Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Umysł i ciało -> Literatura -> Własne próby Idź do strony 1, 2, 3 ... 27, 28, 29, 30, 31
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Re: Własne próby
PostWysłano: Niedziela, 30 Marca 2008, 17:27 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
taniewino
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #7168
Posty: 31


[ Osobista Galeria ]




grusia :
A co to ma do rzeczy? Ja swojej poezji też nie wydałam w tomiku i to nie odbiera mi w żadnym razie prawa do publikowania swoich wierszy w takim topiku jak ten na takim forum jak to. Wątek wyraźnie zatytułowany jest "Własne próby", więc gdyby nawet przyszedł tu taki pan Andrzej Sapkowski i zacząłby tutaj publikować, to ma do tego prawo. I zdaje się, że prawo autorskie w takim razie też posiada.


Coś się Pani za mocno gorączkujesz.
Ja nikomu prawa do publikacji swojej poezji nie odbieram i zamiaru takiego nie mam.
A człowiek ze mnie może staroświecki i lubię posiedzieć z książką-tyle.
pytanie było do Pana Bergera cool.gif
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Niedziela, 30 Marca 2008, 20:24 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Nie bądź takim cwaniakiem, bo nawet płci nie masz.
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 09:49 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




taniewino :
A ''to'' co Pan nam tu pisze, zostało opublikowane nie tylko w internecie ?


W Internecie, a także w rękopisie, proszę Pana/Pani. :)
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 09:53 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rodział II
Szary, wirujący pył

Kiedy młodzi uszli kilka kilometrów, She Tiger zatrzymała się nagle:
- Czy ty jesteś aby rzeczywiście pewien, że w tej ciemności idziemy w dobrym kierunku? – zapytała. – Księżyca nie widać już jakieś pół godziny, a ostatnia zwierzęca dróżka rozmyła się przed paroma minutami.
Steel uśmiechnął się z niejakim odcieniem wyższości:
- Jak się można było domyśleć, również orientację przestrzenną mam ponadprzeciętną – odparł chełpliwie. – Aż się dziwię, że ty nie – dodał z odcieniem drwiny.
- Ja nie znam celu – zwróciła mu uwagę chłodnym tonem.
- Masz rację, przepraszam. Chciałabyś chwilkę odpocząć? – zatroszczył się.
- Właśnie. Do świtu jeszcze wiele godzin. Można by się zdrzemnąć kapkę – zgodziła się ochoczo. – O ile mamy czas, oczywiście – zastrzegła.
- Mamy całe życie – uśmiechnął się. – A ty zasłużyłaś z na odpoczynek, zwłaszcza po tym popisowym numerze z karabinem. Ochrona kolei straciła dzięki tobie kupę szmalu. Tak trzymać – dokuczać mendom, ile wlezie! – zapalił się.
- Jak ty nic nie rozumiesz – zgasiła go.
Ułożyli się tam, gdzie było najwięcej mchu i trawy. Zasnęli natychmiast, a She Tiger nie poczuła nawet, że miękkie wzniesienie, na którym skłoniła głowę, to całkiem spore mrowisko. Tuż przed świtem obudziło ją łaskotanie.
- Steel, świntuchu – mruknęła w pół śnie i na ślepo wymierzyła klapsa.
Chłopak zawył krótko i zerwał się, trzymając się za organ powonienia.
- Za co? – jęknął, nie rozumiejąc.
A dziewczyna, która właśnie wyciągnęła spod koszulki ogromną, czerwoną mrówkę, nachyliła się ku niemu i delikatnie pocałowała go w nos:
- Wybacz, kochanie, przykra pomyłka.
Nie miał do niej żalu:
- Dawno już mnie nie całowałaś – mruknął z lekkim wyrzutem, choć tak naprawdę był przecież zadowolony.
- Bo nie zasługiwałeś – szepnęła mu do ucha, wypuszczając mrówkę na wolność.
Owad przestał przebierać niezdarnie kończynami i wraz z resztą chitynowej ferajny pospiesznie opuścił niebezpieczną okolicę.
- Oj! – wyrwało się Steelowi, który zaczynał właśnie pieścić wargami szyję dziewczyny. Teraz odsunął się nieco nerwowo. Nie lubił mrówek. – Zejdź lepiej ze mnie na razie i zrób coś z tymi zwierzakami – poprosił.
- Ot i męska wierność – prychnęła lekceważąco. – Wystaw ją na próbę i byle co ją złamie.
- Ładne mi byle co – wzdrygnął się. – Zobacz na czym spałaś – wskazał jej wgniecione mrowisko.
- Ojej! – zmartwiła się. – Chodźmy stąd – zaproponowała. - Nie możemy pomóc, to i nie przeszkadzajmy.
Kiedy tylko przeszli kilka kroków, las skończył się jak nożem uciął. Przed nimi rozpościerała się ogromna, usiana różnobarwnym kwieciem łąka. Wschodzące właśnie słońce rzuciło na nią różowozłotą poświatę. Trzymając się za ręce, bez słowa, biegli lekko przez bujną trawę, skąpani w słonecznym świetle, szczęśliwi, świadomi, że z każdym krokiem są coraz bliżej celu.
***
Krążownik szos produkcji krajowej zatrzymał się przed okazałym hotelem. Wysiadło z niego czterech ponuraków i jeden młody niechluj. Po krótkich formalnościach cała piątka udała się do przydzielonego im apartamentu. Pryszczatek objął przyjaźnie ramieniem Czarnego. Gdy weszli do pokoju, trzech ponuraków od razu rozwaliło się na tapczanach. Czwarty zatrzymał w progu niechluja:
- A ty dokąd? – zdziwił się. – To nie dla chamów.
- Sam jesteś... – zaczął zaczepnie chłopak, ale zamilkł, zaliczywszy uderzenie kułakiem w kark.
- Słuchaj teraz uważnie, chamie – Pryszczatek spojrzał nań surowo. – Masz znaleźć Szatana, a jak to zrobisz, to twoja śmierdząca sprawa. – Pamiętaj tylko, że cały czas będziesz pod naszą obserwacją. Żebyś sobie czasem nie uroił zbyt wiele. Wiem, że takie rykowiska stwarzają pozory wolności, czytałem w broszurze do użytku wewnętrznego. Rozchodzi się mnie o to, żebyś pamiętał, że to tylko pozory. Do wieczora radzę ci znaleźć Szatana i zidentyfikować jego klępę. I w ogóle informuj nas o wszystkim często. Zapamiętaj numer pokoju i spytaj w recepcji o numer telefonu do hotelu. Ktoś tu zawsze będzie. A teraz spieprzaj! Przyjemnych koncertów.
Pryszczatek obdarzył chłopaka na pożegnanie solidnym kopem w tyłek i – świadom dobrze spełnionego obowiązku – wszedł wreszcie do pokoju. Cisnął w kąt torbę podróżną, włączył kolorowy telewizor i zwalił się ciężko na fotel. Miał szczęście; w TV leciał właśnie jakiś kryminał.
***
- Czy kogoś brakuje? – zapytał rzeczowo Katana, rozglądając się po przedziale. Pociąg miał zaraz ruszać.
- Steela i chyba... Czarnego – odparła mała Pchełka, bezceremonialnie gramoląc się na kolana Leathera. Uczyniła to wprawdzie jedynie ze względu na brak miejsc siedzących, jednak chłopak od razu wyczuł możliwość jakichś przyszłych profitów i opiekuńczo objął dziewczynę ramieniem. Pchełka przyjęła to z roztargnieniem.
- Może są w drugim przedziale.... – zastanawiał się Katana, usiłując nie patrzeć na rozgrywającą się przed nim scenę. Obserwowanie Pchełki na kolanach Leathera sprawiało mu dziwną przykrość, pomimo że i sam nie mógł skarżyć się na osamotnienie; z lewej strony kleiła się doń Panthera, brzydkie dziewuszysko, które za plecami wszyscy nazywali „Szkapą”. A to z uwagi na kościstość grzbietu, długą szyję i koński zarys szczęki.
- Na pewno nie – odparł Leather. – Przed chwilą stamtąd wróciłem. Przedział pełen naszych, ale z pewnością nie widziałem tam ani Runnera, ani Czarnucha.
W tym momencie pociąg ruszył, ciężko i ospale.
- Pewnie wsiedli w ostatniej chwili i teraz nas szukają – zastanawiał się Lion, potężny brodacz z grzywą płowych włosów.
- Steel był zawsze odludkiem – skrzywił się Crossbreaker, najbardziej ponury drab w towarzystwie. – Ale Czarnego szkoda – podkreślił.
- Nie mów tak! – obruszyła się Panthera, napierając mocniej na Katanę. – Runner to taki słodki chłopak...
- To go poderwij, ale nie podkrochmalaj się jednocześnie do mnie! – rzucił ostro Katana i zepchnął jej piegowatą dłoń ze swoich dżinsów.
W przedziale wybuchły śmieszki, ale zaraz zgasły. Z Panthery chętnie kpiono, ale raczej pod jej nieobecność; wszyscy wiedzieli, że język ma ostry i potrafi nie przebierać w słowach. Tym razem jednak nie zdążyła nawet otworzyć ust, bo oto kobieca solidarność pchnęła do interwencji Pchełkę:
- Mnie też byś dał kosza? – spytała zaczepnie ta mała czarnula. – Rozsiadła się wygodniej na kolanach Leathera, zakładając nogę na nogę i demonstrując ładną opaleniznę uda. Nogi stanowiły jej główny atut, o czym wiedziała doskonale. Dlatego też z upodobaniem nosiła dżinsowe sabrinki.
- Nie – odparł szczerze chłopak po krótkiej chwili milczenia. – Ale kpić z siebie nie pozwolę – faktem jest, że od jakiegoś czasu Pchełka, wiedząc o słabości Katany do siebie, to mu dawała cień nadziei, to znów stawała się lodowato obojętna.
- A jeżeli to nie jest kpina? – zapytała dziewczyna, kładąc zgrabną, smagłą stopę na kolanie młodzieńca.
Przez cienki, dżinsowy materiał chłopak poczuł ciepło jej skóry. Zadrżał. Pchełka wyczuła to i uśmiechnęła się prawie niewidocznie, leciutko poruszając stopą. Natychmiast wzgardziła swym dotychczasowym opiekunem i zręcznie przesiadła się na kolana Katany. Leather poczerwieniał, upokorzony:
- Zdaje się, że panienka znudziła się Runnerowi i teraz szuka nowego łupu – skomentował cierpko.
Katana zmienił się na twarzy i szarpnął się, by coś odpowiedzieć, ale Pchełka natychmiast położyła mu na ustach swą delikatną dłoń:
- Tak jest, Leather – powiedziała cicho, ale w taki sposób, że każde jej słowo było doskonale słyszalne w całym przedziale. – Szukam nowego łupu. Sam chyba rozumiesz, że kobieta, taka jak ja, nieustannie powinna pozostawać pod opieką mężczyzny. Prawdziwego mężczyzny – dodała niewinnym głosikiem.
Leather parsknął i odwrócił wzrok. Ze sztuczną uwagą zaczął przyglądać się krajobrazowi, który przesuwał się za oknem.
- Kochanie – Pchełka tym razem zwróciła się do Panthery, która wciąż siedziała prawie że przytulona do Katany. – Czy mogłabyś się odrobinę odsunąć?
I nie czekając na odpowiedź, położyła swą czarną główkę na ramieniu chłopaka. Jej półdługie, puszyste włosy połaskotały Pantherę w nagą, bladą skórę. Dziewczyna bez słowa wstała i wyszła na korytarz. Na chwilę wybuchły ciche śmieszki, ale szybko nastała niezręczna cisza. Nawet Pchełka wyglądała na zmieszaną, a Katana zrobił gest, jakby chciał zepchnąć tę małą złośnicę z kolan, ale jego ręce jakimś cudem zatrzymały się w ćwierć drogi, by po chwili nieśmiało objąć szczupłą kibić panienki. Nienaturalną ciszę przerwał siwy dżentelmen, który zajrzał do przedziału:
- Cześć kawalerka! – huknął. – Rzadko się zdarza taka grzeczna młodzież, żeby starszemu człowiekowi miejsce ustąpić. A dokąd to droga prowadzi? – zapytał.
Nikt mu nie odpowiedział.
- Za cicho mówicie, nie słyszę – mruknął dżentelmen. – Człowiek nie jest najmłodszy, to i słuch nienajlepszy. Więc dokąd jedziecie?
- Na koncerty – odmruknął niechętnie Katana. Od kilku minut czuł rosnący gniew, nie był jednak pewien, w którą stronę powinien go skierować.
- Ho, ho, ho! – wykrzyknął z podziwem siwowłosy. – Jasne, jasne, młodość musi się wyszumieć. Choć ja nie lubię takiej jazgotliwej muzyki – niemuzyki. Denerwuje mnie. W moim wieku najważniejsza jest cisza i sen. Ale jak byłem młody, to i ja lubiłem sobie poskakać. Ale wtedy muzyka była taka... bardziej dla ludzi. I teksty ciekawsze: „Ktoś na ławce wyrył serce i podpisał głupiej Elce” – zanucił. – widać, że poruszano wówczas poważne problemy, rzeczywiście nurtujące młodych ludzi. Bo ta dzisiejsza muzyka młodzieżowa – ciągnął – szkoda nawet gadać. Łomot, wycie... – choć nie wszystko – zastrzegł od razu. – Nie bierzcie mnie za starego pryka, który w ogóle nie rozumie młodzieży. – Strasznie podobają mi się melodie takie... bardziej wysublimowane, z wyższej półki. O, na przykład: „Szary wiruje pył, tylko on mnie nie opuszcza...” – zanucił znów. – Ale jakieś młócące kawałki o skrobankach czy dzieciach Szatana – o, to nie dla mnie! – rozejrzał się dookoła, szukając akceptacji, ale nikt mu nie odpowiedział. Wzruszył więc ramionami, rozsiadł się wygodniej, zamknął oczy i natychmiast zachrapał. Jego potężny oddech rozwiewał ciemne włosy Pchełki. Crossbreaker spojrzał nań złośliwie i sięgnął ręką do torby, gdzie trzymał radiomagnetofon „Grundig”. Po chwili w przestrzeń pobiegły kojące nuty utworu „Antichrist” grupy Slayer. Crossbreaker podkręcił gałkę głośności. Dżentelmen obudził się w oka mgnieniu i zasłonił sobie uszy:
- Ty złośliwy pętaku... – zaczął, ale zaraz zamilkł i tylko sapał, oburzony do głębi.
Crossbreaker zarechotał i rozejrzał się dookoła, szukając akceptacji. Nie znalazł.
- Pan ma rację – powiedział Katana. – Wyłącz te... dźwięki, Cross.
- Żaden z was się nie zna na prawdziwej muzyce – skrzywił twarz Crossbreaker. – Dziadziejesz, Katana, dziadziejesz w przyspieszonym tempie w tej swojej archaicznej koszulce z napisem „Rainbow” i w tej swojej dewizowej katanie ze znaczkiem TSA. Nic nie wyłączę.
Ale w tej samej chwili potężne, porośnięte złotym włosiem łapsko Liona zanurzyło się w torbie z magnetofonem. Hałas ucichł.
- Nie będziesz nam tu narzucał swoich poglądów religijnych, Cross – rzekł olbrzym. – Puszczę panu inny utwór – zwrócił się do siwowłosego. – Będzie dużo spokojniejszy i bardziej melodyjny.
i włączył swój radiomagnetofon z nagraną płytą AC/DC.
- I te słodkie bzdurki to ma być nasza muzyka? – zaśmiał się szyderczo Crossbreaker. – A tak w ogóle, czy ten kawałek nie nazywa się „Highway to Hell”? A ty się czepiasz, że to ja komuś narzucam swoje poglądy religijne!
Ale starszy dżentelmen nie chciał już słuchać rozwijającej się ciekawie dyskusji. Sapnął gniewnie i ruszył do wyjścia, na korytarzu omal nie tratując Bogu ducha winnej Panthery. A ponieważ ta ostatnia nie kwapiła się, żeby zająć opuszczone miejsce, Pchełka wykorzystała to natychmiast, wyciągając na siedzeniu swoje smukłe nogi. Bose stopy oparła na udzie drzemiącego Wolfa. Ten obudził się, ale zorientowawszy się natychmiast w sytuacji, ziewnął tylko potężnie i zaraz zasnął znowu.
***
- Daleko jeszcze? – zapytała Ania po raz setny.
Droga zaczęła jej się wyraźnie dłużyć, od kiedy najpierw niebo, a później również ziemia i roślinność przybrały trupią, szarawą barwę.
- Niedaleko – odparł krótko Steel.
She Tiger nie czuła się do końca usatysfakcjonowana tą odpowiedzią. Nie chciała jednak marudzić, więc westchnęła tylko i podjęła dalsza wędrówkę. Po przebyciu którejś z kolei, wielkich hałd, nie wytrzymała jednak i jęknęła z cicha:
- To już chyba bramy Piekieł – wyraziła przypuszczenie.
- Raczej nie, z tego, co mi wiadomo, to tylko największy okręg przemysłowy w kraju – poinformował ją uprzejmie Runner.
Kiedy po kolejnej półgodzinie weszli pomiędzy pierwsze zabudowania, Ani wróciła nadzieja:
- Teraz już pewnie jesteśmy na miejscu? – zwróciła się do swego towarzysza.
- Prawie – uśmiechnął się Steel i dodał. – Więcej cierpliwości, kochanie.
Przebyli ciągnące się kilometrami ponure pasmo blokowisk, po czym znaleźli się ponownie wśród monotonnej, krzewiastej roślinności, przysypanej warstewką szarego, lekko wirującego na wietrze, pyłu. Tym razem szli szosą, więc nie musieli zdobywać kolejnych szczytów hałd.
- Runner, powiedz mi, zniosę wszystko, ale czy mamy szansę dojść do celu przed zachodem słońca? – zapytała dziewczyna. – Wolałabym nie nocować na hałdzie – dodała ironicznie.
- Widzisz te odległe zabudowania na horyzoncie? – odpowiedział jej pytaniem.
Wytężyła wzrok:
- Nie, nic nie widzę – stwierdziła po chwili, krzywiąc buzię.
- Bo dymy zasłaniają – wytłumaczył jej Steel. – O, spójrz teraz!
- Rzeczywiście coś widać – przyznała niechętnie. – Jakby kikuty drzew w spalonym lesie.
- To nie las, tylko miasto. A te kikuty to kominy – roześmiał się.
- Rozumiem, że to już nasze miasto? – zapytała odprężona.
- Prawie. Nasze jest następne.
Załamała się.


Ostatnio zmieniony przez Berger dnia Czwartek, 03 Kwietnia 2008, 07:26, w całości zmieniany 1 raz
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 10:01 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział III
Skok Pchełki

Wbrew obawom dziewczyny, kochankowie znaleźli się u celu już wczesnym popołudniem.
- Wieczorem zaczynają się pierwsze koncerty – powiedział Steel z zadowoleniem i objął Anię ramieniem. – Trzeba by sobie jakoś zorganizować czas. Tak dla odmiany, niekoniecznie po spermańsku. Co sądzisz najpierw o dobrym posiłku, a potem... nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym cię zaprosił do kina? Szary obywatel ma prawo od czasu do czasu wczuć się w ekranowego bohatera i wraz z nim przeżywać najbardziej nawet niesamowite przygody, nieprawdaż? – przymrużył oko.
***
Paniusia w średnim wieku przeciągnęła się leniwie i spojrzała na zegarek. Nagle szybko zerwała się z wersalki i pobiegła do kuchni. Zbliżał się czas powrotu męża do domu! Trzeba odgrzać obiad i umyć zalegającą w zlewie stertę brudnych naczyń. Wstawiła garnek z zupą na mały gaz, a potem odkręciła kurek z wodą. Nim się zabrała do mycia, przetarła niezdarnie ręką kurze oczka, a potem wytarła z hałasem czerwony, szpiczasty nosek. Spojrzała z obrzydzeniem na pełen zlewozmywak. „Może i dobrze, że dzieciak wyrwał się spod moich opiekuńczych skrzydeł – pomyślała zdaniem wyrwanym ze swojej ulubionej telenoweli. – Ileż by wtedy było naczyń! Taki to – to miało apetyt!”. Wreszcie zabrała się do mycia, ze wstrętem biorąc w pulchne dłonie lepkie talerze. Od czasu do czasu musiała rozcierać zsiniałe palce, gdyż od kilku dni brakowało ciepłej wody. Nagły, przeraźliwy skrzyp drzwi wejściowych sprawił, że drgnęła gwałtownie i upuściła z rąk ulubioną, fajansową filiżankę swojego męża, ostatnią z serwisu zresztą. Filiżanka w mgnieniu oka rozprysła się na podłodze na dziesiątki tęczowych kawałeczków. Kura najpierw załamała na nimi z rozpaczą ręce, po czym z rezygnacją obtarła je o poplamiony fartuch i niespiesznie podreptała na korytarz. Kara za nieumyte naczynia i stłuczoną filiżankę i tak jest nieunikniona, najlepiej więc mieć ją jak najszybciej za sobą. Ale w otwartych drzwiach zamiast rozeźlonego Piernika, stała mała Asia z nachmurzoną miną.
- A... – zaczęła inteligentnie Kura. – Wróciłaś – stwierdziła beznamiętnie.
Czarniawa nie uznała za stosowne skomentować:
- Czekam na gorącą herbatę i coś do przegryzienia – powiedziała zimno, zamknęła za sobą drzwi i poszła do swojego pokoju.
Kura zdążyła jeszcze zauważyć, że jej córka jest bosa i cokolwiek brudna. Nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Tym niemniej posłusznie podreptała do kuchni, żeby wstawić herbatę. Kiedy przyszedł kapitan, zastał żonę zajętą przyrządzaniem kanapek. Pociągnął podejrzliwie nosem:
- Dlaczego z garnka śmierdzi spalenizną, a w zlewie widzę burdel? – zapytał grzecznie. – W tym momencie na podłodze zauważył resztki swojej ulubionej filiżanki. – Ty... ty suko! – wykrztusił i podniósł rękę, żeby zadać pierwszy cios.
- Mała wróciła – przerwała mu szybko Kura. – Jest u siebie.
Piernik cisnął teczkę na taboret i biegiem ruszył do pokoju dziewczyny. Wpadł tam jak burza. Asia przeglądała jakieś kolorowe pismo, leżąc rozwalona na kanapie, a brudne nogi trzymając na niewielkim stoliku. Kapitana obrzuciła nieobecnym spojrzeniem.
- Mogłabyś się chociaż przywitać z ojcem, ty... – Piernik z ogromnym trudem powstrzymywał wybuch.
- Czekam na herbatę – wycedziła zimno, nie patrząc już na niego. – Idź do kuchni i pogoń Kurę, ojcze – ostatnie słowo ociekało wręcz ironią.
Tym razem kapitan nie zdołał pohamować dzikiej wściekłości:
- Jak ty śmiesz, ty... Natychmiast mi się wytłumacz! Major się o ciebie martwi, opieprza mnie, a ty... – nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. – Samochód pewnie zniszczyłaś. Ty się w ogóle ze mną nie liczysz, ty... smarkulo! – chciał krzyknąć „suko”, ale nagle zabrakło mu odwagi.
W tym momencie poczuł ból. Jasna błyskawica śmigała przed nim, za nim i obok niego. Małe, ale twarde piąstki ogarniętej ślepą furią dziewczyny młóciły bez opamiętania, ale nad podziw celnie. Kapitan cofał się niezgrabnie, osłaniając głowę rękoma. Wreszcie potknął się o coś i usiadł ciężko na podłodze. Asia uniosła nogę, by go kopnąć, ale powstrzymała się z widocznym trudem. Trąciła tylko lekko stopą oszołomionego oficera i powiedziała wzgardliwie:
- Teraz ty mnie posłuchaj, Piernik. Jesteś zakałą miasta i wstydem dla rodziny, wstrętny gliniarzu! Znoszę to cierpliwie. Ale jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie smarkulą, jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie głos, wywalę z domu. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, bo później ani przeprosiny, ani prośby nic już nie dadzą. A co do twojego zafajdanego ojcostwa, to wsadź je sobie w dupę. No! A teraz wstań wreszcie, zamiast siedzieć na podłodze jak jakiś kretyn i przynieś mi tę herbatę, ale biegusiem! – wypchnęła go z pokoju, ledwie się podniósł. – I żebyś mi się nie ważył tknąć Kury nawet palcem, pieprzony damski bokserze! A co do samochodu – zawołała za nim, gdy już pospiesznie maszerował przez korytarz – radzę ci z dobrego serca – zapomnij o nim!
***
Cały przedział od dawna już smacznie spał, tylko Pchełka i Katana trwali, przytuleni do siebie:
„Jaka to kochana dziewczyna – myślał chłopak. – Jest taka słodka, że grzechem byłoby wypominać tę całą jej płochość. Byłbym szczęśliwy, gdyby zechciała zostać ze mną na stałe. Tylko czy mnie pokocha?...”
„Bardzo miły chłopiec z tego Katany – dumała tymczasem Pchełka. – Rzecz jasna, nie taki ekstra towarek jak Steel, no ale... z Runnerem wszystko najwyraźniej skończone, a Katana to naprawdę dobry kumpel. W dodatku wygląda na zabujanego. Głupio byłoby go teraz zostawić tak na lodzie...”.
Nieoczekiwany pocałunek w policzek przerwał jej te senne rozważania.
- Hej, uważaj, żebyś mnie nie zjadł! – zakpiła.
- Oj, zjadłbym cię chętnie, zjadł – całował kolejno jej zgrabny nosek, śliczne dołeczki na policzkach, czarne oczka, dumne czółko i niesforną grzywkę.
- Dlaczego właściwie nazywają cię Pchełką? – zapytał cicho, patrząc z uwielbieniem na wyraźnie zadowoloną dziewczynę.
Zmieszała się odrobinę:
- Między innymi dlatego, że jestem taka mikra jak na swoje siedemnaście lat – wyjaśniła. – Wyzwala to w mężczyznach instynkty opiekuńcze – zaśmiała się.
- A poza tym? – naciskał.
- No, wiesz - zachmurzyła się, a słowa już trudniej przechodziły jej przez gardło. – Zgrabnie przeskoczyłam z kolan Leathera na twoje, nieprawdaż?
- Prawdaż – odparł bez uśmiechu i chciał dodać coś jeszcze, ale tę ciekawie rozpoczynającą się dyskusję przerwało wejście konduktora. Funkcjonariusz szybko sprawdził bilety i równie szybko wycofał się rakiem na korytarz. Kilka miesięcy temu małą sprzeczkę z inną, lecz podobnie wyglądającą grupką przypłacił masą szwów i kilkudniowym pobytem w szpitalu. Zdaje się, że odbywał się wtedy koncert jakiejś zagranicznej gwiazdy. Agresywna załoga wprawdzie na koncert ostatecznie nie pojechała, ale dla mundurowego nie stanowiło to specjalnego pocieszenia. Tym razem prewencyjnie wolał więc uniknąć bliższego kontaktu z tego rodzaju młodzieżą. Jego zachowanie wywołało zresztą pełne zrozumienia komentarze młodych pasażerów:
- Znam tego konduktora – oświadczył Lion. – Kiedy ostatnim razem jechałem na koncert, widziałem jak stłukła go na kwaśne jabłko taka jedna brygada. Chłopcy byli w sztok pijani i rozrabiali od jakiegoś czasu.
- Skąd byli? – zainteresowała się Panthera, wsadzając do przedziału swą końską głowę.
- Nie domyślasz się, piękności nasza? – roześmiał się Lion, ukazując garnitur białych zębów.
Panthera ze wstydem pomyślała o swoich żółtych trzonkach.:
- A spierdalaj! – powiedziała i pokazała mu środkowy palec.
- Naprawdę nie wiesz? – kontynuował Lion łagodniejszym głosem. – Toż to nasi niedalecy sąsiedzi z zachodniego wybrzeża. – Krajanie prawie, psia ich mać! – splunął soczyście na brudną podłogę.
- Można się było domyśleć – pokiwał głową Katana, zmieszany nieco pojawieniem się Panthery. - Ciekawe, że najbardziej denerwuje mnie w tych imbecylach nie ich bandyckie zachowanie, lecz język, w którym wypisują nazwę swojego cholernego miasta na plecach. Może dlatego, że jeszcze nie mieli sposobności wyładować się na mnie? – zadumał się.
- Ty, Katana, znów z tym swoim patriotyzmem wyjeżdżasz! – skrzywił się Wolf. – Bardzo ładny język!
- Mnie jednak bardziej wkurwia ich agresywność – wtrącił Crossbreaker. – Przecież to degeneraty. A takie były fajne chłopaki, dopóki nie zaczęły bić swoich. Punków im brakuje, czy co?
- Nie można tak wąsko patrzeć, Cross! – zaoponował Wolf. – Nie tylko „swoi” się liczą. Ja na przykład lubię sobie od czasu do czasu posłuchać punkowej muzyczki i wcale mi się nie podoba, że te gnoje rozbijają punkrockowe koncerty. Jakby naprawdę nie mogli zadowolić się krojeniem dyskomułów!
- Obaj chrzanicie, koledzy – odezwała się niespodziewanie, milcząca dotąd Gwiazdeczka, ładna blondynka o smagłej twarzy, turkusowych oczach i spiętych w koczek miękkich włosach. Dziewczyna jako jedyna w towarzystwie nie nosiła spodni, lecz spódniczkę, dżinsową co prawda i śmiało rozciętą. Ku ubolewaniu męskiej części załogi nie była to niestety miniówa, tym niemniej Gwiazdeczka i tak bezwstydnie demonstrowała swoje wdzięki, nieustannie zakładając nogę na nogę. Wstydzić się zresztą nie miała czego; cienkie rajstopki nie mogły ukryć smukłości łydek i krągłości kolan. Niestety, w podobnych superlatywach nie dało się opowiedzieć o urodzie jej chłopaka, z którym się Gwiazdeczka prawie nigdy nie rozstawała, i któremu nawet teraz siedziała na szpotawych kolanach, grzejąc zgrabnym tyłeczkiem jego długie i chude uda, a jasną główkę opierając o jego zapadnięty policzek, na którym można było dostrzec ślady po trądziku. Chłopak nosił ksywkę Krogulec, a to z uwagi na garbaty nos, ponure spojrzenie, sterczące ramiona i kościstość długiego ciała. Wszystko to sprawiało, że przypominał wyglądem wielkiego, wiecznie nastroszonego, drapieżnego ptaka. Koledzy z brygady nie od dziś dziwili się, że tak piękna i subtelna dziewczyna jak Gwiazdeczka, która mogłaby mieć facetów na kopy, zadaje się z tak nieurodziwym typem. W żarcikach, wymienianych poza plecami zainteresowanych, nazywanych ironicznie "Gołąbkami", nieustannie swatano Krogulca z Pantherą, wywodząc, że oboje pasowaliby do siebie jak ulał. Na ogół nie czyniono zakochanym złośliwości prosto w oczy, lecz tym razem nie grzeszący subtelnością Crossbreaker nie wytrzymał:
- Zapewne, koleżanko, zapewne chrzanimy – wyrzucił z siebie z szyderczą uciechą. – Niewątpliwie twoja inteligencja przewyższa urodę twojego chłopaka. Dlatego też szalenie ciekawi jesteśmy twojego zdania w całej tej sprawie.
Nagła cisza, jaka nastąpiła w przedziale po tych słowach, sprawiła, że słychać było brzęk latającej pod sufitem muchy. Cała brygada z zapartym tchem czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Krogulec zbladł jak ściana, bolesny skurcz wykrzywił mu na moment twarz. Brzydal należał do typowych milczków, głęboko ukrywających własne problemy i kompleksy, ale zdarzały mu się, choć bardzo rzadko, napady dzikiej wściekłości. Wtedy bywał nieobliczalny. Teraz zanosiło się na taką właśnie awanturę.


Ostatnio zmieniony przez Berger dnia Wtorek, 01 Kwietnia 2008, 15:55, w całości zmieniany 1 raz
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 12:34 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
taniewino
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #7168
Posty: 31


[ Osobista Galeria ]




grusia :
Nie bądź takim cwaniakiem, bo nawet płci nie masz.


mogłabyś mocno popaść w szok, bejbe :]
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 12:41 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
taniewino
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #7168
Posty: 31


[ Osobista Galeria ]




Berger :




W Internecie, a także w rękopisie, proszę Pana/Pani. :)


Pan/Pani śle priva :>
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 16:51 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




taniewino :
mogłabyś mocno popaść w szok, bejbe :]

Nie sądzę, że jesteś w stanie zrobić na mnie jakiekolwiek wrażenie. I nie jestem twoją bejbe. Ani bejbi, jak to kiedyś Gawliński śpiewał ;p
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 19:29 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
taniewino
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #7168
Posty: 31


[ Osobista Galeria ]




grusia :
[..]


Nie sądzę, że jesteś w stanie zrobić na mnie jakiekolwiek wrażenie. I nie jestem twoją bejbe. Ani bejbi, jak to kiedyś Gawliński śpiewał ;p


echhh z dziewczynami.... lol.gif
Moja Baby - piękny numer.Tylko szkoda ze zespół Wilki w tak żalosną stronę poszedł ...
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 31 Marca 2008, 20:46 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Ano fajna, też lubię. Ale czy żałosną... Gdzieś ten 'artyzm' zgubili chyba ;) "Wypalimy całą trawę..." ;DDD
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Wtorek, 01 Kwietnia 2008, 13:18 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
little_wild_girl
Nałogowy uczestnik vip
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #187
Posty: 2741


[ Osobista Galeria ]




Berger :
Przypomniał mi się wierszyk, który spłodziłem na drugim roku studiów, gdy od niedawna dopiero mieszkałem w Poznaniu, na peryferyjnym Piątkowie. Nie znałem miasta, ani ludzi. Codziennie jeździłem tylko do i z centrum, na wszelki wypadek z mapą w ręku.

Pejzaż mój wpół do siódmej rano
Szary, niepewny wstaje dzień
Betonowe, puste bloki
Smutny, podmiejski zalega cień
Przyspieszone ludzkie kroki
Tramwaj do centrum
drutami spięty
Kawałek życia
w puszce zamknięty.


Co tam miliony złotych wydane na leczenie raka mógu. Co tam męczeńska krew z nosa cieknąca babciom podczas ofiarnego odmawiania róziańca za swoje wnuczęta. Młodzież dzięki Internetowi nauczyła się pisać, a niekiedy nawet mówić po angielsku. A po polsku to już w ogóle. Nie wiem, czy to zauważyliście, ale w moim mieście, młodzież przestała przeklinać w środkach komunikacji miejskiej.
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Wtorek, 01 Kwietnia 2008, 15:57 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział IV
Skrzydła motyla

Gwiazdeczka zazwyczaj potrafiła uspokoić swego chłopaka, gdy ten się wkurzył. Teraz jednak sama wyglądała na mocno wzburzoną. Twarz jej się gwałtownie pokryła czerwienią, co było widać nawet przez opaleniznę. Dziewczyna nigdy nie przyznała się nawet sama przed sobą, że za jej uczucia wobec Krogulca w dużym stopniu odpowiada instynkt macierzyński. A Crossbreaker, rzucając swój z pozoru niewinny żarcik, zranił duszę młodej kobiety i sprawił, że poczuła ona nieodparty impuls, by chronić swojego chłopca przed złym światem. Chronić wszelkimi metodami. Wyglądała jak szykujący się do skoku drapieżnik i nawet Wolf, choć nikogo przecież nie obraził, nie czuł się zbyt pewnie, rzucając ukradkowe spojrzenia to na Gwiazdeczkę i Krogulca, to na Crossbreakera. I może rzeczywiście doszłoby do jakiegoś dramatu, gdyby nie Morela. Tę sympatyczną ksywkę nosiła osóbka, siedząca po lewej ręce Crossa, a na wprost Gołąbków. Ubrana była w wytarte, wąskie dżinsy – „rurki” i dżinsową bluzę z rękawami. Na bluzę zazwyczaj zarzucała jeszcze czarną skórę, tym razem jednak uznała, że wystarczy jej okrycie z jej własnych, rozpuszczonych, długich do pasa włosów. Na wysokim czole Morela nosiła prostą opaskę, chroniącą piwne oczy przed niesfornymi pasmami włosów, które okalały jej twarz czarną chmurą. Twarz dziewczyna miała niewątpliwie ładną, choć może nieco zbyt okrągłą. Jednak brzoskwiniowa cela i delikatny puszek na policzkach z pewnością dodawały jej uroku. Morela należała do najlepszych przyjaciół Gołąbków, a zarazem była potencjalną dziewczyną Crossa. To znaczy tak uważał sam zainteresowany, gdyż młoda kobieta niespecjalnie się nim interesowała. Chłopak natomiast, choć nie podobał mu się niezrozumiały afekt Moreli do Iron Maiden, kapeli, jak uważał, grającej jedynie smętne balladki, od dawna usiłował dziewczynę poderwać. Jak na razie z mizernym skutkiem, delikatnie mówiąc. Ilekroć próbował ją zaprosić na piwo, albo do kina, na jakiś dobry horror, niezmiennie odpowiadała, że jedynym mężczyzną, któremu ulegnie, będzie Steve Harris. Co bynajmniej nie zrażało Crossbreakera; przeciwnie – urażona ambicja rozbudzała w nim coraz większą namiętność. Bywało to czasem męczące, ale i dzięki temu właśnie Morela mogła teraz z powodzeniem odegrać rolę arbitra pomiędzy rozeźlonymi Gołąbkami a zakochanym w niej żartownisiem. Jej spokojne, wyważone słowa przygasiły wojownicze nastroje i rozpalone serca, co najmniej na najbliższy kwadrans zapewniając w przedziale jaki taki spokój.
***
Jakiś zespół już mocno dudnił na scenie, kiedy Ania ze Steelem zbliżali się do wysokiego, szarego muru, okalającego stadion.
- Niestety, film okazał się nieco dłuższy niż myślałem – sumitował się chłopak. – Wciągnął mnie i nie zauważyłem upływu czasu. Straciliśmy chyba z pół godziny koncertu. No trudno, wchodzimy.
- Idziemy do bramki? – She Tiger zadała naiwne pytanie.
- A po co? – zdziwił się. – Masz bilet?
- Nie mam – przyznała.
- No właśnie.
Przeskoczyli lekko trzymetrowy mur i wylądowali w kolczastych krzakach dzikiej róży. Szybko wydostali się na otwartą przestrzeń. Czterech rosłych bramkarzy, w pośpiechu nakładając kolczaste kastety, pobiegło w ich kierunku. Ale młodzi szybko wniknęli w gęsty tłum i zniknęli im z ócz. Stojący nieopodal pryszczaty ponurak spojrzał znacząco na swojego równie smutnego towarzysza.
***
Leather przecisnął się z trudem pomiędzy kolanami współpasażerów i wyszedł z przedziału. Denerwowały go ciągłe docinki i złośliwości, jakich nie szczędzili sobie nawzajem współtowarzysze z brygady. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak trudno wysilić im się na odrobinę tolerancji i zrozumienia dla innych. Poza tym nie mógł już słuchać, jak Pchełka i Katana, ta mała, śliczna Pchełka i ten zarozumiały Katana szepczą sobie ciągle do ucha czułe słówka. Był pewien, że robią to prowokacyjnie, jemu, Leatherowi na złość, nic dziwnego więc, że w końcu nie wytrzymał i oznajmił obojgu, że nie jest już w stanie patrzeć, jak się w wyjątkowo niesmaczny sposób ze sobą ślinią. I wtedy Pchełka, ta jego najukochańsza, najmilsza Pchełka poradziła mu, żeby w związku z tym patrzeć przestał. Tak to właśnie dokładnie określiła, tymi słowami. Przestał zatem. Wyszedł. Na korytarzu zbył krótkim słowem Pantherę, która, nie wiedzieć czemu, próbowała go naciągnąć na pogawędkę, a potem zajrzał do sąsiedniego przedziału. Miał nadzieję, że tam przynajmniej trafi na koleżeńską, niezatrutą atmosferę. Trafił na zażarta kłótnię Saurona, Redrata, Brainshakera i Jailbreakera. Na brudnej podłodze walały się zatłuszczone karty do gry.
- O co poszło? – rzucił pytanie z czystej ciekawości.
- Grali w pokera – wyjaśniła mu Luna, blada, wiecznie zaspana, choć nawet sympatyczna dziewczyna. – Brainshaker miał karetę asową, a Sauron i Jailbreaker po parce. Również asów. Nie wiedzieć czemu, bardzo ich to wszystkich wzburzy...
Dalszych słów dziewczyny Leather już nie usłyszał, gdyż temperatura sprzeczki właśnie raptownie podskoczyła:
- To były uczciwe asy! – darł się Jailbreaker. – Odwal się uprzejmie od moich kart, dobra?!
- To czemu ja ich, chamie, nie miałem, co?! – nie dawał się przekonać Redrat.
- Mnie się pytasz, idioto? A skąd ja mam to wiedzieć? Zresztą czepiaj się Braina, on miał karetę!
- Brains zawsze robi numery, od których mózg się lasuje, ale ty? – nie dawał za wygraną Red. – Czyżby odezwała się więzienna przeszłość? – szydził.
- Stup pysk – syknął Jailbreaker bardzo cicho, ale takim tonem, że Redrat natychmiast umilkł.
- Spokojnie – wtrącił pojednawczo Sauron. – Jail jest na pewno w porządku. Wszyscy wiemy, że Brains robi numery, dlatego powinien się zaraz przyznać – zaproponował.
- Gadzie jeden! – huknął Brainshaker, czerwony z wściekłości. – Już ty dobrze wiesz, że właśnie moje cztery asy są uczciwe. Gadaj mi tu zaraz, ile to już razy zdążyłeś mnie oszwabić, zanim wpadłeś, ty kmiocie!
- Czyje cztery asy są uczciwe? – wycedził pytanie Jailbreaker, pozornie zachowując spokój.
Odpowiedzi Leather już nie usłyszał. Przeciskał się korytarzem, prąc nieustannie naprzód, by znaleźć się jak najdalej od dwóch przedziałów, zajętych przez jego kumpli. Ludzie patrzyli nań z ciekawością. Wprawdzie swoją czarną skórę, upstrzoną kolorowymi znaczkami zostawił w przedziale, ale połatane, zielonkawe dżinsy, czarny, siatkowy podkoszulek i proste, jasne włosy, opadające chłopakowi na ramiona, robiły swoje. Leather nie zwracał żadnej uwagi na spojrzenia ciekawskich. Zastanawiał się w myślach, czy już zawsze człowiek będzie drugiemu człowiekowi wilkiem, czy nawet paczka ludzi, którzy powinni być przecież sobie bliscy, naprawdę musi gnić od środka. A przecież nawet ich sąsiedzi z zachodniego wybrzeża, choć niezwykle agresywni wobec fanów rocka z innych miast, we własnej grupie są niezwykle solidarni. Tak przynajmniej sądził Leather. Te rozmyślania przerwało mu mocne szarpnięcie. Pociąg stawał na niewielkiej stacji. Chłopak wyjrzał przez okno i zaśmiał się cicho. Zabawne, rozmyślał właśnie o mieście, z którego pochodziły najbardziej agresywne bandy wyznawców ostrego rocka, a znalazł się w miasteczku o nazwie, będącej nomen omen zdrobnieniem nazwy tamtego miasta. Miasteczko, choć niewielkie, było zapewne węzłową stacją, gdyż właśnie tu wysiadła ogromna liczba ludzi, w tym spora grupka wojskowych w śmiesznych czapkach i obcych mundurach. Po tej wielkiej emigracji, w korytarzu zrobiło się luźniej, zwolniło się też miejsce na małym stołeczku, przytwierdzonym do ściany koło okna. Leather skwapliwie z tego faktu skorzystał i postąpił jak najbardziej słusznie, gdyż właśnie rozpoczęła się wędrówka ludów w drugą stronę; z niewyjaśnionych przyczyn masa ludzi opuszczała tak interesujące miasto. „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” – skonstatował filozoficznie chłopak, ale szybko musiał przerwać jakiekolwiek rozmyślania, mocno chwytając się rękoma stołka. Czoło ludzkiej fali właśnie doń dotarło. Widzieliście kiedyś piekielną kipiel u stóp Niagary? A może podziwialiście szkiery w czasie potężnego sztormu? Nawet jeśli nie, nie przejmujcie się za bardzo. Te widoki i tak nie w pełni by oddały to, co właśnie działo się na korytarzu i czemu Leather musiał samotnie stawić czoło. A kiedy już się trochę uspokoiło, chłopak rozejrzał się wokół z pewnym znużeniem. uwagę jego zwróciła pulchna kobieta z dwójką jeszcze bardziej tłustych pięciolatków na rękach, miotająca się bezradnie tam i z powrotem. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, chłopak odepchnął napierający tłum ramieniem i niechętnie wstał:
- Proszę bardzo, pani usiądzie.
- Nie, nie, dziękuję panu, ja tu chyba wysiadam, tylko zaspałam, pan wybaczy, przepraszam bardzo – wystrzeliła jak z automatu, przestając się miotać i minęła Leathera z prędkością wyczynową. Parła przez tłum w kierunku wyjścia, cały czas z dziećmi na rękach. Zdążyła w ostatniej chwili. Chłopak tymczasem odwrócił się, by jej kibicować i stanął twarzą w twarz ze zjawiskiem. Przed nim stała zamyślona dziewczyna, która na sto procent wsiadła dopiero przed chwilą. Niemożliwe byłoby bowiem, żeby wcześniej jej nie zauważył. Jego wzrok przyciągnęła przede wszystkim jej twarz o niezwykle regularnych rysach. Buzia niepokryta najmniejszym nawet śladem tynku wyróżniała nieznajomą z całego tłumu malowanych, dyskotekowych lal, których Leather szczerze nie cierpiał. Anielskiej twarzyczce dodawały uroku świeże, ponętne wargi, zgrabny nosek, ale przede wszystkim kryształowo czyste, turkusowe oczy w oprawie czarnych, szlachetnie zarysowanych brwi. Oczy te, choć w tej chwili patrzyły gdzieś przez niego, w jakąś bezkresną dal, w magiczny sposób przyciągały go i hipnotyzowały. Z trudem oderwał od nich wzrok, by podziwiać z kolei wysokie, nieskazitelnie czyste czoło, nad którym falowała ciemna grzywka. Brązowe, lekko kręcące się włosy, opadały po bokach twarzy skośnie w dół, częściowo zakrywając małe uszy. A z tyłu ciemna, pofalowana kaskada opadała na łopatki. Dziewczyna w ręku trzymała wytartą bluzę dżinsową z rękawami; Leather nie miał jednak złudzeń co przynależności tego anioła do właściwego, muzycznego środowiska. Bluzy nie zdobiły bowiem różnokolorowe znaczki kapel, lecz jedynie nieco kiczowaty, machający fioletowymi skrzydełkami motylek z tworzywa sztucznego. Chłopakowi jednak nawet przez myśl nie przeszło krzywić się na pretensjonalność nieszczęsnego, plastikowego owada. Nie przeszkodził mu też brak heavymetalowych znaczków, choć przecież dawniej obiecał sobie solennie, że nie będzie zadawał się z – jak to określił – głupkowatymi dziewczętami spoza własnej subkultury. Co więcej, wcale już nie pamiętał o dawnej przysiędze, bezkrytycznie kontemplując szczegóły ubioru młodej kobiety, doskonale podkreślające jej zgrabne kształty i niebanalną urodę. Gdyby nie liczyć dżinsowej bluzy, dziewczyna całkowicie przyobleczona była w fiolet: cienki, fiołkowy sweterek uwydatniał jej małe, ale zgrabne piersi, a modnie wyrośnięte sztruksy i delikatne pantofle wyjątkowo nie wzbudziły niechęci Leathera. Mógł bowiem bez przeszkód podziwiać jej szczupłe łydki i zgrabne kostki, przykryte jedynie cienkim materiałem fioletowych – a jakże – rajstop.
Przedłużające się osłupienie chłopaka musiało w końcu zwrócić uwagę młodej lady, gdyż ta przeniosła nań w końcu spojrzenie swoich olbrzymich, w tej chwili lekko zdziwionych ócz.
- A może... ty usiądziesz – zaproponował jej po cichu, ponieważ stołek na korytarzu wciąż pozostawał wolny.
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Środa, 02 Kwietnia 2008, 10:59 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział V
Za zamkniętymi drzwiami

Fioletowa dziewczyna zdawała sobie oczywiście sprawę z przyczyn wspaniałomyślności nieznajomego chłopaka. Nie chciała jednak wykorzystywać jego nagłej fascynacji:
- Nie, może jednak postoję... – odpowiedziała więc nieśmiało, acz z nutką niezdecydowania.
- Usiądziesz! – zdecydował stanowczo Leather, który wyczuł tę nutkę.
Zwyciężyła obawa przed niewygodami podróży i starannie ukrywana przed samą sobą chęć bycia adorowaną. Usiadła.
- Dziękuję – ich oczy ponownie się spotkały. Skwapliwie przykucnął koło niej:
- Jak masz na imię? – zapytał mało oryginalnie.
- Nazywają mnie Butterfly – to ze względu na tego owada – z uśmiechem, który sprawił, że jego serce stopniało do reszty, dotknęła paluszkiem plastikowego stawonoga.
Zanim Leather zdążył się przedstawić, drzwi do najbliższego przedziału zostały otwarte czyjąś uzbrojoną w sygnet dłonią, a w powstałej szczelinie pojawiła się ładna twarz jakiegoś chłopaczka. Błysnął uśmiech z reklamy pasty do zębów, a po chwili, w ślad za twarzą wyłoniła się cała, odziana w dolarowe ciuchy, reszta. Uśmiech powtórzył się, a Leather nie miał najmniejszych wątpliwości, że to nie on jest jego adresatem.
- Siadaj, mała – to miejsce w przedziale właśnie staje się wolne, a zaręczam, że jest też wygodniejsze niż twardy stołek na korytarzu – gdy mówił te słowa, zapachniało drogimi, męskimi kosmetykami.
Dwie, stojące obok Leathera, trzydziestoletnie staruszki zaszemrały oburzone.
- Dziękuję – odparła tymczasem Butterfly. – Ale mi tu jest bardzo wygodnie. – Ale skoro jesteś taki dobry i oferujesz mi swoje miejsce, nie wypada nie przyjąć. Przyjmuję zatem i oddaję tej pani – wskazała na przygarbioną starowinkę, rozpaczliwie starającą się uchronić przed łokciami gestykulujących zamaszyście trzydziestolatek.
- Nie trzeba, moje dziecko, nie trzeba – oponowała niezdarnie staruszeczka, podczas gdy dolarowy chłopiec stał osłupiały w przejściu. Delikatne dotknięcie dziewczęcej dłoni sprawiło, że odsunął się nieco, robiąc przejście starszej pani. Potem zamknął drzwi do przedziału i stał skwaszony w korytarzu, przysłuchując się dalszej rozmowie Butterfly z Leatherem.
- Nie zauważyłem tej babci – usprawiedliwiał się chłopak.
- Wiem – uśmiechnęła się dziewczyna. – Sama zauważyłam ją dopiero przed chwilą. Nie rzucała się w oczy – pocieszyła go. - Skąd jesteś? – zmieniła temat.
I potoczyła sie rozmowa, która trwała aż do stacji końcowej. Rozmawiali prawie o wszystkim: o szkole, książkach, kinie, polityce, ekologii i tysiącach innych rzeczy. Nie poruszyli tylko jakoś spraw dotyczących muzyki. A Leather przekonał się z radosnym zdziwieniem, że rozmowa, w której ani razu nie pada słowo „metal”, a nawet „rock”, również może być interesująca.
A była zajmująca na tyle, że chłopak nie zauważył zupełnie, iż pociąg przybył już do stacji końcowej. Dopiero dotknięcie delikatnej dłoni wyrwało go z transu:
- Dojechaliśmy – uświadomiła mu.
Rozejrzał się wokół i skonstatował ze zdziwieniem, że faktycznie – pociąg jest już zupełnie pusty.
- Jechałaś właśnie tu, czy masz przesiadkę? – zaciekawił się.
- Jadę dalej – odparła krótko.
- Dokąd? – dociekał.
- Niedługo mam pociąg – odparła wymijająco.
Wyszli na peron. Tymczasem w przejściu podziemnym kumple z załogi rozglądali się za zaginionym Leatherem:
- Chłopak się ani chybi obraził – mruknął Katana do idącego obok Crossbreakera. – W zasadzie powinienem go w imieniu Pchełki przeprosić – dodał ciszej. – Nie uważam, żeby zawiniła, ale dla dobra spokoju w brygadzie...
- A propos obrażania się – wtrącił Crossbreaker, mocno sycząco wymawiając głoskę „s” na końcu wyrażenia „a propos”. – Nie widziałeś gdzieś naszej Szkapy? Leather przeżyje, twardy jest, ale ten zakompleksiony kościotrup gotów sobie jeszcze coś zrobić...
- Panthera idzie trzy kroki za tobą, idioto – szepnął mu do ucha Katana.
Kiedy wśród tego typu przekomarzań doszli wreszcie na właściwy peron, dogonił ich Leather z Butterfly.
- O, jest nasza zguba! – ucieszył się Sauron. – W dodatku z niezłą laleczką. Mam nadzieję, że podzielisz się z kumplami – zażartował.
Cross i Brainshaker zachichotali. Ten ostatni nieco ciszej, bo był przecież z Sauronem skłócony. Leather ujął dziewczynę za rękę i razem podeszli do innej grupki, rozprawiającej kilkanaście metrów dalej.
- Zastanawiam się, czy nie należałoby naszej brygady rozbić na dwie części – perorował Lion. – Jedność i tak jest fikcją, a kryterium zamieszkania to przecież lekki bezsens. Przecież między nami istnieją ogromne różnice – w gustach, poglądach i poziomie intelektualnym – przekonywał, gładząc swoją brodę wystudiowanym gestem.
- Wyglądasz teraz na rzymskiego oratora – zachwyciła się Pchełka, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Słusznie prawisz, ja już nie wytrzymuję z Sauronem i Brainem – westchnął Redrat.
- A ja z Crossem i Wolfem – zaśmiał się Katana.
Morela, Gwiazdeczka i Krogulec tylko przytaknęli gorliwie, natomiast Pchełka uznała za stosowne jeszcze raz zabrać głos:
- A ja już nie mogę wytrzymać z tym zazdrosnym... – w tym momencie ujrzała uśmiechającego się do niej Leathera i zaraz umilkła, zmieszana.
- Zastanawiacie się, czy nie warto dokonać rozłamu? – zapytał Liona nowoprzybyły.
- Myślę, że nie ma innego wyjścia – odparł brodacz. – Trzeba tym wszystkim diabłom powiedzieć „dobranoc”.
- Pozostaje pytanie, komu powiedzieć „dobranoc”, a kogo zaliczyć do niediabłów – wtrącił Katana. – Oczywiście my, wszyscy tu zebrani, to sami swoi – spojrzał na Leathera i uśmiechnął się z lekką ironią. Dopiero w tym momencie zauważył fiołkową dziewczynę. Spojrzał na nią pytająco, a Leather poszedł za jego wzrokiem:
- Ach, zapomniałem przedstawić – sumitował się. – To moja nowa koleżanka. Ma ksywkę Butterfly. Wspaniała dziewczyna – podlizał się.
- Witamy zatem Motylka w naszym gronie – odnalazł się Katana. – Jedziesz tam gdzie my?
- Nie mam pojęcia dokąd jedziecie – roześmiała się. Skłamała, bo domyśliła się od razu. – Ale mój pociąg powinien tu być za kilka minut.
- Czekamy więc na ten sam pociąg – poinformował ją Katana. – Miło, że czeka nas wspólna podróż – dodał grzecznie, ale jego mina wskazywała na to, że nie jest zachwycony obecnością osoby spoza środowiska.
- Konwenanse mamy więc załatwione – ucięła sucho Morela. – Teraz zastanówmy się wreszcie, kogo przyjąć do naszego grona.
- Na pewno Jailbreakera – Katana zgiął pierwszy palec.
- Tego kryminalistę? – skrzywił się Redrat.
- Po pierwsze nie jest żadnym kryminalistą! – natarł na niego ostro Katana. – A po drugie – spojrzał nieznacznie na Butterfly – mowa jest srebrem.
- Dobra, przyjmujcie go sobie, żartowałem tylko – wycofał się Redrat. – Tak, czy inaczej, pozostają jeszcze Luna, Steel i Czarny.
- A o Pantherze nie pomyślałeś? – zapytała Gwiazdeczka.
- A co tu myśleć o Kobyle? – zdziwił się Redrat.
- A choćby to na przykład, że Luna sobie poradzi i sama dokona wyboru, a Panthera po rozbiciu środowiska może się znaleźć na całkowitym marginesie – wyjaśnił Krogulec, wysuwając do przodu swą dziobatą twarz.
- Nie ma sprawy, Szkapa może być z nami, nie przeszkadza mi – wzruszył ramionami Redrat.
- Natomiast co do Czarnucha nie ma wątpliwości – zmienił temat Katana. – Zawsze trzymał z Crossbreakerem. Crossowi potrzebny jest inteligentniejszy kolega, a Czarnemu silny i posłuszny przygłup. A Steel? Zawsze był wolnym strzelcem i takim zapewne pozostanie.
- Nie, nie, jestem pewna, że wybierze nas – zaoponowała natychmiast Pchełka, a Katana posłał jej kwaśny uśmiech.
Pociąg z łoskotem wtoczył się na peron. Tłum ludzi rzucił się w kierunku wejść, obalając Liona, który właśnie otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Ktoś szarpnął drzwi, choć pociąg wcale się jeszcze nie zatrzymał. Drzwi wprawdzie otworzyły się na oścież, ale śmiałek rozciągnął się jak długi na betonie. Kiedy pojazd wreszcie stanął z przeraźliwym wizgiem hamulców, nasi bohaterowie znaleźli się przy ostatnim wagonie. Ludzka masa szturmowała zamknięte wejścia. Katana z przyjaciółmi z trudem torował sobie drogę przez stłoczoną ciżbę. Leather, którego tłum oddzielił od przyjaciół, krzyknął coś niezrozumiałego, przebił się do miejsca, w którym skład się kończył i wykonał efektowny skok na torowisko.
Tymczasem drzwi się wreszcie poddały, a pasażerowie in spe, po krótkiej walce o prymat, zaczęli wlewać się do środka. W tym samym momencie otworzyło się jedno z okien, a w oknie ukazała się twarz Leathera. Chłopak machnął zachęcająco ręką w kierunku kumpli. Podeszli doń wszyscy poza Kataną, który zdążył już wejść do środka w tradycyjny sposób. Tymczasem Leather, przy pomocy Liona, wciągnął do środka najpierw Butterfly, potem Pchełkę, a potem pozostałe dziewczyny. Lion wdrapał się na górę sam, z niejakim trudem przeciągając przez otwór swoje potężne cielsko. Już z przedziału pomógł dostać się do środka pozostałym chłopakom.
Tymczasem do środka wpadło dwóch podenerwowanych mężczyzn:
- Widziałem, widziałem! – krzyczał siwiejący facet. – Sam jeden cały wagon zajął! Oni weszli przez okno, a on – wskazał na Leathera – oszukał i wsiadł z drugiej strony. – Won stąd, głupie sukinsyny! – eskalował nagle, znienacka chwytając za włosy Butterfly, która stała najbliżej. Jego nieco młodszy kolega wyciągnął przed siebie długie ramiona, chwytając za gardła Pchełkę i Gwiazdeczkę. Mężczyźni w dżinsach zawrzeli z gniewu. Jednoczesne, silne ciosy Krogulca i Katany spadły na dusiciela. Ten puścił swe ofiary i cofnął się o krok, oszołomiony. Leather nie bił. Objął Butterfly i spojrzał siwemu w oczy tak groźnie, że chuligan zaraz puścił dziewczynę. A Lion pchnięciem pchnięciem potężnych ramion wyparł zaskoczonych agresorów na korytarz i zamknął drzwi. Redrat uśmiechnął się szatańsko i wydobył skądś kłódkę oraz długi łańcuch, spinając uchwyt na drzwiach z półką na bagaż.
- Teraz będziemy mieć spokój – oznajmił. – Chyba, że ci dranie pójdą po konduktora – dodał.
- Nie pójdą – uspokoił go Lion. – Za duży tłok, a poza tym co najmniej jeden z nich zachował się jak bandzior. A świadków nie brakuje.
Trochę mi głupio – wyznał tymczasem Katana, rozcierając obolałą pięść. – Ale chyba przyznacie, że innego wyjścia nie było?
- Wyjście może by się i znalazło, ale za to nie za bardzo był czas, by się nad nim zastanawiać – skwitował Krogulec.
- Winniśmy wam wszystkim ogromne podziękowania – powiedziała uroczyście Pchełka, patrząc na Katanę. Zaraz też złożyła gorący pocałunek na policzku chłopaka. Ale Krogulec nie czuł się wcale pokrzywdzony. Za to Katana poczuł lekkie ukłucie zazdrości, widząc z jaką czułością Gwiazdka przytuliła się do swego nieprzystojnego mena.
- Słuchaj Katana – przerwał nagle tę sielankę Redrat. – Przecież ty nie wchodziłeś przez okno! – uświadomił sobie nagle. - Skąd więc się tu właściwie wziąłeś?
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Środa, 09 Kwietnia 2008, 19:51 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Powieść się chyba skończyła wink.gif
  
Re: <grusia> Własne próby
PostWysłano: Czwartek, 10 Kwietnia 2008, 00:25 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




I co, happy endem? wink.gif
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Piątek, 11 Kwietnia 2008, 13:50 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Yy... No czy ja wiem ;p crazy.gif
  
Re: <grusia> Własne próby
PostWysłano: Piątek, 11 Kwietnia 2008, 14:20 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




No chyba tak, bo przedział zajęli. :)
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Piątek, 11 Kwietnia 2008, 19:38 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




A czy w związku z powyższym będzie jakiś "sikłel"? ;)
  
Re: <grusia> Własne próby
PostWysłano: Sobota, 12 Kwietnia 2008, 01:21 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




O ile nie zajdzie nic niespodziewanego, to sądzę, że w przyszłości będzie. :)
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Sobota, 12 Kwietnia 2008, 15:58 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Cudnie wink.gif
  
Własne próby
Forum dyskusyjne -> Umysł i ciało -> Literatura

Strona 28 z 31  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
Dobry stomatolog SzczecinKatalog4u to moderowany Katalog SEO stron internetowychzobacz darmowe forum za darmopokoje w ciechocinku
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010