|
|
|
|
Najlepsze implanty Szczecinhotel wellness w Ciechocinku
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.
|