Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Obraz i dźwięk -> U2 - The Joshua -> PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje Idź do strony 1, 2, 3 ... , 10, 11, 12
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 14 Września 2005, 10:18 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
malutka27
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #5062
Posty: 25


[ Osobista Galeria ]




Wiatm wszystkich U2maniaków, niebawem chyba też się nim stane w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Cała ta atmosfera mnie fascynuje, jak czytam opinie i wrażenia z koncertu. Pod pozytywnym wpływem U2emocji wpadłam na pomysł (byc może ktoś już wpadł na to wcześniej) może to się generalnie wydać głupie, ale cóż flaga wypaliła to może i ten pomysł wypali a mianowice fajnie byłoby stworzyc wirtaulną listę uczestników koncertu - listę obecności - czyli stworzyć stronkę gdzie każdy kto był na koncercie wpisuje się na taką listę obecności (imieniem i nazwiskiem). uzyskali byśmy w ten sposób pełną listę U2maniaków, ale kłopot byłby z U2maniakami z innych krajów.

Może ktoś ma inną wizję takiej listy???

Pozdrawiam
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 14 Września 2005, 11:39 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
KuKu
Stały uczestnik
<tt>Stały uczestnik</tt>
 
Użytkownik #2295
Posty: 611


[ Osobista Galeria ]




malutka27 :
Wiatm wszystkich U2maniaków, niebawem chyba też się nim stane w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Cała ta atmosfera mnie fascynuje, jak czytam opinie i wrażenia z koncertu. Pod pozytywnym wpływem U2emocji wpadłam na pomysł (byc może ktoś już wpadł na to wcześniej) może to się generalnie wydać głupie, ale cóż flaga wypaliła to może i ten pomysł wypali a mianowice fajnie byłoby stworzyc wirtaulną listę uczestników koncertu - listę obecności - czyli stworzyć stronkę gdzie każdy kto był na koncercie wpisuje się na taką listę obecności (imieniem i nazwiskiem). uzyskali byśmy w ten sposób pełną listę U2maniaków, ale kłopot byłby z U2maniakami z innych krajów.

Może ktoś ma inną wizję takiej listy???

Pozdrawiam


Wg mnie świetny pomysł, trzeba tylko porozmawiać z odpowiednimi ludźmi...
Może coś takiego zrobić na http://u2-site.com/ ?? biggrin.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 14 Września 2005, 15:21 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
LarryU2
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #3546
Posty: 212


[ Osobista Galeria ]




Ja mialem dzisiaj sen!!!!!!...bylem na koncercie .....tylko ze na trybunach....i patrzylem jak 70 000 fanow eusa_clap.gif eusa_clap.gif eusa_clap.gif i spiewa hello hello!!!!!......to bylo pienke......
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 14 Września 2005, 15:57 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
malutka27
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #5062
Posty: 25


[ Osobista Galeria ]




KuKu!!!!

Dzięki za poparcie mojego pomysłu (to miłe). proponujesz uderzyć na http://u2-site.com/, zobaczymy co da się zrobić, tylko tak się zastanawiam kto tam się wpisze!!!!!! - czy ktoś ma wogóle ochotę na taką listę. smile.gif


Pozdrawiam
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 14 Września 2005, 15:59 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
malutka27
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #5062
Posty: 25


[ Osobista Galeria ]




LarryU2!!!!

Gratuluje snów czyli byłeś na drugim koncercie i to całkiem za darmo!!!!!!!

Gratulacje i zyczę zCi więcej takich snów.


Pozdr
  
Re: <malutka27> PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 14 Września 2005, 23:13 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
LarryU2
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #3546
Posty: 212


[ Osobista Galeria ]




No moglem jeszcze wziasc jakas kamerke to byscie wszyscy zobaczyli co mi sie snilo drunken_smilie.gif drunken_smilie.gif biggrin.gif biggrin.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Czwartek, 15 Września 2005, 00:03 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
maga213
Stały uczestnik
<tt>Stały uczestnik</tt>
 
Użytkownik #4303
Posty: 657


[ Osobista Galeria ]




no ja tez mialam dzis odjechany sen i tez bylam na koncercie u2 tylko szkoda ze spiewali kawalek M.Jackson'a lol.gif lol.gif lol.gif

a jesli chodzi o koncertowa liste obecnosci to super pomysl eusa_clap.gif eusa_clap.gif eusa_clap.gif -ja sie wpisze na pewno
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Czwartek, 15 Września 2005, 09:08 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
malutka27
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #5062
Posty: 25


[ Osobista Galeria ]




Larry!!!!!!

Następnym razem koniecznie weź kamerkę, bardzo koniecznie i podziel sie tym jedym w swoim rodzaju koncertem!!!!! biggrin.gif biggrin.gif biggrin.gif . Od takich snów dzień zaczyna się rewelacyjnie. Ja jak ściągnełam DVD z Chorzowa to obejrzałam zaraz z samego rana NYD nie mogłam się doczekać przez całyv dzień wspominałam koncert i miałam bardzo dobry humor. Chyba codziennie pobudkę będę zaczynała od kawałku NYD Chorzów 2005.


Pozdr
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Poniedziałek, 03 Października 2005, 00:26 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Mike(y)
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #4050
Posty: 80


[ Osobista Galeria ]




No wiec chyba przyszła pora na moją relacje z 5 lipca... tylko się nie przerażcie. Mimo wszystko zachęcam do przeczytania:

-------------------------------------


Bardzo długo zbierałem się do napisania tej relacji. Cały czas miałem wrażenie że mogę pominąć jakieś fakty którego z mojego punktu widzenia wiele znaczyły tamtego pamiętnego dnia. Teraz kiedy już wszyscy którzy mieli to zrobić opisali swoje przeżycia z ok. 24 godzinnej wędrówki po muzykę, kiedy w Internecie pojawił się prawie pełny zapis koncertu i setki krótkich filmików które w jakimś stopniu przybliżają nam tamte wydarzenia, w końcu poczułem się na siłach aby wrócić pamięcią o trzy wstecz.

Leaving Homeland
Razem z moją lubą, opuściliśmy nasz rodzimy Wałbrzych 4 lipca ok. godziny 23:59. Po godzinnej jeździe do Wrocka, dotarliśmy do miejsca w którym właściwie wszystko miało się zacząć. Dworzec Główny we Wrocławiu przywitał nas bez zaskoczeń. Wszystko było tak jak zwykle: bezdomni śpiący na schodach, podróżni wcinający Fast-foody, kilku zmęczonych młodych ludzi gdzieś po kątach. Przez kilka chwil przyglądaliśmy się całemu temu nocnemu środowisku aż w końcu od strony wejścia głównego pojawiły się postacie ludzkie z którymi mieliśmy spędzić następne godziny naszej podróży. Warto tutaj zaznaczyć że jedynymi rzeczami po których mogliśmy być pewni że to „nasi” były koszulki u2@pl. Jak się potem okazało rzesza fanów U2 to ludzie, przede wszystkim, z dostępem do neta. Tego dnia miałem okazję widzieć kilka tysięcy fanów w jednakowych koszulkach. Koszulki koszulkami my musieliśmy się przedstawić, zapoznać i szczęśliwie wsiąść do ciopągu. Po krótkich uprzejmościach i wymianach kilku zdań zapoznawczych ruszyliśmy na peron. Po ok. 30 min nadjechał pociąg do Katowic. Godzina 2:00 w nocy nie dawała jakoś o sobie znać. Wszyscy obecni byli zwarci i gotowi i dopiero kiedy nasze cztery litery zakosztowały cudu miękkości jakim raczy nas PKP niektórzy stwierdzili że czas uciąć sobie małą drzemkę (tak – mam tu na myśli między innymi mnie; myśl o następnych 2 dniach bez snu nie była czymś za co mógłbym sobie odciąć kończynę). Atmosfera w przedziale między świeżo zapoznanymi fanami była na początku dość gęsta. Nikt nie wiedział czego ma się spodziewać po drugiej nieznanej sobie osobie. Tego problemu nie miała W.I.R.E bo w końcu siostrę znała od urodzenia. Sytuacja uległa niejakiemu rozprężeniu kiedy dotarliśmy do stolicy pyłu (jak się później okazało).

Węgiel wita!
Katowice uraczyły nas spokojnym i delikatnym słońcem wczesno-porannym. Pierwsza myśl na peronie: „wow to już to!”, druga: „schować bagaże”, a zaznaczyć musze że ze względu na dłuższy wypad razem z moją Asią byliśmy przywdziani w 25 kg ekwipunku na plecach. Na szczęście dworzec katowicki raczy swoich klientów możliwością pozostawienia bagaży w oznaczonych miejscach co też uczyniliśmy. Doszły do tego jeszcze kilkuosobowe (oczywiście pojedyncze) wizyty w miejscowym wychodku, pamiątkowa fota i mogliśmy ruszać dalej. Chwilę później odnalezieni przez Kuku mogliśmy być już spokojni o swoje zapędy orientacyjne, Kuku bowiem idealnie sprawdziła się w roli przewodnika wycieczek tematycznych. Nabyliśmy bilety na dwie gminy (Katowice->Chorzów) i wsadzając swoje osoby do urządzenia komunikacji miejskiej zwanego potocznie tramwajem mieliśmy okazję w małym stopniu poznać architekturę miasta górnośląskiego. Mnie osobiście oprócz Spodka nie zaciekawiło nic, no ale cóż – wybredny widać jestem. Tramwaj sunął gładko i 15 minutowa podróż zakończona triumfalnym wyjściem na świeże powietrze zawsze będzie przeze mnie wspominana miło. Ale oto jest i on. Stadion Śląski. Już czuje dziwne pikanie w sercu, po widoku moich towarzyszy widzę że przeżywają oni to podobnie. Pomalutku okrążamy stadion zbliżając się do wejścia nr 1. Jest godzina 6:00. Na miejscu czeka na nas już około 20/30 fanów z całej Polski. W tle pozamykane stoiska z piwem, zza ogrodzenia widać jeden z ekranów, po słońcu można poznać że będzie piekielnie upalny dzień…
Zawsze w takich chwilach, kiedy człowiek wie i jest świadom tego że już bardzo niedługo wydarzy się coś wielkiego, co może zmienić jego sposób postrzegania pewnych spraw, w istocie ludzkiej pojawia się jakiś przełącznik nastawiony na zbieranie emocji. U mnie charakteryzuje się to poczuciem łapania chwili, dlatego właśnie wszystko jest specjalne i wyjątkowe. I właśnie takie było tamtego dnia. Mimo że wrażenia z czasem ulatują pozostają w głowie obrazy. Po tak długim okresie czasu jaki minął od koncertu jestem w stanie jednak nadal przywołać kilka odczuć jakich doznałem pod bramą nr 1, 5 lipca. Pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie sznur Tirów odgrodzonych od tłumu siatką, pamiętam jak pierwszy raz pomyślałem „Eee… i co ja będę tu robił przez ten czas”, pamiętam też jak ludzie reagowali na wystający poza ogrodzenie zaledwie malutki fragment sceny… Wiele mam takich małych wspomnień, które mam nadzieje zachować do końca życia. Pod tą bramą niektórzy spędzili ok. 20 godzin. Ja miałem okazję przesiedzieć, przeleżeć, przegadać, jednym zwrotem: 3 razy P – jakieś 9 godzin. O dziwo nie wspominam tego czasu w kategoriach próżni, której zapełnieniem były jedynie moje krzywe myśli. Nawet te ostatnie dwie godziny czekania w totalnym tłoku, 30 stopniowym upale, rozprzestrzeniającym się pocie i dymie oraz widniejących w odległości 4,5 metrów koszulek ochroniarzy z FOSY były dla mnie cierpieniem na miarę potrzeb… i chyba każdy z uczestników kolejek mógł to powiedzieć kilkanaście godzin później. Gdy się tak dziś zastanawiam nad tym co się wtedy działo, jestem nawet w stanie uporządkować wydarzenia tych 9 godzin.

Martwy postój
Zaczęło się od obowiązkowego sprawdzenia terenu. Wiec obrany azymut „w prawo” i idziemy z moją Asią w stronę jak się później okazało czegoś na kształt miasteczka… no właśnie – nie pamiętam. Kilka potrzeb fizjologicznych zostało załatwionych (ciekawym szczegółów - nie wysyłam informacji na priva ). Kolejnym wyróżniającym się wspomnieniem jest szybka wyprawa z powrotem na dworzec do bagaży w bardzo ważnej sprawie, następnie zakup jogurtu i powrót na miejsce wydarzeń. W pośpiechu powracając pod bramę główną zdaliśmy sobie wtedy sprawę z tego że... „coś mało nas”. I rzeczywiście, od godziny 6 do 10/11 generalnie mało nas przybyło. Jako świeży uczestnik koncertów stadionowych zdałem sobie wtedy sprawę z tego iż rzeczywiście większość widzów łaskawie zasiadła w swoich lożach dopiero w godzinach wieczornych. Większa część tłumu zgromadzonego na płycie zresztą również. W związku z małą ilością towarzyszy broni na placu boju (a raczej narastającą potrzebą zrobienia czegoś) decydujemy się w końcu na podróż na drugą, niezbadaną dotąd stronę… do krainy bramy nr 7. Do podróżników dołącza Robin Hood i ruszamy… Stan ludności po drugiej stronie – niemal identyczny z naszym. Dziwi jednak fakt obecności tam telewizji i radia które na naszą stronę dotarły w drugiej kolejności. Z tego co pamiętam widać było też większą cześć sceny. No nic… idziemy dalej, przechodzimy w kółko cały ten galimatias i wracamy do naszych towarzyszy zbierając po drodze ok. (żeby nie skłamać) 5 ulotek reklamujących „Wojnę Światów”. Jest godzina 12:00. Ludzie coraz gęściej przy sobie kładą się, jedzą, piją, czytają, co tylko chcą. Czas mija wolno lecz ciekawie. Choćby nawet ktoś chciał zasnąć, wszechobecny stonowany hałas i emocje buzujące w żyłach nie dają mu zmrużyć oka. I tak czekamy, czekamy, czekamy… Jacyś ludzie zaopatrzeni w płytę/kasetę z jednym z koncertów z trasy Vertigo i boomboxa rozpoczynają swój „występ”. Uważam że gdyby nie tłum gapiów, umuzykalnieni panowie szybko stali by się bohaterami serii „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Po drugiej stronie płotu widać przygotowania do procesu ekspansji fanów. Panowie z FOSY ustawiają się pod bramką… I wtem nadeszła chwila która przez niektórych będzie zawsze postrzegana jako największe „zło” tego dnia. Jeden z ochroniarzy na tyle zbliżył się do bramy wejściowej iż wystarczyło to do poderwania tłumu i masowego pędu w stronę wejścia. Ludzie myśleli po prostu że oto będą mieli już okazję wejść do środka. Jednak pan ochroniarz, którego zamiary nie miały nic wspólnego z otwarciem bramek stanął sobie tylko… troszkę bliżej. Wszystko to co było pod nogami uległo stratowaniu. Ktoś ze znajomych miał cały plakat reklamujący Chorzowski koncert… po owym „pospolitym ruszeniu” jego szczątki mieściły się między szczelinami moich butów (a zapewniam że nie byłem tam w glanach). Kilka komend, czy raczej próśb wydawanych przez FOSĘ mających na celu cofnięcie się tłumu nie dało większych efektów, wiec jedyne co nam pozostało to tkwić tam przez następne dwie godziny aż do momentu otwarcia bram. Teraz te dwie godziny to dla mnie tylko kilka osobnych wspomnień – wtedy… było ciężko. Pamiętam jak jakiś facet udając anglika przepychał się przez tłum do pierwszych rzędów. Ludzie w osłupieniu na niego patrzyli i o dziwo – przedostał się do pierwszych rzędów bez większych problemów. Pomysłowość została nagrodzona. Tymczasem panowie z radyjkiem wywoływali u mnie poczucie nienawiści, bo w końcu kto chciałby wysłuchać koncertu przez koncertem… wiem trochę to niezrozumiałe ale chyba każdy mnie jakoś zrozumie... po jakimś czasie. …a czas minął. Jest godzina 15… Ochroniarze proszą o uformowanie się kolejek na co zgromadzony tłum w małym stopniu reaguje. Polegało to raczej na tym że każdy z obecnych obrał sobie cel: którąś z bramek i napierał do przodu. Wiadomo, nikt w takiej sytuacji nie będzie się ubiegał o zaszczytny tytuł dżentelmena i tak też się stało. Nie obyło się bez zgrzytów. Jeden z ochroniarzy zamiast 3 osób wpuścił 8, przez co przy sprawdzaniu biletów zrobił się straszny tłok. Osobiście zostałem zepchnięty gdzieś na bok, ustępując grzecznie miejsca dwóm osobom, trzecią musiałem już powstrzymać kontrolowaną siłą. Dla mnie sam moment wejścia był najbardziej stresującą chwilą w przeciągu całego dnia. Zresztą nie tylko dla mnie ale dla wszystkich tych ludzi którzy tego dnia mieli ze sobą aparaty na stadionie. Dopiero na miejscu można było sobie zdać sprawę z tego że Polacy nie potrafią traktować poważnie zakazów o nie nagrywaniu koncertów organizowanych przez agencję Odyssey. Aparaty wnoszono we wszystkim: w torbach, bułkach, ja swój schowałem w intymne miejsce. Jak się potem okazało mogłem wybrać inne… Wracając do procesu wejścia… moja Asia gdzieś na przedzie, już widzę jak jest w środku, krzyczę do niej żeby szła dalej, po chwili więc rusza. Osamotniony podchodzę do ochroniarza. W torbie dwie kurtki… „…dalej…” wszedłem. „Dobra gdzie teraz? W dół”. Pędzę w dół wielkiego korytarza razem z innymi. Niektórzy krzyczą, niektórzy jak gdyby nigdy nic spokojnie się przechadzają… Wpadam na stadion… Pierwsze wrażenie: „Jezus Maria…”. Szybko zdaje sobie sprawę z tego ze jak dalej tam będę tam stał to wiele nie zdziałam. Podbiegam więc do wydzielonego sektora mijam wejście, nie do końca zdając sobie sprawę z tego że te paręnaście metrów kwadratowych mogę nazywać swoim miejscem zasiedzenia przez kolejne 9 godzin. Na scenie stoją jeszcze The Magic Numbers, kończąc próbę dźwięku; z nieba dalej leje się żar ale to w tej chwili nie ważne. Jesteśmy na miejscu. Odnajduję moją Asię i Robina. W tym momencie można powiedzieć że podjęliśmy najlepszą decyzję tego dnia. Podczas gdy większość ludzi obierała swoje pozycje pod sceną, my zajęliśmy miejsce przy lewej słuchawce. Z obejrzanych wcześniej koncertów wiadome było dla nas że najwięcej dzieje się właśnie w tym miejscu. Poza tym mieliśmy w zasięgu wzroku całą scenę oraz dwa telebimy. Miejsca idealne. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć że nigdy w życiu nie zamieniłbym się na inną miejscówkę. Proces oczekiwania został w połowie zakończony.

Walka o… wodęNa stadionie powolutku acz sukcesywnie wypełniała się przestrzeń życiowa. Sektor pierwszy był zapełniony ludźmi w różnym wieku, począwszy od kilkunastolatków do ludzi w poważnie podeszłym już wieku. Wiek osobników dało się też rozróżnić po ubraniach. To dziwne jak na podstawie stroju w którym człowiek wybiera się na takie wydarzenie można ocenić ilość wiosen jakie przebył. Wiadomym jest że nie wszyscy spełniali owe kryteria lecz mimo to można było zauważyć osoby ubrane w przeciwsłoneczne okulary, krótkie spodnie i podkoszulki oraz obowiązkowe nakrycie głowy. Ta znaczna część widowni przybyła wyraźnie na koncert samochodem, pozostawiając w nim swój dobytek odzieżowy; nikt bowiem z fanów przybyłych z daleka liniami PKP nie byłby na tyle odważny by nie zabrać ze długich spodni… no może tylko w moim mniemaniu. Drugą grupę ludzi stanowili, nie zawsze młodzi fani ubrani w stroje kojarzące się bezpośrednio z U2. Mowa tu oczywiście o koszulkach, czapeczkach i innych. Niektórzy nabyli odpowiednie ciuchy dopiero przed wejściem na stadion. Dla mnie jednak wydawanie 100 zł na koszulkę mijało się celem akcji „tanie wakacje”, jakie właśnie rozpoczynałem. Kiedy sektor pod sceną był już szczelnie zamknięty dla wchodzących, widzowie poczuli się pewniej …i pierwszą rzeczą którą uczynili w związku z tym było posadzenie się ziemi (niektórzy manifestowali swoją obecność kładąc się na niej). Wszystko byłoby pięknie gdyby nie fakt że napoje sprzedawano dość daleko od miejsca spoczynku a żeby dostać się na górę trzeba było wykazać się niezłymi umiejętnościami akrobatycznymi. Manewrowanie między ludźmi graniczyło z cudem. Niektórym udawało się dotrzeć na górę, inni zostawali niestety z tyłu z poczuciem winy („Gdzie się pchasz, nie widzisz że leżę?”). Cóż… pozostawię to bez głębszego komentarza. Po ok. godzinie w takiej atmosferze woda stała się w naszym sektorze produktem tak poszukiwanym i niedostępnym jak serki homogenizowane na Uranie. Ludzie którzy jakimś cudem dotarli na szczyt stadionu i wracali ze zdobyczą w rękach byli zarzucani ofertami kupna od wycieńczonych fanów pilnujących swoich miejsc przy barierkach. Przebitka – jak w momentach suszy – 100 %. Trudno sobie wyobrazić że wodę 100 metrów dalej można było zdobyć jedynie po 4 zł za kubełek… Mijała druga godzina oczekiwania. Gdzieś z tyłu ktoś rzucił plotką że suporty mają zacząć ok. 18. Nad głowami krążył nam helikopter z którego zdjęcia można było potem oglądać w telewizji. Ludzie byli już całkowicie wycieńczeni. Bez picia, jedzenia zawiśli na barierkach. Pewien sympatyczny pan ochroniarz, z którym od początku złapaliśmy nic porozumienia, poczęstował nas swoją „służbową”, jak ją nazwał, wodą. Chwilę później inni ochroniarze roznosili wodę z hydrantów do polewania publiczności. Niestety niektórzy byli na tyle uradowani widokiem H2O iż od razu spożywali całą zawartość kubka. Ale nasze problemy z wodą miały się już niebawem skończyć. Na horyzoncie bowiem pojawiły się czarne chmury. Wszyscy byli świadomi tego że niedługo lunie jak z cebra, wszyscy bowiem znali prognozę pogody na ten dzień dla Chorzowa…

Magiczne zera
Dziś już nie pamiętam czy najpierw spadł deszcz czy wyszła grupa The Magic Numbers – pierwszy punkt muzyczny tamtego wieczoru. Na scenie dość szybko zmaterializowała się czwórka muzyków. Była godzina 18:30. Z uśmiechem na ustach wykonawców z głośników zaczęła wybrzmiewać muzyka. Telebimy zostały uruchomione. Słychać było że głośniki nie grają pełną mocą ale tego można było się przecież spodziewać. Publiczność szybko stanęła na nogi podekscytowana faktem że na estradzie ktoś stoi… przynajmniej w większości ze mną na czele. Nie znałem wcześniej magicznych numerków i muszę powiedzieć że nigdy bardziej ich raczej nie poznam. Muzyka zaprezentowana wtedy na stadionie śląskim jak dla mnie nie miała nic wspólnego z dokonaniami gwiazdy wieczoru. Nie widziałem więc powodu dla którego zostali zaproszeni do otwarcia całego widowiska. W skrócie można ten koncert opisać w jednym zdaniu: „wesoła piosenka o miłości, smutna piosenka o miłości, wesoła piosenka o miłości, smutna piosenka o miłości…”. Niby frontman grupy intonował jakieś ciekawe dźwięki na swojej czerwonej gitarze; niby zespół wyglądał oryginalnie; niby wszystko fajnie, wesoło ale do mnie to nie przemówiło. Na początku występu największe wrażenie na publice robiła kolorowa gumowa piłka która skakała wśród publiki, potem niestety gdzieś przepadła i już nie miałem co robić wiec musiałem oglądać The Magic Numbers. Na szczęście ich muzyka była pozytywnie nastawiona do świata, dlatego po jakimś czasie zacząłem się nawet dość dobrze bawić tak jak przy Boysach na studniówce. Deszcz zaczął padać w dość obfitym znaczeniu tego wyrażenia. Ludzie schowali się pod różnokolorowymi płachtami i kurtkami. Stadion wyglądał bardzo kolorowo po takim rozwoju spraw. Magiczne numerki zakończyły swój występ już przy totalnym oberwaniu chmury. Nagrodzeni zostali gromkimi owacjami ale dało się w tym wszystkim odczuć atmosferę festynu: „świetna zabawa podczas koncertu a po jego zakończeniu rozmowy o zmywaniu naczyń”. A deszcz tymczasem nie przestawał smagać nas po twarzach. Dla mnie nie starczyło miejsca pod płaszczem przeciwdeszczowym, choć patrząc po moich towarzyszach – im też to dużo nie dało.

Zabójczy Killersi
Po pół godzinie, kiedy na scenie pojawił się kolejny namiot pod którym rozstawiono perkusję i oryginalny zestaw klawiszy ozdabianych błyszczącymi elementami, na scenie w zawrotnym tempie wpadł drugi zespół tamtego wieczoru - The Killers. Zaczęli szybko i ostro od kawałka otwierającego ich debiutancki album „Hot Fuss” – „Jenny Was a Friends Of Mine”. Potem polecieli kolejno z „On Top” (zapowiedzianym jako „trochę elektroniki”), „Mr. Brightside”, „Smile Like You Mean It”, „Somebody Told Me” oraz „All These Things I’ve Ever Done” (utworem który wykonali 3 dni wcześniej podczas Live 8 w Londynie). Nie mogę powiedzieć że ich występ mi się nie podobał, ponieważ uważam ich za jeden z najlepszych obecnie młodych zespołów rockowych i chociaż do Chorzowa przyjechałem na U2 to Killersi utwierdzili mnie w przekonaniu że 5 lipca muszę spędzić na śląsku. Zespół od początku borykał się problemami technicznym; przerwy między utworami były zbyt długie i widać było na muzykach niemałe zakłopotanie w związku z chyba nie do końca dobrze zorganizowanym występem. Właśnie przez tą niemałą frustrację zespół po zakończeniu swojego występu zniknął ze sceny tak szybko jak się tam pojawił w przeciągu zaledwie kilku chwil. A szkoda bo bawiłem się w czasie ich występu wyśmienicie, będąc jednak niestety w wyraźnej mniejszości… Tradycyjnie już przed zakończeniem swojego setu z nieba znów polała się woda, która wcześniej przestała kapać nam na głowy tuż przed Killersami. Pozostała już tylko gwiazda wieczoru.

Techniczne gwiazdy
Między ludźmi dało się odczuć narastające podniecenie. Mimo padającego ulewnie deszczu, ludzie nerwowo wiercili się w miejscach, chowali w bezpieczne miejsce aparaty, plecaki wpychali pod nogi. W ciągu zaledwie paru chwil po skończonym występie The Killers, w miejscu w którym staliśmy poczuliśmy nacisk ludzi od tyłu. Gęstość fanów w sektorze pod sceną zwiększyła się dwukrotnie. Z tyłu usłyszałem a wręcz poczułem pewnego faceta który szeptał do swojej rodziny obok o swoich planach wbicia się na nasze miejsca przy barierkach. Zakodowaliśmy sobie wtedy ze należy uważać na delikwenta. Wtedy po raz któryś już tamtego wieczoru rozejrzałem się po stadionie. Nareszcie wszystkie miejsca były zajęte. Przez chwilę ludzie kryli się pod kawałkami zadaszeń, potem jednak wrócili grzecznie na swe miejsca. Najbardziej chciało nam się śmiać z sektora Vipowskiego na wprost sceny. Ludzie którzy zapłacili za swoje miejsca grube pieniądze teraz byli tak samo przemoczeni jak publiczność na płycie. Deszcz w pewnym momencie jakby zelżał. Na scenie montowano dodatkowe parasole, między innymi na pianino Edge’a i sprzęt nagłaśniający. Zresztą ten pierwszy spadł po jakimś czasie przy większym podmuchu wiatru. Po scenie w towarzystwie technicznych kręcił się menadżer zespołu, do gitar zaś dorwał się Dallas, opiekun gitar Edge’a. Przeszedł kilka razy po naszym wybiegu, rozrzucając kostki w tłum. Muszę przyznać że pierwszy raz w życiu widziałem żeby tak wielkie owacje z tłumu dostawali techniczni jakiegoś zespołu. Dziwne uczucie… Gitary zostały ustawione, sprzęt podłączony, wielki ekran kilka razy zamigotał dając do zrozumienia o swej gotowości, techniczni zniknęli ze sceny… wszystko było gotowe. Z głośników od kilku godzin puszczano przeróżną muzykę kiedy nie występowały na scenie zespoły. Jednym z ostatnich utworów tego wieczoru był jakiś kawałek, bodajże Snopp Dogga. Po kilku sekundach jednak operatorzy taśm domyślili się co wywołuje tak wielkie zniechęcenie wśród publiki i wyłączyli utwór. Z głośników dobiegła znajoma melodia…

Obudźcie się!
Nawet nie pamiętam kiedy dotarło do mnie że to czego teraz słucham to Arcade Fire – „Wake Up”. Ale kiedy to zrozumiałem byłem już pewien wszystkiego. To teraz, to już. Ostatni obrót na trybuny. Meksykańska fala w wykonaniu publiki z trybun dawała nam na platformie do zrozumienia że jesteśmy gorsi… ale nic z tego! Już chwilę później to płyta daje o sobie znać meksykańską falą rozprowadzaną od sceny w stronę trybun. Ludzie uśmiechnięci, bawią się już teraz i czują co wydarzy się za chwilę. Deszcz już całkowicie przestaje padać. W głośnikach dalej Arade Fire… ale… nagle ludzie podnoszą wrzask, krzyczą z uwielbieniem w stronę sceny. I wszystko jest już jasne… Żadnych spektakularnych wejść, po prostu po cichu dostali się scenę. Larry wskakuje za perkusję, Adam bierze w łapy bas, a Edge wydobywa pierwszy akord tego wieczoru… Bono wpada na scenę, łapie mikrofon „Hello, hello!” – śpiewa. „Hello, hello!” – powtarzają ludzie… Czas zaczynać.

Ladies and Gentelman – The Show
Wchodzą z impetem w „Vertigo”. Wszyscy się tego spodziewali ale chyba nikt nie był pewien ile mrówek przebiegnie mu w tej chwili po plecach. Ja miałem ich miliardy. Moja Asia jeszcze stoi i nie wierzy. Widzę słaby uśmiech na jej twarzy i już za chwilę piszczy jak 12nastolatka do Nicka Cartera. Z estrady padają na nas żółte światła; z tyłu sceny wydobywają się wielkie reflektory. Cała publika skacze. W pewnym momencie miałem wrażenie że to nie my a Ziemia się trzęsie. Bono kończy utwór krótkim łamanym „Dziękuję”… Dalej z niezłym czadem wpadają w „I Will Follow”. Natężenie emocji jeszcze w nikim nie zelżało. Zdałem sobie wtedy sprawę z ogromu wydarzenia. Utwór nagrany 25 lat temu przez kilku nieznanych nikomu chłopaków teraz powoduje dreszcze u kilkunastu tysięcy ludzi na raz. Atmosfera wspaniała i wyjątkowa. Zespół zaczyna grać dalej – „The Electric Co”. Chwilę wcześniej udało nam się z sukcesem odeprzeć atak pana z aparatem na naszą barierkę do której teraz jesteśmy przykuci. Po kilku minutach baczność się opłaca: Edge wchodzi na nasz wybieg. Szarżuje z gitarą, rzuca jak chory na padaczkę podchodząc w naszym kierunku. W odległości dwóch, trzech metrów zastyga… Bono wpada na nasz wybieg śpiewając dalszą cześć utworu. Publika szaleje, morze fleszów przewala się przez stadion… Następie „Elevation” z wolnym i pulsującym wstępem który w końcu wybrzmiewa na cały Śląsk „E-LE-VA-TION”. I wreszcie nadchodzi odpowiedni moment, tysiące ludzi sięgają po czerwone lub białe flagi, kartony, chusty… Zespół wpada w „New Year’s Day”, a Stadion Śląski emanuje już od pierwszych dźwięków polskością. Do końca życia zapamiętam z tej chwili nie muzykę, nie zespół, nie ogromną scenę ale te dwa kolory powiewające nad głową każdego z Nas. To wtedy po raz pierwszy tego wieczoru poczułem się dumny z tego że jestem Polakiem. Jak się później okazało nie był to ostatni raz… „Beatiful Day” zawsze przyprawia mnie o uśmiech na twarzy lecz tamtego wieczoru stopień poczucia przyjemności muzycznych wychylił się daleko poza skalę. Bono okazał się być jednym z najbardziej reagliwych frontmenów rockowych w dziejach żywej muzyki. Po „NYD” w którym zjednoczył się z publiką stając się częścią polskiej flagi – jednym z tysięcy czerwonych elementów – zmienił tekst „BD” na bardziej odpowiadający zaistniałej sytuacji… Następnie „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” oczywiście rozpoczęty brzmiąca perłowo gitarą Edge’a. I znowu cała publika śpiewa w momencie kiedy rolę wokalisty przejmuje 60 tyś ludzi. Chwilę potem już Bono jest między nami, kolejne pięć minut później już trzyma w objęciach młodą damę tańcząc przy „All I Want Is You”… Moment ten musiał kiedyś nadejść… z mroków dźwięku wyłania się początek „City Of Blinding Lights”, z przygaszonego zaś ekranu monstrum świateł. Od tego momentu byłem już pewny że piętno tego co zobaczę odbije się na każdym następnym koncercie który obejrzę… Na dzień dzisiejszy nadal nie mogę sobie wyobrazić żeby coś przebiło ten widok… Tysiące lamp rozbłysło zalewając stadion falą entuzjazmu. To odczucie przygniecenia wizualną stroną występu miało mnie nie opuścić do końca wieczoru. Człowiek w takich chwilach może uczynić tylko jedno: poddać się emocjom. Zespół przebrnął przez prawdziwy „opener” tego koncertu; na scenie pojawiła się reprezentantka rodu polskiego. Niestety wybranka Bono nie stanęła na wysokości zadania, wiec większość widzów musiała z kilku gestów i uśmiechów wyczytać o co tak naprawdę chodziło w tej miłej przyjacielskiej pogawędce… Wiele kontrowersji sprawiał kilka miesięcy temu fakt że na wieść o śmierci Papieża-Polaka nie wszyscy wpadli w żałobę. Raptem dwa dni po odejściu Jana Pawła II w Rzymie koncert zagrała grupa Queen wraz z Paulem Rogersem, w innych miastach też zdarzały się takie przypadki. U2 też nie przerwało trasy po Stanach. Tylko różaniec na statywie miał symbolizować pamięć o wielkim Polaku. Ale już wtedy było wiadomo że zespół nie może zjawić się w Polsce i nie poruszyć tematu. Bono pokrótce opowiedział o historii darowanych Janowi Pawłowi okularów i zadedykował mu utwór-hymn wszystkich walczących o życie: „Miracle drug”. Na ekranie wyświetlona została linia życia a tysiące zapalniczek odpalono nad głowami. Pewnie wielu fanów tamtego dnia potraktowało tą dedykacje za przeprosiny zespołu względem JPII i fanów. Pewnie z wielu oczu pociekły też łzy wzruszenia… Dedykacji ciąg dalszy nastąpił już chwilę potem gdy Bono odśpiewał jeden z najważniejszych punktów tego koncertu. „Sometimes You Can’t Make It On Your Own”… „to dla mojego ojca…”. I tutaj po raz kolejny tło stało się dopełnieniem przekazu. Na ekranie przedzielonym na pół Bono spotkał się ze swym ojcem. Jego sylwetka, przez chwilę chadzała wśród nas. Niestety utwór był tylko wspomnieniem a wraz z ostatnim dźwiękiem „Sometimes” Bono pozostał ponownie bez ojca. Można rzec, że do następnego koncertu… Trzeba przyznać że był to utwór w którym najbardziej na pierwszy plan wysunął się Bono, nie tylko dlatego że „Sometimes…” to bardzo osobisty utwór ale dlatego z jak olbrzymimi emocjami w głosie zaśpiewał on finalną cześć utworu… „don’t leave me here alone…”. Prośba ta jednak nie została spełniona…
Szybko po zakończeniu intymnej części koncertu jakimi niewątpliwie były wykonania „Miracle Drug” i „Sometimes” U2 wyszło ku oczekiwań fanów. Dosłownie i w przenośni. Larry ze swym bardzo okrojonym zestawem perkusyjnym i w towarzystwie Bona na prawym wybiegu, Adam i Edge na lewym oraz… kolejny utwór kwartetu sprzeciwiający się wojnie. Potrzebujemy miłości i pokoju… Bono kończy utwór krótkim dudnieniem na bębnach i już mamy kolejną odsłonę walki o pokój: „Sunday Bloody Sunday”. Ze sceny frontman przekonuje nas o równości religii, na ekranie widnieje olbrzymi napis „Coexist” a całość szybko jak burza przemienia się w „Bullet The Blue Sky”. Nastój się zmienia… dudnienie basu i perkusji to odwrót o 180 stopni od wcześniejszego marszowego tempa „SBS”. Kilka dźwięków później The Edge daje jeden z dwóch najważniejszych popisów tego wieczora. Stylizowana trochę na gitarę a’la Pink Floyd solówka przeszywa cały stadion na wylot. Mimo że nigdy nie uważałem Edge’a za świetnego czy nawet bardzo dobrego gitarzystę, jednego nie można mu odmówić: braku melodyjności. Zespół nie często pokusza się w swych utworach o tak wyrafinowane smaczki jak pająkowe riffy i szybkie przebieranie palcami ale gdy już się na coś takiego szarpnie… możemy być pewni że długo tego nie zapomnimy. Solo zamyka się w dudniącym basie i perkusji które na powrót kołyszą publiką…
Chwila wytchnienia? Odpoczynku? Zapomnienia? Może dla wielu tak… ale dla mnie „Running To Stand Still” to chwila przetańczona z moją lubą. Delikatne dźwięki pianina i wysoki śpiew Edge’a w refrenie przechodzący w leciutką grę basem i perkusją utwierdzają w przekonaniu że U2 to zespół który z niczego potrafi zrobić naprawdę wiele… A najlepszym tego przykładem była publika która długo ciągnęła zakończenie utworu o religijnym wydźwięku przypieczętowane odczytaniem praw człowieka. Tekst ten, pojawiający się na wielkim ekranie był dla wielu z Nas powodem dla którego nie uznaliśmy tego wieczora tylko za dobrą zabawę i wyśmienity kunszt muzyczny. U2 to zespół który o coś walczy i z każdą piosenką stara się nam o tym opowiedzieć. Chwilę potem kolejna zmiana tematu… tym razem piosenka dla Martina Lutera Kinga - „Pride” czyli jeden z tych utworów na które każdy czekał. Kawałek ten zapoczątkował trylogię która miała zakończyć pierwszą główną cześć wieczoru. Przy dźwiękach śpiewu tłumu powoli zaczął rozkwitać w Naszych uszach pulsacyjny wstęp do „Where The Streets Have No Name” w wykonaniu Edge’a. Idąc tradycją już - utwór zagrany z dedykacją dla Afryki. Tym razem wiec stadion zdominowały flagi państw afrykańskich. Bono porywa publiczność swoją charyzmą a Chorzów śpiewa razem z zespołem z dłońmi skierowanymi ku niebu. W chwilę później ekran czerwienieje a frontman grupy ze sztandarem „Solidarności” w ręku, może nie przypomina stoczniowca walczącego o wszech-wolność ale na pewno wzbudza w każdym z Nas - Polaków dumę ze swego narodu. Tym razem zamiast przemówienia Bona przed „One” nic nie trzeba było tak naprawdę mówić. Zespół oddał nam tym samym hołd jako narodowi który potrafił przezwyciężyć reżim i stanął do walki o wolność. Edge delikatnie zaczął „One”, utwór przy którym za namową Bona stadion rozświetliły telefony komórkowe a cała Polska mogła posłuchać jak na żywo brzmi najbardziej uniwersalny utwór o miłości. Chwilę potem… zespół schodzi ze sceny ale wszyscy są świadomi tego że zaraz wrócą. Nie mogliby przecież nas tak zostawić…
Nawiązanie do trasy ZooTV z początku lat 90-tych świetnie wpasowało się w klimat imprezy. Na lewym wybiegu Edge, na prawym Bono wspólnie wykonali wokalnie „Zoo Station”. Na ekranie zespół przedstawiony był w barwach i stylu stricte-komunistycznym. Pojawiające się postacie wyglądały jak symbole żywej legendy a’la Stalin… Zaraz potem „The Fly”, najbardziej rockowy kawałek tamtego wieczoru ze świetnie pociągnięta solówka Edge’a który po raz drugi tego wieczoru przyprawił niektórych o przyjemny grymas na twarzy… Z burzy dźwięków powoli acz sukcesywnie wyłonił się hymn wszystkich zakochanych: „With or Without You”… Wizualizacje gasną, tylko kilka białych i niebieskich reflektorów pali się w tle. Klimat robi się bardziej domowy, spokojny. Po tym wszystkim co człowiek zobaczył chwilę wcześniej, tutaj zmuszony został do bardziej duchowego odebrania utworu. Niektórzy zamykali oczy i wsłuchiwali się w atmosferę, inni po prostu stali i patrzyli się w stronę sceny z uśmiechem na ustach. Ośpiewane „WOWY” kończy pierwszy bis ale już za chwilę zespół ponownie wpada na scenę odgrywając dynamicznie „All Because Of You”. Niestety z perspektywy dnia dzisiejszego trudno mi przypomnieć sobie ten utwór. Zwyczajnie nie przykuł mojej uwagi na tyle aby móc go zatrzymać w pamięci na zawsze. Już w chwilę później z atmosfery zabawy ulatuje czar; Edge dzierży w swych dłoniach gitarę akustyczną a Bonod w wyciszeniu śpiewa hymn do Boga „Yahweh”. Był to jeden z najpiękniejszych momentów tego wieczora. Ekran oświetliła animacja która przez krótkie obrazki dążyła do tego co najważniejsze w życiu: do miłości, tutaj w charakterze serca. Ponad 60 tyś ludzi zahipnotyzowanych widokiem krótkiej historii celu życia było jednak świadom tego że koniec koncertu zbliża się nieubłagalnie. Bono ponownie przywdziewa swoją wojskową czapkę a zespół odgrywa „Vertigo”, tym razem z pełnym towarzyszeniem wizualnym a tym samym w pełnym wymiarze. Ostatnie chwile szaleństwa, śpiewu i zabawy kończą się odśpiewaniem „Sto lat” w wersji anglojęzycznej dla niewiadomo do dziś kogo oraz przypieczętowaniem całego show. Na wielkim ekranie pojawia się napis „The End”. A my wiedzieliśmy że to nie był niestety żart…

Get oucik po nawrocie…
Gdzieś z tyłu po minucie od zakończenia występu rozbłysły światła a ciemność nocy zamieniła się w szarość. Chmary ludzi stąpając powoli w kierunku wyjść pośpiewywało tu i tam bardziej melodyjne fragmenty zagranych tamtego wieczoru utworów. Ktoś próbował jeszcze nawet robić falę meksykańska, niestety większość z Nas była tak wykończona że sobie na to niestety nie mogła pozwolić. Moje wcześniejsze przypuszczenia co do czasu jaki może zająć opuszczanie terenu stadionu na szczęście się nie sprawdziły. W ciągu 20 minut nasza odnaleziona grupa fanów spotkała się przy bramie wyjściowej. Nie obyło się oczywiście bez drobnych zgrzytów i krótkoterminowych zaginięć lecz po mniej więcej godzinie od zakończenia koncertu wszyscy byliśmy już gotowi aby iść i napić się piwa! W końcu… Na odchodne zgarnęliśmy kilka zakładek z wizerunkami U2 i kilka innych rzeczy upamiętniających koncert i ruszyliśmy w kierunku Katowickiego baru którego nazwa brzmiała „Rock Cafe” (a może nie?). Zapchane tramwaje i autobusy toczyły się przez miasto. Ludzie paradowali po środkach ulic. Ku mojemu zdziwieniu jednak cała ta akcja ewakuacyjna przebiegała bardzo spokojnie i w bardzo krótkim czasie na ulicach znów można było poczuć że jest 1 w nocy – i chodzi mi tutaj nie o pijane grupki zwolenników wykrzykiwania słów powszechnie uznanych za niecenzuralne ale o wszechogarniający spokój. Na dworze mróz a my schronieni w przytulnym barze kosztowaliśmy herbatki z cytryną (dotyczyło chorych), piwa (dotyczyło spragnionych) oraz pizzy ze szpinakiem (dotyczyło panny Ani  - do dziś tego nie rozumiem). Poranek zbliżał się do Katowic a ja czułem się jak po dwudniowej imprezie. W końcu gdzieś ok. 4 rano jako jedni z ostatnich moja Asia, Kuku i ja wyruszyliśmy w pieszą drogę powrotną w kierunku dworców kolejowych i autobusowych. Ostatni raz pomachaliśmy Spodkowi, z przechowalni bagażu zabraliśmy torby, pożegnaliśmy się z Kuku i zasiedliśmy na ławeczce przy dworcu autobusowym. Po 48 godzinach bez snu czułem się co najmniej niehigienicznie ale zmęczenie miało o sobie dać znać dopiero za jakieś dwie/trzy godziny kiedy to powstrzymywanie się od zamknięcia oczu stało się jedynym sensowym celem mojego życia. Asia zasnęła już na siedząco na ławeczce. A ja tak siedząc samotnie w zimnie i mżawce, czekając na autobus w kierunku Żor (drugiego przystanku wakacji 2005) do którego zostało jeszcze mnóstwo czasu, pomyślałem sobie: „Ależ było pięknie!”

Veni,Vidi,Vici - by Mike(y)
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Poniedziałek, 03 Października 2005, 20:26 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
marchef
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #3799
Posty: 165


[ Osobista Galeria ]




eusa_clap.gif eusa_clap.gif eusa_clap.gif A już myślałam że topic zdechł
Mike(y) :
Następnie „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” oczywiście rozpoczęty brzmiąca perłowo gitarą Edge’a. I znowu cała publika śpiewa w momencie kiedy rolę wokalisty przejmuje 60 tyś ludzi.

tak go zagłuszaliśmy że przy refrenie Bono miał minę pt. "chłopaki co my tu wogóle robimy?"
matkooo, cytując pewnego osła: JA CHCĘ JESZCZE RAZ!
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Sobota, 08 Października 2005, 11:09 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
U2roopa
Pro uczestnik vip
<tt>Pro uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1336
Posty: 1186


[ Osobista Galeria ]




Heloł Mike(y):)!

Wreszcie doczekaliśmy się recenzji:))!! A co do pizzy ze szpinakiem to się zapytam skąd to uwielbienie do takowego połączenia:D.. A swoją drogą - moja była z... jajecznicą:).

Serdeczne Pozdrowienia dla Ciebie i Dzoany.

U2roopa
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Sobota, 08 Października 2005, 12:33 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
evay
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #3075
Posty: 3063


[ Osobista Galeria ]




Mike(y), przepiekna relacja!!!!! eusa_clap.gif eusa_clap.gif eusa_clap.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Wtorek, 11 Października 2005, 17:36 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Mike(y)
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #4050
Posty: 80


[ Osobista Galeria ]




Cieszy fakt że komuś chciało się to czytać :)
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 12 Października 2005, 22:22 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
eveglider
Uczestnik
<tt>Uczestnik</tt>
 
Użytkownik #5192
Posty: 493


[ Osobista Galeria ]




Podczas koncertu byłam w takim transie, że wiele faktów wyleciało mi poprostu z głowy.. drunken_smilie.gif dlatego teraz oglądając nasz koncert z Chorzowa na dvd co kilka minut klikam pause bo muszę wytrzeć łzy z oczy confused.gif drunken_smilie.gif dokładnie jak Bono śpiewa "Wipe the tears from your eyes / Wipe your tears away / Oh, wipe your tears away.."
Taka wielka szkoda, że to już za nami... ale pocieszam się że jest coraz bliżej do następnego spotkania z U2 w Polsce cool.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Sobota, 15 Października 2005, 15:59 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
dzoana8_85
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #2124
Posty: 158


[ Osobista Galeria ]




Kila słów co do...

Mike(y) :
No wiec chyba przyszła pora na moją relacje z 5 lipca... tylko się nie przerażcie.[/b]


Rzadko mi się to zdarza, ale w tej chwili naprawdę mam nieprzepartą ochotę na to, aby unicestwić Twą jakże utalentowana osobę... Nie tylko przez wzgląd na czas jaki zajęło Ci stworzenie tego dzieła (bez sarkazmu do dzieła wink.gif ), ale także na czas, jaki zajmuje mi jego przeczytanie (i sądzę, że nie tylko mnie... wink.gif )

Mike(y) :
Moja Asia jeszcze stoi i nie wierzy. Widzę słaby uśmiech na jej twarzy i już za chwilę piszczy jak 12nastolatka do Nicka Cartera.[/b]


Śmiem oponować, choć pewnie nie byłam jedyną taką osobą wśród 60cio tysięcznego tłumu (szkoda, że nie widziałeś m.in. swojego wyrazu twarzy) crazy.gif

Mike(y) :
A ja tak siedząc samotnie w zimnie i mżawce, czekając na... ...pomyślałem sobie: „Ależ było pięknie!”[/b]


I to jest według mnie najbardziej stosowne i piękne zakończenie nie tylko koncertu i nocy z 5/6 lipca 2005, ale także podsumowanie Twojej recenzji...

Mike(y), piszesz z sensem, sercem, zwracając baczną uwagę na każdy szczegół (czasem bywa to męczące, nie ze względu na to, że nieinteresujące, lecz troszkę przydługie).
Masz niebywały talent, który musisz w należyty sposób wykorzystać. Piszę to ze względu na to, iż znam Twe pióro, wiem, co ono potrafi. A co się tyczy ostatniej relacji, to przedstawiłeś koncert sposób pozwalający na to, że przeżyłam go powtórnie. Nie myślałam, że cokolwiek prócz DVD będzie w stanie tego dokonać. Dziekuję wink.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Sobota, 15 Października 2005, 17:47 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
SHADOWu2
Pro uczestnik
<tt>Pro uczestnik</tt>
 
Użytkownik #4943
Posty: 1203


[ Osobista Galeria ]




eveglider :
... ale pocieszam się że jest coraz bliżej do następnego spotkania z U2 w Polsce cool.gif



Jak to czy ja o czymś niewiem??
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Sobota, 15 Października 2005, 18:52 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
evay
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #3075
Posty: 3063


[ Osobista Galeria ]




SHADOWu2 :
[..]




Jak to czy ja o czymś niewiem??


nie rób sobie nadziei sad.gif narazie nie przyjeżdżają...

NARAZIE
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Niedziela, 16 Października 2005, 09:55 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
eveglider
Uczestnik
<tt>Uczestnik</tt>
 
Użytkownik #5192
Posty: 493


[ Osobista Galeria ]




SHADOWu2 :
[..]


Jak to czy ja o czymś niewiem??


WIADOMO ze przyjadą.. bądźcie dobrej myśli, przecież wszyscy pamiętają co zrobiliśmy dla U2 i oni też, dlatego PRZYJADĄ (kiedyś) smile.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Środa, 19 Października 2005, 15:16 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
marchef
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #3799
Posty: 165


[ Osobista Galeria ]




eveglider :
WIADOMO ze przyjadą.. bądźcie dobrej myśli, przecież wszyscy pamiętają co zrobiliśmy dla U2 i oni też, dlatego PRZYJADĄ (kiedyś)


Oczywiście! Trzeba być dobrej myśli i powyższe zdanie akcentować na PRZYJADĄ a nie na KIEDYŚ lol.gif wink.gif
  
Re: PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
PostWysłano: Piątek, 04 Listopada 2005, 16:07 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
popmart_30
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #5385
Posty: 79


[ Osobista Galeria ]




koncert był... No właśnie. Trudno go opisać. Nie wiem, jak wypadł na tle innych z tej trasy, ale jakie to ma znaczenie... Dla mnie był najlepszy. W przeciwieństwie do warszawy, Bono był na scenie przede wszystkim człowiekiem z krwi i kości. Nie jak na służewcu, rasowym gwiazdorem. tam, wtedy, patrząc na chłopaków grających na scenie, błyszczących w światłach reflektorów, trudno było uwierzyć, że to naprawdę oni. Nie żeby zachowywali się jakość szczególnie sztucznie, ale większość z nas widziła i słyszała U2 na żywo poraz pierwszy. Pod tym względem ten koncert był dość osobliwy. Wyobraźcie sobie 60tys ludzi, którzy przez całe życie próbowali sobie tylko wyobrazić, jak to może być, widzieć U2. Słyszeć U2..;-) Aż tu nagle. Jest! To były dwa różne światy - Służewiec a Chorzów. W Chorzowie wszystko bardziej do mnie trafiało. Czułem, że U2 gra właśnie dla mnie. W Warszawie natomiast wydawało mi się, że wygrałem los na loterii. A poza tym 8 lat temu poprostu wyszli i zagrali, a potem zeszli i odlecieli. Były rzecz jasna takie drobne akcenty świadczące, o tym że wiedzą gdzie są itp. W Chorzowie byli sobą. Tak ich odczuwałem. Nie spodziewałem się takiego wrażenia. Przecież U2 od lat są supergwiazdami. Nie wiem jaka była przyczyna takiego odczucia, ale cieszę się z tego i mam nadzieję, że nie ja jeden tak to odbierałem. Dzięki temu moje wspomnienia mimo bezlitośnie mijających dni, nie racą kolorów.
  
PO KONCERCIE: Wrażenia/Relacje
Forum dyskusyjne -> Obraz i dźwięk -> U2 - The Joshua

Strona 11 z 12  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
Polecam Panią dermatolog w Szczecinie www.medicanova.szczecin.pl Przyjmuje tylko prywatnie na Pomorzanach. Warto bo ma nosa do chorób skóry twarzy.
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010