Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Inne -> Obieżyświat -> Rower
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Rower
PostWysłano: Sobota, 14 Czerwca 2008, 13:56 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Z "Rowertouru":

Dobra wola konduktora

Przed wakacjami lub tak zwanymi długimi weekendami kolej w oficjalnych komunikatach zachęca rowerzystów, by korzystali z jej oferty. Cykliści tymczasem na usługi PKP zazwyczaj narzekają, choć pociągami podróżują.


Żeby przewieźć bicykl pociągiem, trzeba kupić bilet, czyli zawrzeć umowę. Pół biedy, kiedy w składzie znajduje się specjalny wagon, w którym można zostawić rower.

Czy mają rację?
Ale i to nie musi oznaczać, że do celu dotrzemy bez przygód. Wydawałoby się, że cyklistę, stojącego z biletem w ręku, przy wejściu do wagonu rowerowego nie powinna już spotkać żadna nieprzyjemna przygoda. Nic bardziej mylnego.
− Jechaliśmy w kilka osób na wycieczkę i do wagonu bagażowego chcieliśmy oddać nasze jednoślady − opowiada Roman Napierała z Poznania. − Pracownik przyjął je, ale wcześniej nie omieszkał wygłosić swojej opinii, że pociąg nie jest po to, żeby przewozić nim bicykle. Po co w takim razie w ogóle sprzedają bilety na rowery? − dziwi się.
Pan Roman i tak miał dużo szczęścia. Jacek Gajdecki czekał na pociąg do Poznania na szczecińskim dworcu. − Rower stał obok mnie − mówi pan Jacek. − Konduktor zauważył mnie i w biegu rzucił tylko, żebym nawet nie próbował wsiadać, bo mnie zaraz wysadzi. Kiedy próbowałem dopytać dlaczego, wyjaśnił łaskawie, że w pociągu jest za dużo ludzi, i poszedł dalej. A ja siedziałem na peronie jeszcze przez dwie godziny, zanim nie przyjechał kolejny skład. O tyle dobrze, że był mniej zatłoczony i udało mi się do niego wsiąść.
Przygody nie omijają cyklistów także podczas podróży. Pan Andrzej jest cyklistą i podróżnikiem. Często dojeżdża pociągiem do interesującego go miejsca i dalej jedzie rowerem. Kolejowych przygód miał sporo: − Konduktorzy często robili mi uwagi, że mój pojazd przeszkadza i kazali go przeprowadzić gdzie indziej – wspomina. − A że na długich trasach konduktorzy często się zmieniają, poszczególne ekipy mundurowych pomysły miały skrajnie różne. Jeden pan kazał mi wstawić rower do przedziału, a drugi do... toalety. A potem musiałem wysłuchiwać uwag pasażerów, którzy chcieli z ubikacji skorzystać − irytuje się.
Jeszcze dziwniejszą przygodę miał Michał Perz, goniec rowerowy, pracujący dla poznańskich kin: − Miałem odebrać przesyłkę kurierską z pociągu, więc zostawiłem rower przypięty do poręczy w hali Dworca Głównego w Poznaniu – opowiada. − Kiedy wróciłem, czekał już na mnie sokista, który... kazał zapłacić mi mandat za parkowanie jednośladem w niedozwolonym miejscu − wścieka się.
Co na to przedstawiciele kolei? Regulaminy, zarówno PKP Przewozy Regionalne, jak i PKP Intercity SA, brzmią bardzo podobnie. „W przypadku braku wagonu dostosowanego do przewozu rowerów, jednoślad przewieźć można w pierwszym przedsionku pierwszego wagonu lub ostatnim przedsionku ostatniego wagonu. Opłata za przewóz wynosi 9 złotych” − wynika z „Regulaminu przewozu osób, rzeczy i zwierząt przez spółkę PKP Intercity”.
Z kolei w paragrafie 65. „Taryfy na przewóz osób, zwierząt i rzeczy spółki PKP Przewozy Regionalne” czytamy: „Rower można przewieźć:
1. w wagonie (przedziale) przystosowanym do przewozu rowerów,
2. w pierwszym przedsionku pierwszego wagonu lub ostatnim przedsionku ostatniego wagonu w składzie pociągu,
3. w przedziale lub w wyznaczonym miejscu, dla podróżnych z większym bagażem ręcznym, na podstawie biletu na przewóz roweru w jedną stronę, tam i z powrotem albo na wielokrotny przewóz roweru”. Dalej autor regulaminu ostrzega nas: „aby zamiar przewozu roweru zgłosić w kasie biletowej przed rozpoczęciem podróży lub konduktorowi przed wejściem do pociągu lub niezwłocznie po wejściu”, a „przewóz roweru odbywa się pod nadzorem podróżnego”. Tutaj za bilet na rower zapłacimy dwa razy mniej niż w Intercity, bo 4,5 złotego.

Bicykl w częściach
W teorii wszystko wygląda więc jasno, choć oczywiście od każdej zasady istnieją mniej lub bardziej dziwne wyjątki. I tak na przykład, kupiwszy bilet weekendowy, możemy wprawdzie przewieźć bicykl, ale tylko pod warunkiem, że zostanie najpierw rozłożony na części i zapakowany. Dlaczego? − Bo tak jest skonstruowana oferta biletu weekendowego z miejscówką − wyjaśnia Katarzyna Woźniak z PKP Intercity SA.
Jednośladu nie można także przewozić w wagonie sypialnym i w kuszetce, a także, nie wiedzieć czemu, w nocnym pociągu TLK (Tanich Linii Kolejowych). Choć i tu można znaleźć wyjątek od wyjątku, bo nocny pociąg TLK relacji Warszawa Wschodnia – Świnoujście – Warszawa Wschodnia jest rowerom przyjazny. Ale tylko latem.
Na osłodę pozostaje nam możliwość transportu naszego pojazdu w tzw. bezprzedziałówce. − Zmodernizowane wagony bezprzedziałowe klasy drugiej z uchwytami do przewozu rowerów obsługują pociągi kursujące do popularnych miejscowości turystycznych – informuje Beata Czemerajda z biura marketingu PKP Intercity SA.
Jednak i od tej zasady jest wyjątek. „Rzeczy zabierane przez podróżnego do wagonu nie mogą zagrażać
bezpieczeństwu i porządkowi w transporcie, utrudniać przejazdu innym podróżnym, wyrządzać szkody mieniu współpodróżnych lub spółce” − informuje regulamin PKP Intercity SA.
Nie inaczej jest w bliźniaczej spółce PKP Przewozy Regionalne: – Kierownik pociągu ma prawo odmówić przewiezienia roweru, jeśli jednoślad w istotny sposób przeszkadza innym podróżnym – tłumaczy Łukasz Kurpiewski, rzecznik prasowy spółki. − Jeśli w wagonach nie ma zbyt wielu podróżnych, to oczywiście kierownicy pociągów umożliwiają przewiezienie roweru w pozostałych przedsionkach. W sytuacji jednak, gdy pasażerów w pociągu jest sporo, a na peronie pojawi się nagle 20 rowerzystów, nie możemy się zgodzić na to, by przewożono rowery kosztem innych podróżnych. Jeśli większa grupa rowerzystów planuje podróż pociągiem, najlepiej zgłosić nam to kilka dni wcześniej, a wówczas włączymy do składu specjalny wagon do przewozu rowerów − zapewnia.

Zdaniem prawnika
Wszystko to brzmi sensownie, ale czy zapis regulaminu, uniemożliwiający wpuszczenie rowerzysty do pociągu, jest zgodny z prawem? Marek Radwański, prawnik i powiatowy rzecznik konsumentów w Poznaniu, nie ma wątpliwości: − Nie widzę tu sprzeczności z prawem przewozowym − orzeka. Ani w prawie przewozowym, ani w regulaminach PKP nie ma natomiast słowa o transportowaniu jednośladów w toalecie. Jednak i w tym przypadku Radwański nie spierałby się z konduktorem: − Próbowałbym się z nim raczej dogadać z czysto praktycznego powodu − wyjaśnia. − Lepiej zgodzić się na najdziwniejszą nawet propozycję i pozostać wraz ze swoim pojazdem w pociągu niż zostać wysadzonym w środku nocy na jakiejś małej stacyjce − dodaje. − A poważnie, to prawo przewozowe przewiduje odpowiedzialność przewoźnika za bagaż jak za przesyłkę. My zaś mamy obowiązek umieścić bagaż w miejscu przez przewoźnika wskazanym. Jeżeli więc konduktor każe nam wprowadzić pojazd do wygódki, a potem jakiś rozeźlony pasażer jednoślad nam zniszczy, możemy się domagać od PKP odszkodowania! Na szczęście nie zawsze kolei trzeba grozić sądem.
− Wsiadaliśmy kiedyś w kilkunastu rowerzystów do pociągu, w którym był spory tłok − opowiada Roman Napierała. − Co gorsza, pociąg miał zaraz odjeżdżać. Wepchnęliśmy się trochę na siłę do kilku przedsionków – śmieje się. − Współpasażerowie nie mieli pretensji, a konduktor sprawdził bilety i poszedł dalej.
Warto wiedzieć, że w pociągach osobowych, przy przejazdach na odległość do 100 kilometrów, można nabyć na przewóz roweru bilet miesięczny. Z kolei kupując bilet na przejazd w aglomeracji krakowskiej, wrocławskiej, pomorskiej lub bilet turystyczny, ewentualnie tygodniowy imienny, podróżny może jednocześnie nabyć bilet na wielokrotny przewóz roweru.

http://www.rowertour.pl/?page=artykul&id=104
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Czwartek, 28 Sierpnia 2008, 19:36 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




10 výmluv, které vám brání začít jezdit na kole
Cyklistika je vůbec nejoblíbenějším druhem zlepšování fyzické kondice v Čechách.

Ve věku 35 – 44 let uvádí celých 66 % respondentů průzkumu cyklistiku jako oblíbený druh pohybu. Že vy k nim nepatříte, i když byste rádi, ale máte jasný důvod, proč to nejde? Třeba je to jen výmluva, kterou vám pomůžeme vyvrátit.
1) Je to nebezpečné, může mě srazit auto.
Autům se na svých cyklovyjížďkách stěží vyhnete a v loňském roce zahynulo na českých silnicích 103 cyklistů, ale je to důvod k tomu, abyste vůbec nejezdili na kole? Dbejte o bezpečnost a vyhýbejte se frekventovaným silnicím, vedle kterých vždy existují souběžné vedlejší cesty, kde se budete cítit bezpečně. Udržujte své kolo v dobrém technickém stavu, používejte cyklistickou přilbu, noste dobře viditelné oblečení, jezděte obezřetně.
2) Jezdit na kole po městě je nesmysl.
V mnoha městech u nás a zejména ve světě je kolo používáno jako běžný dopravní prostředek pro cesty do práce, školy, na nákupy, na úřady a kamkoli jinam. Máte-li pocit, že ve vašem městě to nejde, zkuste alespoň jednou vyjet a uvidíte. Buď budete příjemně překvapeni nebo narazíte na překážky, se kterými lze bojovat třeba tak, že napíšete svému zastupiteli. Kola do města prostě patří, jde jen o to, jak jim města vychází vstříc. Letos probíhá první ročník celostátní soutěže Unilever Sprinter roku. „Cílem soutěže je podpořit města, která rozvíjejí možnosti aktivního trávení volného času na kole a zvyšují bezpečnost tohoto způsobu dopravy,“ říká Jaroslav Martinek z Centra dopravního výzkumu a člen hodnotící komise.
3) Nechci dýchat znečištěný vzduch u silnic a mít bolavé klouby.
Jízda na kole je stejně prospěšný a zdravý sport jako plavání. Máte obavy, že se přitom nadýcháte znečištěného vzduchu a chytnete revma? Pak vás asi překvapí výsledek několikerých studií, které prokázaly, že jízda podél frekventované silnice na kole je zdravější než v autě. Řidiči v autech totiž dýchají vzduch mnohem více znečištěný než cyklisté venku. Bolavým kloubům předejdete, když budete dbát na správné oblečení a ruce a nohy udržovat v teple.
4) Určitě se zraním.
To ve většině případů záleží na vás. Když jedete rychle, v obtížném terénu a tělo máte zcela nechráněno, pak úraz na sebe opravdu nemusí nechat dlouho čekat. Viníkem je většinou nepřizpůsobení rychlosti jízdy povaze terénu a nepoužití ochranných doplňků, jako jsou přilba nebo chrániče. Jezděte obezřetně, rychlost přizpůsobte svým schopnostem, používejte ochranné doplňky a noste dobře viditelné oblečení. Zvažte úrazové pojištění. „To vás před úrazem neochrání, ale pomůže vám řešit složité situace, které úraz mnohdy přináší,“ konstatuje Václav Bálek z České pojišťovny.
5) Do práce jezdit na kole nemůžu a jindy nemám čas.
Představa, že na kole musíte být ušpinění, udýchaní a zapocení, patří spíše ke sportovní jízdě v terénu než ke kolu ve městě. Pokud je cesta do práce a z práce vaší jedinou šancí na projížďku, určitě vymyslíte, jak na to. Na většině pracovišť bývá sprcha, převléknout se ze sportovního do společenského můžete i na toaletě. Možná vám to zní jako moc velké scifi, ale dokud to nezkusíte, nepoznáte, jak je příjemné vyvětrat si po práci hlavu.
6) Máme malé děti, s nimi stejně nikam nedojedeme.
Časy jednoduchého sedátka na horní rámové trubce jsou dávno minulé, pokrok se nezastavil ani v této oblasti. Dnes už na cyklovýlet můžete vyrazit i s malým miminem. Nejen pro ně je určen vozíček za kolo. Pro starší dítka máte na výběr z předních nebo zadních cyklosedaček. Z hlediska pediatrů, pohodlí dítěte a stability kola je nejvhodnější přívěsný vozík, který je však oproti sedačkám výrazně dražší.
7) Na kolo a výbavu nemám peníze.
Kolo vyžaduje menší či větší počáteční investici, provozní náklady jsou pak už minimální. Když se rozhodnete pro koupi kola, nezůstávejte na půli cesty a nekupte to nejlevnější, které potkáte. Tím byste si zadělali na nepohodlnou jízdu a možná i ohrozili zdraví. Je lepší si připlatit a pořídit kolo, které vám vydrží několik let a přinese více radosti než starostí, superlevná kola jsou zárukou potíží. To samé platí pro základní doplňky jakým je i přilba. „Vyberete-li si kolo, které splňuje vaše představy, a vaše peněženka se na něj momentálně necítí, můžete využít nákupu na splátky,“ dává inspiraci Olga Mužíková z Home Creditu.
8) K výletu na kole patří pivo, za což ale hrozí vysoká pokuta.
Cyklistům, kteří požili alkohol, hrozí úplně stejné pokuty jako podnapilým řidičům, tedy do jednoho promile v krvi 10 až 20 tisíc korun. Cyklisté ale na rozdíl od řidičů nepřijdou o řidičský průkaz, nedostanou trestné body ani zákaz jízdy na kole. Mnozí proto vysokou pokutu riskují. Nechcete-li podobný risk podstoupit a přesto si výlet na kole neumíte představit bez pivních přestávek, dejte si nealkoholické pivo. Pivovary vám vychází vstříc a zřizují své pivní cyklostezky. Například v atraktivních lokalitách severní Moravy najdete několik cyklotras Radegast CykloTrack, které lemují restaurace a hospůdky, kde se můžete občerstvit nealkoholickým pivem Birell.
9) Počasí
Déšť, vítr, zima nebo naopak sluneční výheň – komu by se v tom chtělo jezdit na kole? Budete se divit, ale zkušení a nadšení cyklisté vyjíždějí téměř za každého počasí, odradí je snad jenom čerstvě napadaný sníh. Jak to? Umí se správně obléknout do každého počasí. Nové technologie pronikly i do této sféry a tak máte na výběr spodní i vrchní oblečení z moderních materiálů, které zajistí dostatečnou propustnost potu, zabraňují vnikání vody, větru a chladu zvenčí, zároveň jsou lehké a pohodlné.
10) Při první příležitosti mi kolo ukradnou.
Pokud tu příležitost vytvoříte, pak máte jistě pravdu. Každý rok je v České republice ukradeno (a hlášeno policii) přibližně pět a půl tisíce jízdních kol. Přemýšlejte, jak a k čemu kolo zamknete. Práci zlodějům nejvíce ztížíte, když kolo zamknete kvalitním zámkem přes rám a přední kolo k pevně zabudovaným předmětům jako jsou sloup, strom nebo lavička. Budete-li mít přesto smůlu, se svým ukradeným kolem už se nejspíš nesetkáte. Finanční kompenzace se ale dočkáte od pojišťovny, máte-li sjednané pojištění domácnosti. „Drahé kolo si můžete připojistit i na vyšší částky nebo si sjednat pojištění zcela individuální,“ doplňuje Olga Kobilková z České pojišťovny.
http://zena.centrum.cz/zacnete-s-davidem-hufem/2008/8/28/clanky/10-vym luv-ktere-vam-brani-zacit-jezdit-na-kole/
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Wtorek, 30 Września 2008, 09:35 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




W najbliższym numerze "Rowertouru":

Jeżdżę rowerem syna
Legendarny piłkarz, król strzelców, potem trener, senator SLD i wreszcie działacz sportowy. Ale też i rowerzysta, bo choć nie jeździ na dwóch kółkach zawodowo, lubi popedałować dla przyjemności. Chętnie wybiera się na rowerowe eskapady turystyczne do Puszczy Sandomierskiej albo w Bieszczady. Grzegorz Lato, niegdysiejszy pogromca Brazylii, odsłania nam swoje nieznane oblicze.


Mamy wprawdzie rozmawiać o rowerach, ale trudno żebym nie spytał Pana najpierw o piłkę nożną. Przyznam, że zupełnie nie interesuję się futbolem, a w czasie Mistrzostw Świata w Monachium byłem małym dzieckiem, nie zapomnę jednak ryku radości, który rozległ się na moim osiedlu, kiedy strzelił Pan gola Brazylijczykom. A jakie jest Pana najmilsze, piłkarskie wspomnienie?
- Chyba najchętniej wspominam mecz z Bułgarią w Warnie w 1973 r., kiedy grałem w reprezentacji Polski i strzeliłem gospodarzom dwie bramki. Ale często wracam pamięcią również do legendarnego meczu z Anglią, który odbył się w tym samym roku na Wembley, czyli znów na boisku przeciwnika. Oj, ciężko było wtedy, ale wspólnym wysiłkiem udało się wywalczyć remis. A trzeba dodać, że był to dla nas remis „zwycięski”, który pomógł nam otworzyć drogę do wspomnianego przez pana Monachium.
Czy dziś zdarza się jeszcze, że podchodzą do Pana starsi, a może i młodzi kibice, którzy pytają o dawne sukcesy?
- Dopiero co byłem na wakacjach na Mazurach, teraz jestem w Dziwnowie i wciąż ktoś do mnie podchodzi, prosi o autograf, pyta dobre lata polskiej piłki nożnej, o to, czy kiedyś doczekamy się takiej drużyny, jak drużyna Kazimierza Górskiego.
A doczekamy się?
- Oj, gdybym to tylko wiedział, zaraz bym poszedł i obstawił duże pieniądze u jakiegoś bukmachera.
W czasach świetności polskiej piłki nożnej władze PRL-u pozwalały Panu na o wiele więcej wolności niż przeciętnemu zjadaczowi chleba. Mógł Pan na przykład wyjechać do Meksyku i zamieszkać tam na jakiś czas. Jak Pan wspomina ten egzotyczny kraj?
- W Meksyku wciąż mam wielu przyjaciół i nadal od czasu do czasu tam wyjeżdżam, na przykład do Cancún, znanego kurortu na Jukatanie. A kraj ten wspominam oczywiście z ogromną przyjemnością, bo Meksyk, jak na Amerykę Łacińską przystało, żył i żyje piłką, a Meksykanie się na futbolu bardzo znają. Spędziłem tam w sumie dwa piękne lata. Mieszkałem w Mexico City, stolicy kraju i największym mieście na świecie, usytuowanym w dolinie pomiędzy dwoma wulkanami i liczącym wówczas 25 mln, a teraz nawet 30 – 33 mln mieszkańców.
Miasto to słynie nie tylko z liczby mieszkańców, ale także, co się z tym zresztą wiąże, z bardzo dużego natężenia ruchu ulicznego. Czy zdarzyło się Panu jeździć po ulicach Ciudad del Mexico rowerem?
- Nie, przyznam, że nie, a i dzisiaj bym się na to nie odważył. Właśnie z uwagi na ogromny ruch samochodowy. Obecnie również na ulicach polskich miast mamy ogromny tłok, ale w Mexico City ten tłok jest wręcz tragiczny, zaś jednoślad nie jest przez kierowców najlepiej widziany.
Wspomniał Pan o tłoku na polskich ulicach, jednak nie przeszkadza to Panu poruszać się bicyklem po własnym mieście.
- Owszem, jeżdżę rowerem po Mielcu, proszę jednak zauważyć, że mieszka tu 70 tys. ludzi, a nie 30 mln! Wprawdzie polscy kierowcy kulturą jazdy raczej nie grzeszą, ale władze mojego miasta wybudowały trochę ścieżek rowerowych, dzięki którym można, w miarę bezpiecznie, przemierzać Mielec jednośladem. A jak już zjeżdżam ze ścieżki, to unikam głównych dróg, raczej przemykam bocznymi uliczkami. Staram się być ostrożny, zwłaszcza, że często wyjeżdżamy na wycieczki rowerowe całą rodziną, a widziałem i słyszałem o wielu wypadkach z udziałem cyklistów. Ostrożność rowerzysty czasem jednak nie zda się na nic, bo winę za wypadek bardzo często ponosi nieostrożny kierowca.
Pan sam również jest kierowcą. Kiedy Pan siedzi za kółkiem, pewnie pomstuje Pan na cyklistów?
- Przeciwnie, ponieważ znam problem z obu stron, staram się bardzo uważać na rowerzystów. Jako kierowca raczej więc przyhamuję niż będę na siłę próbował jednoślad wyprzedzać. Łatwo, podczas takiego manewru, zepchnąć cyklistę do rowu. Nie wszędzie są ścieżki rowerowe, a że olbrzymia liczba dzieci i młodzieży chce jeździć rowerami, bardzo często można ich spotkać na jezdni. Niestety, zbyt często bez kasków.
Jest Pan zwolennikiem ustawowego obowiązku jeżdżenia w kaskach?
- Tak, moim zdaniem kask powinien mieć każdy rowerzysta. Przecież cyklisty, w przeciwieństwie do kierowcy, nie chroni pancerz samochodu, a głowa jest szczególnie narażona na obrażenia. Mieszkałem jakiś czas w Kanadzie i tam wszyscy jeżdżą w kaskach, bo tego po prostu wymaga prawo. A dodam, że w tym kraju, a przynajmniej w regionie, gdzie ja mieszkałem (Toronto), rowerzyści i tak mogli się czuć bezpiecznie. Nad jeziorem Ontario znajdują się bowiem ogromne parki, a w nich liczne alejki, po których śmigają cykliści.
W Polsce co jakiś czas podnoszą się głosy, żeby nie tylko ubrać rowerzystów w kaski, ale także ubezpieczyć ich obowiązkowo od odpowiedzialności cywilnej. Argumentuje się, że nieraz dochodzi do kolizji z winy cyklisty, którego potem nie stać na to, żeby zapłacić za wyklepanie karoserii takiego na przykład mercedesa, jaguara czy innego maybacha.
- Jestem absolutnie przeciwko! Takiego obowiązku nie ma na świecie, a społeczeństwo polskie nie należy przecież do najzamożniejszych. Różnorakich pomysłów zawsze pojawia się dużo, ale powinny one być realistyczne! A ja nie wyobrażam sobie, żeby biedny emeryt z małego miasteczka, dojeżdżający rowerem na działkę, czy jego równolatek ze wsi, jeżdżący leciwą ukrainą do sklepiku, płacili składki ubezpieczeniowe. Zresztą niby z czego, skoro u nas nawet od kierowców trudno wyegzekwować OC? Jeżeli ktoś zarabia 800 zł miesięcznie, niemoralnie jest go zmuszać, żeby płacił z tych pieniędzy obowiązkowe ubezpieczenie. Jeżeli zarabia 10 tys. i jeździ rowerem, to pewnie i tak te 200 zł płaci ubezpieczalni z własnego wyboru. Poza tym rowerem najczęściej jeździ się cztery miesiące w roku, wiosną i latem, a składkę płaciłoby się przez dwanaście miesięcy. Czy to sprawiedliwe?
No dobrze, mówi Pan jak przystało na byłego parlamentarzystę lewicy, jednak jednocześnie chce Pan na nas nałożyć obowiązek zakładania kasków, które przecież też kosztują i to wcale niemało.
- Nie przesadzajmy, kask można dostać już za 50 zł z groszami, a poza tym jest to jednorazowy wydatek, raz na kilkanaście lat. No i przede wszystkim kask ratuje życie, a ubezpieczenie OC służy „tylko” wyrównaniu strat majątkowych.
Kanadyjczycy pedałują brzegami jeziora Ontario, a gdzie na wycieczkę rowerową można wybrać się w Polsce?
- Ja mam akurat bardzo blisko do Puszczy Sandomierskiej, a właściwie tego, co z niej zostało. Chętnie też jeżdżę w góry, a konkretnie w Bieszczady, zwłaszcza że są stosunkowo łagodne, a można tam znaleźć nawet i tereny zupełnie płaskie. W każdym razie przy dzisiejszych, dobrych przerzutkach można napawać się widokami i nie namęczyć się przy tym za bardzo. Z drugiej strony nie robię długich tras, najczęściej poprzestaję na pętli pięćdziesięciokilometrowej lub nawet krótszej.
Często musiał Pan w górach czy lasach uskakiwać przed rozpędzonym quadem? Turyści, zarówno piesi, jak i rowerowi, często narzekają na właścicieli tych pojazdów, rozjeżdżających przyrodę i nie szanujących innych użytkowników szlaków.
- Nie przesadzajmy. Rowerzystom też się zdarza niszczyć przyrodę, kiedy na przykład urządzają sobie „dziki” tor przeszkód pomiędzy drzewami, nie pytając o zgodę nadleśnictwa. A quady to po prostu moda, jednak nie aż na tyle wszechobecna, żeby to był jakiś problem. Zresztą ośmiu na 10 moich przyjaciół, którzy kupili quady, szybko chce się ich pozbyć. Bo może i przyjemnie sobie poszaleć po wertepach, ale utrzymanie takiego czterokołowca jest jednak dość drogie.
To niech Pan na koniec opowie coś jeszcze o swoim dwukołowcu.
- Właściwie jest to dwukołowiec syna. Bo syn kupił dwa rowery, jeden w Polsce, a drugi w USA. I ja jeżdżę tym amerykańskim. Jest to „góral” marki Giant, taki z wyższej półki, z dobrym widelcem, nastawianymi teleskopami i hamulcami tarczowymi. Kosztował w przeliczeniu jakieś 8 tys. zł i jak dla mnie w zupełności wystarczy.
Bierze Pan udział w wyścigach rowerów górskich?
- Syn bierze udział w wyścigach, takich przełajowych, na 40 – 80 km. Mnie to nie ciągnie, wolę sobie spokojnie pojeździć. Ja się już w życiu nabiegałem.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Niedziela, 07 Grudnia 2008, 16:02 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Także w "Rowertourze":

W cztery oczy - Adam Probosz
Fantastyczny świat rowerzysty

Redaktor Adam Probosz, dziennikarz Eurosportu, fotoreporter, uczestnik górskich maratonów rowerowych i aktor, grający m.in. w "Akademii pana Kleksa" i serialu "Jan Serce", zdradza nam, kto zaraził go miłością do rowerów, w jakich regionach Polski i Europy pedałuje mu się najlepiej, a także których polskich kolarzy podziwia najbardziej.
- Mamy rozmawiać przede wszystkim o rowerach, jednak trudno żebym nie zapytał o Pana przygodę z aktorstwem.

Z aktorstwem miałem do czynienia od najmłodszych lat; rodzice pracowali w domu kultury, a ja brałem udział w dziecięcych przedstawieniach. Potem pojawiło się ogłoszenie, że w Katowicach poszukują chłopców w wieku 7 - 10 lat, jeżdżących na nartach. Tak trafiłem do filmu "Gazda z Diabelnej". Tak to się zaczęło, a potem zagrałem jeszcze w przeszło 30 filmach i spektaklach teatralnych. Dobrze wspominam moją rolę w "Akademii pana Kleksa". Byłem nastolatkiem, a wraz z ekipą filmową pojeździłem trochę po świecie; kręciliśmy m.in. w Jałcie. Dobrze też wspominam swoją rolę w "Czasie dojrzewania", pierwszym polskim filmie o narkomanii.
- Jest Pan dziennikarzem, aktorem i sportowcem, który bierze udział w rowerowych wyścigach. Czy czuje się Pan człowiekiem renesansu?
Nie uważam siebie za sportowca. Biorę udział w maratonach górskich, nie po to jednak, żeby się ścigać i wygrywać. Maratony traktuję jako fajne imprezy turystyczne. Poza tym w pierwszym rzędzie czuję się nie dziennikarzem czy rowerzystą, lecz ojcem dwóch córek i mężem. Dobrze mi z moimi najbliższymi, choć z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby rola ojca rodziny była moją jedyną rolą w życiu. Jestem człowiekiem o niespokojnej duszy, dlatego lubię i pojeździć na rowerze, i pochodzić po górach.
- Które góry są Pana ulubionymi?
Pochodzę z Istebnej, najbardziej więc kocham swoją małą ojczyznę, czyli Beskid Śląski. Jestem zresztą współtwórcą rowerowego maratonu, który od czterech lat odbywa się w Istebnej. Beskid Śląski, stosunkowo niewysokie góry, to idealny teren do jazdy na rowerze. Lubię pedałować zarówno po polskiej, jak i po czeskiej stronie granicy, w okolicach Jablunkova. Ja w ogóle po prostu kocham góry. Zresztą kocham góry i rower górski dzięki temu właśnie, że pochodzę z Istebnej. Obaj moi starsi bracia byli kolarzami. Mój brat Marek był pięć razy mistrzem Śląska, a ja byłem dumny, że mogę mu czyścić rower. Z kolei ojciec przyjaźnił się z himalaistą Jurkiem Kukuczką, a w domu sporo opowiadało się o wyprawach w najwyższe góry świata. Stąd moja fascynacja Tybetem i działania na rzecz zakończenia okupacji przez Chiny tego magicznego kraju. Sam zresztą wspinałem na wulkany w Meksyku, w okolicach Ciudad del Mexico, choć przyznaję, że nie wjechałem tam na rowerze, lecz wszedłem na własnych nogach. Mój rekord wysokości to Iztaccihuatl - 5250 m n.p.m.
- Rozumiem, że rowerowe wędrówki w krainach bardziej nizinnych Pana nie pociągają?
Nieprawda, od około dwóch lat jeżdżę na Podlasie, gdzie jest dość płasko, a poza tym jest spokój, nie ma za wiele samochodów i mogę tam bez większych obaw zabierać swoją rodzinę. Lubię też Kaszuby, choć przyznaję, że najczęściej przemierzam je nie rowerem, lecz autem lub pieszo. Dużą frajdą była dla mnie jazda w okolicach Hertogenbosch w Holandii. Mam tam przyjaciela, Holendra, poważnego doradcę podatkowego, który na bicyklu dojeżdża do pracy. My możemy sobie pomarzyć nie tylko o takiej jakości ścieżek rowerowych i jezdni, ale także o takiej kulturze jazdy. Kierowca holenderski szanuje rowerzystów, bo sam jeździ na rowerze. Podobnie jest na przykład na Majorce, gdzie kierowcy bardzo przyjaźnie odnoszą się do cyklistów. Jeżeli zdarzy się, że kierowca zatrąbi tam na rowerzystę, to nie dlatego, żeby dać mu do zrozumienia, że jest gorszy, lecz jedynie po to, by ostrzec go przed niebezpieczeństwem.
- Czyli Polsce na rowerze czuje się Pan gorszy niż inni uczestnicy ruchu?
Nie czuję się gorszy, bo nie widzę ku temu powodów. Przecież świat widziany z wysokości rowerowego siodełka wygląda fantastycznie. Faktem jest natomiast, że czuję się mniej bezpiecznie, ale - jak trzeba - staram się wymuszać swoje prawa na kierowcach. Z drugiej strony jestem też kierowcą i nie lubię rowerzystów z gatunku "cars’ killers", czyli "zabójców samochodów". Myślę tu na przykład o takich cyklistach, którzy jeżdżą nocą bez świateł. Zdarza to się nie tylko na wsiach, ale również i w miastach. Denerwuje mnie to, tym bardziej, że sam staram się zachowywać w porządku wobec osób prowadzących jednoślady. Nie wyprzedzam na przykład rowerzysty tylko po to, żeby zaraz potem skręcić w prawo. Myślę nawet o tym, żeby przykleić sobie na szybę naklejkę "Kierowca przyjazny rowerzyście".
- Co Pan sądzi o propozycji rozwiązań ustawowych, które miałyby zapewnić większe bezpieczeństwo rowerzystom i kierowcom: obowiązkowych kaskach dla małoletnich rowerzystów, kamizelkach odblaskowych dla cyklistów, jeżdżących poza miastem i ubezpieczeniu OC dla wszystkich właścicieli rowerów?
Obowiązkowe ubezpieczenie OC służyłoby kierowcom. Rozumiem, że lobby kierowców jest silne, jednak obowiązek ubezpieczenia kojarzy mi się z innym, podobnym, na szczęście niezrealizowanym pomysłem - niedopuszczaniem do udziału w maratonach zawodników nie posiadających specjalnej licencji. Trzeba by się jednak zastanowić nad kosztami takiego ubezpieczenia. Gdyby to miało być 10 - 15 zł rocznie, to może warto to przemyśleć, dlaczego nie? Przede wszystkim trzeba by jednak ustalić, jakie realne szkody powodują rowerzyści, a nie słyszałem, żeby ktoś to policzył.
Co innego natomiast ochrona głowy. Od kiedy kamień spod koła wyprzedzającego mnie TIR-a trafił mnie w głowę, wszystkich namawiam do jeżdżenia w kaskach. Gdybym jeździł bowiem z gołą głową, już bym pewnie nie żył. Serce podpowiada mi więc, że jazda w kaskach powinna być obowiązkowa, z drugiej zdaję sobie jednak sprawę, że większości rowerzystów na wsi po prostu nie stać na kasku za kilkadziesiąt lub nawet i kilkaset złotych. Jeżeli jednak ktoś ma pieniądze, niech kupi kask. Może i nie jest zbyt wygodny, ale może ocalić życie.
- Życie może ocalić też kamizelka odblaskowa, która jest o wiele tańsza niż kask.
Owszem, jest tańsza, jednak nie widzę powodu, żeby cyklista się w nią ubierał, jeżeli jedzie mało uczęszczaną dróżką. Na drogach wojewódzkich kamizelki mają sens, zanim jednak wprowadzi się przepis, który by wymuszał ich zakładanie, wypadałoby się skonsultować z organizacjami rowerowymi. Nie można takich rzeczy załatwiać w zaciszu gabinetów. Uważam, że dużo skuteczniejsze niż regulacje prawne są właściwie przeprowadzane kampanie społeczne. Problem w tym, że trzeba mieć na nie pomysł. O wiele łatwiej jest wymyśleć przepis, a przecież urzędnicy zwykle nie lubią się przepracowywać.
- Pracuje Pan jako dziennikarz przy obsłudze wyścigów rowerowych. Które zawody wspomina Pan najmilej?
Imprezą nr 1 są dla mnie ostatnie mistrzostwa świata w Varese, we Włoszech. Takiego święta kolarstwa jeszcze nie przeżyłem; to było coś niesamowitego, bo całe miasto żyło tylko tym wyścigiem. Natomiast zupełną pomyłką były dla mnie zawody w Niemczech. Niemcy w ogóle nie czuli klimatu, wszystko im przeszkadzało, wściekali się, że są zamknięte ulice. Bez sensu.
- Który z polskich kolarzy jest najbliższy Pańskiemu sercu?
Maja Włoszczowska i Sylwester Szmyd. Maja jest bardzo pracowita, skupiona na osiągnięciu celu, no i ma wielki talent. Sylwek nie ma talentu Majki, ma natomiast ogromne samozaparcie i potrafi bardzo ciężko pracować. Dzięki temu wciąż pnie się do góry. Ze starszych kolarzy cenię natomiast Zenona Jaskułę, zdobywcę trzeciego miejsca w Tour de France w 1993 r. Nikt poza nim takiego sukcesu nie osiągnął. Chylę też oczywiście czoła przed innymi wielkimi nazwiskami polskiego kolarstwa - Stanisławem Szozdą i Ryszardem Szurkowskim. Pamiętam podział na kibiców Szozdy i Szurkowskiego, zawsze kojarzył mi się z podziałem na zwolenników The Rolling Stones i The Beatles. Ja wolałem słuchać Stonesów i dopingowałem Szozdę.
- Woli Pan przygotowywać relacje z wyścigów kolarskich, czy samemu brać udział w maratonach rowerowych?
Lubię robić jedno i drugie. Cenię sobie starty w maratonach, bo to zawsze jest piękne, rowerowe święto. W zawodach tych ścigają się bowiem i ci rowerzyści, którzy walczą o punkty w klasyfikacji, jak i ci, którzy chcą zmierzyć się sami ze sobą.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Piątek, 01 Maj 2009, 13:56 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Prawie jak w Szwajcarii
Znacie taki kraj, w którym znaleźć można zarówno wzgórza, jak i doliny, zarówno jeziora, jak i morski brzeg? Kraj, którego potężna stolica wojowała niegdyś z ogromną Rzeczpospolitą? W którym nawet małe wioski szczycą się wielopokoleniowym dziedzictwem swoich rzemieślników?

Na początku plan jest taki, że jedziemy pociągiem do Trójmiasta, a potem rowerami na Hel. Ale rano, w czasie przesiadki w Bydgoszczy, plany nagle się zmieniają.
Jezioro pod ochroną
- A może by tak Bory Tucholskie i Kaszuby? – proponuje Albin, co pozostali natychmiast podchwytują.
Trudno się nam chyba zresztą dziwić, że tak łatwo koledze przyklaskujemy, bo jakże tu porównać ciśnięty w morze, wąski pas piachu z porośniętą lasem krainą, pełną morenowych wzgórz i wydrążonych przez lodowiec jezior.
Początki dobrego okazują się jednak niemiłe. Przede wszystkim sam wyjazd z Bydgoszczy wcale nie jest taki prosty. W końcu, pytając miejscowych i klucząc od ronda do ronda, jakoś trafiamy na wylotówkę na Tucholę. Niestety, szosa nr 25 jest bardzo ruchliwa, więc co i rusz tuż koło nas śmigają samochody, niemal ocierając się o nasze ciężkie sakwy. Stres wynagradzają nam widoki na zalesioną dolinę Brdy i rozlane na jej dnie Jezioro Koronowskie. Korzyść z nieprzyjaznej drogi jest też taka, że nie mitrężymy, lecz pedałujemy ile sił w nogach, żeby jak najszybciej wydostać się z matni.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Tucholi. Nagrodą za trud jest mrożona kawa w kawiarni „Wrzos”. Zmęczenie daje się jednak we znaki i zaczynam przysypiać nad szklanką z niedopitym napojem. To sygnał, że trzeba jechać dalej i jak najszybciej znaleźć jakiś nocleg! Wskakujemy na rowery i już za chwilę pedałujemy przez Bory Tucholskie. Na prawo od szosy znajduje się jakieś małe jeziorko. Rozbijamy się w pobliżu brzegu, na skraju lasu.
Teraz tylko kolacja i spać” – myślę sobie.
Jednak nic z tych rzeczy.
- Zwijać te namioty, bo będzie grzywna! – krzyczy do nas przechodzący kilka kroków dalej mężczyzna w panterce.
Głos ma władczy, więc pewnie to jakiś leśniczy lub inny gajowy i wydawać polecenia ma prawo. W budżecie naszej wyprawy nie istnieje rubryka „środki na mandaty i kary pieniężne”, więc radzi nieradzi, zwijamy dopiero co rozstawione namioty i jedziemy szukać innego miejsca. Znajdujemy je nad kolejnym jeziorkiem. Jakie to szczęście, że jezior na tej ziemi jest pod dostatkiem, a w dodatku nie nad każdym siedzi leśniczy! Rozbijamy się tuż koło nieczynnego jeszcze kempingu. Wszak jeszcze przed sezonem, kto by się spodziewał turystów? Dzieci dopiero czekają na świadectwa, a woda za zimna, żeby się kąpać. Z tego też powodu rano nie przedłużamy popasu, tylko zwijamy obóz i pędzimy do nieodległego już Czerska. To już właściwie Kaszuby, stąd też nasze humory stają się coraz lepsze!
Brama do Kaszub
A może Czersk to jeszcze Bory Tucholskie? Właściwie to trudno powiedzieć, gdzie się zaczynają Kaszuby. Jak piszą bowiem w kaszubskiej Wikipedii: „Wëznaczenié greńców Kaszëbsczi je dosc problematiczną rzeczą”. Machamy więc w końcu ręką na geografię, tym bardziej, że coraz mocniej daje nam sie we znaki głód. Na szczęście trafiamy na bar mleczny „Muszelka”, gdzie spożywamy wcale smaczne śniadanie. Potem zaś jedziemy w kierunku wsi Odry. W lesie, w pobliżu tej miejscowości znajduje się bowiem rezerwat „Kamienne Kręgi”, pochodząca z początków naszej ery nekropolia Gotów. Kamienie nie są jednak tak wielkie, jak te koło Grzybnicy na Pomorzu Środkowym i trochę nas rozczarowują. Tym niemniej jednak jest to największy tego typu obszar w Polsce i drugi w Europie. 12 kręgów i 600 grobów zajmuje teren 17 hektarów. Omszałe głazy są tez porośnięte blisko 90 gatunkami porostów, co ściąga botaników z całej Polski. Niestety, poza naukowcami przyjeżdżają też bioenergoterapeuci i ufologowie, przekonani, że kamienie obdarzą ich kosmiczną mocą. Niestety, ponieważ czerpiąc ową domniemaną moc, niszczą przy okazji bezcenne porosty.
My nie męczymy cennych roślin, szybko zresztą opuszczamy tajemnicze kręgi i ile sił w nogach pomykamy w kierunku „kaszubskiego morza”, czyli Jeziora Wdzydze. To właściwie cztery połączone ze sobą jeziora, które – oglądane z lotu ptaka – przypominają ogromny krzyż , wysoki na 11 km i o ramionach długości dziewięciu kilometrów.
W miejscowości Wdzydze Tucholskie panuje przedsezonowy bezruch. Jedziemy nad wodę, umyć się z grubsza i upichcić jakiś obiad. Niestety, dostępu do wody broni potężny samiec łabędzia, który zajął wąski przesmyk w trzcinach i stamtąd broni spokoju swojej rodziny, pluskającej się kilka metrów dalej. Odpuszczamy, ponieważ dostęp do wody wydaje się niemożliwy bez walki z ptaszyskiem, ta zaś niechybnie zakończyłaby się ofiarami, najpewniej po obu stronach. Myjemy więc ręce w wodzie ze studni, którą uprzednio nabraliśmy do butelek po drodze, u jednego z uprzejmych gospodarzy. Tyle się wcześniej nasłuchaliśmy o twardym i wojowniczym charakterze Kaszubów, ale my się spotykaliśmy wyłącznie z gościnnością.
Co więcej, podejścia do turystów mogliby się od Kaszubów nauczyć mieszkańcy sąsiedniego Pomorza Środkowego. Oba regiony są podobnie atrakcyjne krajobrazowo, bo oba zostały tysiące lat temu przeorane przez lodowiec, a jednak to Kaszubi potrafią to naturalne bogactwo wykorzystywać! Widzimy to chociażby po liczbie schludnych gospodarstw agroturystycznych, które mijamy po drodze. Czego, jak czego, ale przedsiębiorczości Kaszubom odmówić nie można! Na tym, niestety, polega różnica pomiędzy zakorzenieniem we własnej, „małej ojczyźnie”, a brakiem korzeni. Wiem o tym doskonale, bo sam pochodzę z Pomorza Środkowego. Kaszubi mieszkają na Pomorzu Wschodnim „od zawsze”, są potomkami dawnych Pomorzan. My, ludzie z Pomorza Środowego, wywodzimy się zaś z całej Polski w jej dzisiejszych granicach, ale także z Wileńszczyzny i Zachodniej Ukrainy. Żeby było zabawniej, kiedy nazwa Kaszuby (czyli po łacinie „Cassubia”) po raz pierwszy w historii pojawiła się w oficjalnych dokumentach, dotyczyła ona wcale nie obecnych Kaszub, lecz... Pomorza Zachodniego (którego częścią jest Pomorze Środkowe).
Neclowie garnki lepią
Tak sobie właśnie gwarząc o historycznych zaszłościach, dokończyliśmy obiad, pożegnaliśmy coraz bardziej wkurzonego łabędzia, minęliśmy skansen starych wiatraków i ruszyliśmy w kierunku Kościerzyny, jednego z głównych, kaszubskich miast. Na ładnym rynku znaleźliśmy Muzeum Ziemi Kościerskiej (wstęp - 4 zł), gdzie podziwiać można m.in. rękodzieło kaszubskie, a także komentarze do Biblii, które wyszły spod pióra samego Marcina Lutra!
Z Kościerzyny jedziemy na Wieżycę, najwyższe wzniesienie Kaszub i całej Niziny Europejskiej! Wysokość tej pokrytej lasem i uformowanej przez lodowiec góry to 328,6 m n.p.m., ale na szczycie wznosi się jeszcze trzydziestopięciometrowa wieża widokowa. Wstęp kosztuje 4,5 zł, ale warto zapłacić, spiąć rowery na dole i wspiąć się po stromych stopniach, bo widoki na panoramę Kaszub są warte swojej ceny!
Po nacieszeniu oczu, zjeżdżamy z Wieżycy i kierujemy się w stronę wsi Ostrzyce. Zaczyna się tam Droga Kaszubska, malowniczy szlak, prowadzący przez porośnięte trawą wzgórza, ponad dolinami, na dnie których niebieszczą się liczne jeziora. Na brzegu jednego z nich zastał nas zmierzch, więc szybko rozstawiliśmy namioty i udaliśmy się na spoczynek. Na szczęście żaden wojowniczy łabędź nie pilnował tym razem brzegu akwenu, więc przed snem można się było umyć.
Kiedy następnego dnia wyruszamy, spotyka nas dość zabawna historia. Pozdrawia nas jeden z gospodarzy:
- Turyści na mojej ziemi? – pyta. – Jo, tu szlak jest – zaraz odpowiada sam sobie. – No to wyłączę pastucha elektrycznego, żeby was przypadkiem nie kopnęło – informuje życzliwie.
- Dobrze, że pan nas w porę zobaczył! – nie da się ukryć, że trochę nas zaniepokoił tym pastuchem.
- Jo! – potwierdza. – A może byście tak zostali i w gospodarstwie pomogli, zamiast tak jeździć bez sensu? – proponuje na koniec.
Dziękujemy jednak grzecznie i już pedałujemy w kierunku Chmielna, najbardziej chyba znanego kurortu na terenie Szwajcarii Kaszubskiej. W samym sercu tej dużej, położonej wśród jezior wsi, dawnego grodu pomorskiego, znajduje się Muzeum Ceramiki Kaszubskiej Neclów. Neclowie to sławny kaszubski ród, od wielu pokoleń zajmujący się garncarstwem. Wejście do muzeum kosztuje 4 zł, ale za to można zobaczyć jak nieforemna bryła gliny stopniowo przybiera na kole garncarskim kształt naczynia. Można też kupić liczne pamiątki z ceramiki. My z tej ostatniej ewentualności jednak rezygnujemy; sakwy rowerowe wydają nam się dość niepewnym miejscem dla tak kruchych skarbów. Zamiast wpadać więc w szał zakupów, wskakujemy na swoje maszyny i pedałujemy do pobliskich Kartuzów, miasteczka przez wielu uważanych za dzisiejszą stolicę Kaszub (inni miano to przypisują Gdańskowi).
W stolicy Pomorza
W Kartuzach znajduje się Muzeum Kaszubskie, a w nim m.in. „kaszubskie nutki”, czyli pięciolinia z namalowanymi na niej obrazkami i wierszykiem w języku kaszubskim:
„To je krótci. To je dłudzi/To kaszebsko stolëca
To są basë, to są skrzëpci/To oznôczô Kaszeba
...”
Żebyśmy zaś jeszcze bardziej wczuli się w atmosferę, przewodnik częstuje nas tabaką, tradycyjną, narodową używką Kaszubów. Bierzemy chętnie i... niemal w tej chwili rozlega się potężna kanonada. Wszyscy nagle dostajemy kataru i zaczynamy kichać. Kichając tak bez przerwy, jedziemy zobaczyć jeszcze słynną kolegiatę Kartuzów, czternastowieczny kościół z miedzianym dachem w kształcie trumny. A potem pedałujemy już w kierunku Gdańska, historycznej stolicy Pomorza Wschodniego. I to pedałujemy szybko, bo szosa znów robi się nieprzyjemnie ruchliwa. Ruchliwe i nieprzyjemne są też arterie w samym Trójmieście. Ale warto pocierpieć, żeby zobaczyć Główne Miasto, czyli gdańską starówkę.
Przez Złotą Bramę wjeżdżamy na ulicę Długą, a następnie na Długi Targ. Oszałamia nas bogactwo kamienic. Widać, że jesteśmy w najbogatszym i najpotężniejszym mieście dawnej Rzeczypospolitej. Mieście, które niegdyś stawiało zbrojny opór władcom Rzeczypospolitej. Mieście, które swą potęgę zawdzięcza wielu nacjom: Pomorzanom, Polakom, Niemcom i Żydom, ale także Szkotom czy Holendrom. Wbijamy się w gąszcz bocznych uliczek. Wspinamy się na 82-metrowa wieżę bazyliki Mariackiej, skąd podziwiamy wspaniałą panoramę miasta. Na Chlebnickiej, kolejnej z bocznych uliczek, trafiamy na restaurację „U Szkota”. Drogo, ale ten wystrój w kratkę wart jest chyba swojej ceny.
Gdańsk to jednak nie tylko turystyczne Główne Miasto. Jedziemy na Oliwę, dzielnicę słynącą z pięknego Parku Oliwskiego. O.K., teraz od biedy możemy uznać, że Gdańsk mamy „zaliczony”. Co by tu robić dalej? A może by tak nad Bałtyk? A konkretnie na Hel?

W pigułce
Trasa: Bydgoszcz – Tuchola – Czersk – Odry – Wdzydze Tucholskie – Kościerzyna – szczyt Wieżyca – Ostrzyce – Chmielno – Kartuzy – Gdańsk
Odległość: 280 km
Czas: 3 dni
Dla kogo: dla osób dorosłych (z uwagi na ruchliwe odcinki dróg)
Porady: z uwagi na pagórkowaty teren, zdecydowanie lepiej wybrać się w podróż rowerem trekingowym niż miejskim czy szosowym. Warto wziąć ze sobą namiot, karimatę, śpiwór, maszynkę do gotowania, narzędzia i dętki na zmianę.

http://www.rowertour.pl/?page=artykul&id=454
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Środa, 24 Czerwca 2009, 10:30 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Mój tekst z poznańskiego "Echa Miasta":

Rowerem znad Malty do Hiszpanii
Poznański Węzeł Rowerowy oficjele otworzyli z pompą. I nic dziwnego. Łączy on bowiem najważniejsze wielkopolskie trasy dla cyklistów. Skąd tam się jednak wziął pieszy szlak pielgrzymkowy do Hiszpanii?

Węzeł to skrzyżowanie tras rowerowych nad Maltą, u zbiegu ulic Jana Pawła II i Arcybiskupa Baraniaka. Stoją tam tablice z mapkami, pokazujące kierunek i odległości do konkretnych miejsc, w tym m.in. do... Pragi czeskiej, a nawet Santiago de Compostela w dalekiej Hiszpanii. Czy rzeczywiście można tam dojechać rowerem, nie ryzykując po drodze kolizji z tirami, krótko ostrzyżonymi kierowcami rozpędzonych beemek i ścigaczami motocyklowymi?
Spięci rowerzyści
W otwarcie węzła zaangażowało się wielu działaczy turystycznych i samorządowych. W uroczystości wzięli udział wicemarszałek województwa Wojciech Jankowiak i prezydent Poznania Ryszard Grobelny. Wykonawcą jest Stowarzyszenie Rowerowa Wielkopolska, zaś sponsorem należąca do Allegro fundacja All For Planet. Sama idea zaś pochodzi od Andrzeja Kaleniewicza, pracownika Urzędu Marszałkowskiego, prywatnie zaś zapalonego turysty rowerowego.
- Chodziło o to, żeby spiąć w jedną całość Wielkopolski System Dróg Rowerowych – tłumaczy Andrzej Kaleniewicz.
W skład systemu wchodzą Pierścień Rowerowy dookoła Poznania, Transwielkopolska Trasa Rowerowa, Ziemiański Szlak Rowerowy, Szlak Stu Jezior i Szlak Piastowski. W sumie półtora tysiąca kilometrów dróg, duktów i ścieżek w całym regionie.
- Teraz wszystkie te trasy krzyżują się w jednym miejscu – cieszy się Kaleniewicz. – To duże ułatwienie dla rowerowego turysty! – uważa.
- Fajnie, cieszę się – mówi Albin Lemański, który na swoim trekingu lubi przemierzać lasy wokół Poznania, a czasem wypuszcza się też na rowerowe rajdy gdzieś w Polskę lub nawet za granicę. – To może być rzeczywiście udogodnienie – przyznaje.
Pątnik pedałuje
Dlaczego jednak węzeł znalazł się akurat nad Maltą, a nie na przykład na Starym Rynku?
- Po pierwsze nad Maltą jest chyba najwięcej rowerzystów – uważa Kaleniewicz. – Po drugie zadecydował sentyment: to w tym miejscu właśnie, na ówczesnym skrzyżowaniu ulic Zamenhofa i Majakowskiego, rozpoczynał się pierwszy, poznański szlak rowerowy.
Szlak ten zresztą istnieje nadal, z tą różnicą, że kiedyś prowadził tylko do Pobiedzisk, a dziś aż do Gniezna. Jego pomysłodawcą był Andrzej Billert, dawniej działacz Polskiego Klubu Ekologicznego, dziś pracownik Zarządu Dróg Miejskich. To on wymyślił, żeby nad Maltą umieścić drogowskaz do Pragi i Hiszpanii.
- Szlak św. Jakuba to średniowieczna trasa piesza, dla pątników – przyznaje Andrzej Billert. – Jednak można ją pokonać również i rowerem. Zależało mi na tym, żeby nad Maltą znalazł się drogowskaz do Santiago, bo szlak Jakuba jest bardzo ciekawy, no i ma charakter międzynarodowy.
Wielkopolski odcinek tej trasy pielgrzymkowej rozpoczyna się w Gnieźnie, by przez Poznań i Leszno dotrzeć do Wschowy. Stamtąd przez Głogów i Żytawę pątnicy idą do Pragi, a następnie przez Niemcy i Francję do Hiszpanii. Szlak jest oznaczony symbolem muszli i wytyczony tak, żeby pielgrzymi mogli po drodze odwiedzić wiele ciekawych architektonicznie kościołów. Ciekawe ilu poznańskich cyklistów na tyle lubi architekturę sakralną, żeby przemierzyć cały szlak?

ramka
Tysiące kilometrów

• Droga św. Jakuba z Poznania do Santiago de Compostela liczy 3500 km.
• Cały Wielkopolski System Dróg Rowerowych to „zaledwie” 1500 km tras.
• Szlaki i drogi rowerowe stanowią więc tylko 30 proc. całości tras, które zbiegają się w Poznańskim Węźle Rowerowym.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Wtorek, 14 Lipca 2009, 21:37 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Również z "Echa":

Poznań będzie drugim Amsterdamem
Zarząd Dróg Miejskich wydał przewodnik „Rowerem po Poznaniu”. Ma on przekonać poznaniaków, że jednoślad jest najlepszym pojazdem nie tylko na podmiejskie wycieczki, ale i do jazdy po mieście.

Po holenderskim Amsterdamie rowerem porusza się praktycznie każdy. Po naszym mieście wciąż zdecydowana mniejszość. Należy do nich m.in. Jacek Łuczak, dziennikarz, który przez wiele lat zajmował się turystyką i autor przewodnika „Rowerem po Poznaniu”.
- Jednak sam pomysł wyszedł od ZDM-u, ja tylko ubrałem rzecz w słowa – zastrzega skromnie J. Łuczak, który dodaje, że jego zdaniem najmniej przyjazną dla cyklistów dzielnicą są Jeżyce. – Jest tam sporo wąskich, jednokierunkowych ulic, na których nie ma po prostu miejsca na drogi rowerowe – wyjaśnia.
- Wytrawni rowerzyści wiedzą, którędy najlepiej jechać jednośladem – dodaje Tomasz Libich, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich. – Przewodnik ma natomiast pomóc tym, którzy chcieliby się przesiąść na rower, ale na razie nie mają odwagi. Czytelnik dowie się więc np., jak z Rataj dotrzeć na Stare Miasto, a stamtąd następnie na Winogrady – precyzuje.
W książce znajdziemy też informacje na temat podpoznańskich szlaków turystycznych.
- Od wycieczek za miasto najlepiej bowiem rozpocząć swoją przygodę z rowerem – uważa Libich. – Tym bardziej, że jak już dojedziemy na Winogrady, to droga rowerowa biegnąca wzdłuż trasy średnicowej wyprowadzi nas w kierunku rezerwatu „Meteoryt Morasko”.
Inne popularne tereny wycieczkowe, o których opowiada publikacja, to okolice jezior Kierskiego i Swarzędzkiego, a także Puszcza Zielonka i Wielkopolski Park Narodowy.
W książce znajdziemy też informacje o nowoczesnych parkingach dla cyklistów, które w ostatnich miesiącach ZDM ustawił m.in. na Starym Rynku. Dzięki lekturze poznamy też historię rowerowego Poznania. O poznaniaku Kazimierzu Nowaku, który przed wojną objechał bicyklem Afrykę, wiedzą wszyscy. Kto jednak wie, że również przed wojną planowano budowę w naszym mieście 70 km dróg rowerowych? To dokładnie tyle, ile mamy ich teraz! Można tylko ubolewać, że wybuch wojny uniemożliwił realizację planu.
Dlaczego jednak w ogóle warto wsiąść na jednoślad?
- Rower po prostu zdrowy! – podkreśla Łuczak. - Można nim dojechać tam, gdzie nie dotrze ani autobus, ani tramwaj, zaś sama jazda daje radość, a przede wszystkim – poczucie wolności i niezależności, zwłaszcza od ulicznych korków.
Przewodnik wydano w 5000 egzemplarzy, na papierze z makulatury. Książkę dofinansował bowiem Gminny Fundusz Ochrony Środowiska, który postawił warunek, że papier powinien pochodzić z recyklingu. Wydanie jest jednak estetyczne; na okładce widnieje zdjęcie drogi rowerowej na moście Jordana. Jako ciekawostkę można dodać, że drogowcy pierwotnie chcieli most ten zamknąć dla rowerzystów, dopiero środowiska cyklistów wywalczyły tam ścieżkę.
Publikacja jest darmowa; można otrzymać ją w siedzibie ZDM przy ul. Wilczak, w Urzędzie Miasta na placu Kolegiackim, a także w Centrum Informacji Turystycznej na Starym Rynku oraz w Centrum Informacji Miejskiej przy ul. Ratajczaka i na lotnisku Ławica.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Środa, 15 Lipca 2009, 07:09 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Jak wyżej:

Rowery wjadą do bazy
Dwóch przedsiębiorców wpadło na pomysł stworzenia internetowej bazy jednośladów. Miałoby to pomóc w walce ze złodziejami rowerów, którzy wiosną i latem uaktywniają się.
W Poznaniu podobne pomysły już były i to jeszcze w epoce przedinternetowej. W największym skrócie polegać miały one na znakowaniu rowerów.
- Tyle, że każdy jednoślad ma już swój znak fabryczny – numer ramy – zauważa Jan Namedyński, jeden z pomysłodawców strony BazaRowerow.pl. – Zachęcamy rowerzystów, by zamieszczali u nas nie tylko owe numery, ale i zdjęcia swoich pojazdów.
Trzeba współpracować!
Skąd taki pomysł?
- Bo sami codziennie dojeżdżamy na dwóch kółkach do pracy i nam też rowery buchnęli – zdradza Namedyński.
Ryszard Rakower, prezes Sekcji Rowerzystów Miejskich chwali ideę.
- Myśl jest dobra, tym bardziej, że dziś zdarza się, iż policjanci przypadkiem trafią na pochodzące z kradzieży jednoślady, ale nie wie, komu je oddać – przypomina. – Żeby jednak taka internetowa baza miała sens, jej twórcy muszą podjąć współpracę z policją – dodaje zaraz. – Funkcjonariusz, który na ulicy zatrzyma domniemanego złodzieja roweru, powinien mieć możliwość natychmiastowego kontaktu z bazą – doradza.
- Zdajemy sobie z tego sprawę, dlatego napisaliśmy wniosek do Komendy Głównej i na razie czekamy na odpowiedź – podkreśla Namedyński. – W nieoficjalnych rozmowach spotkaliśmy się z pozytywną reakcją – zdradza.
Policja czai bazę
Poznańska policja ma jednak pewne wątpliwości.
- Oczywiście podporządkujemy się decyzji szefostwa, jednak przecież policja dysponuje własną bazą ukradzionych przedmiotów – przypomina Zbigniew Paszkiewicz z zespołu prasowego KWP w Poznaniu, sam wytrawny turysta rowerowy. – Moim zdaniem więc ważniejsze jest przekonanie poznaniaków, żeby spisywali numery nie tylko swoich rowerów, ale również telewizorów, radioodbiorników itp. – sugeruje. – Ja zawsze tak czynię – dodaje.
Jednak przeciętny poznaniak nie ma dostępu do policyjnej bazy. Jak więc, kupując używany jednoślad na rynku wtórnym, ma dowiedzieć się, czy pojazd nie pochodzi z kradzieży?
- Zawsze można podejść do najbliższego komisariatu i poprosić dyżurnego o pomoc – podpowiada Paszkiewicz. – Jeżeli sprzedawca ma czyste sumienie, nie powinien mieć przecież nic przeciwko – argumentuje.
Taka czy inna, sama baza internetowa jednak nie wystarczy. Zarówno Jan Namedyński, jak i Ryszard Rakower oraz Zbigniew Paszkiewicz doradzają, żeby bicykl zawsze zabezpieczać kłódką, a w razie możliwości zostawić na parkingu strzeżonym.

Wiosenne kradzieże
Złodzieje lubią wiosnę i lato. Od początku roku zgłoszono w powiecie poznańskim 194 kradzieże rowerów, a w tym w styczniu br. ukradziono 11 sztuk, w lutym cztery, w marcu 12, w kwietniu 45, w maju 55, a w czerwcu 58.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Wtorek, 01 Września 2009, 11:55 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Jak wyżej:

Straszne ścieżki
Kierowcy często narzekają na cyklistów, którzy jadą jezdnią, choć obok mają drogę rowerową. Tymczasem za takim postępowaniem rowerzystów zazwyczaj kryje się jakaś przyczyna.
Pan Marcin codziennie jedzie swoim golfem ulicą Zamenhofa.
- I codziennie widzę tam rowerzystów, choć przecież mają ścieżkę! - irytuje się.
Zawalidrogi blokują
- Droga rowerowa jest tylko po zachodniej stronie ulicy, jeśli więc cyklista jedzie ze Starołęki na któreś z osiedli ratajskich, korzystanie ze ścieżki po drugiej stronie szerokiej ulicy byłoby absurdalną stratą czasu - ocenia Ryszard Rakower, prezes Sekcji Rowerzystów Miejskich.
Podobna sytuacja jest na ul. Mieszka I, jednak powodów, dla których cykliści nie korzystają z dróg rowerowych jest o wiele więcej. Mogą to być parkujące samochody (taksówki i klienci staromiejskich knajp), jak na ul. Paderewskiego, spacerujące tłumy pieszych (ul. Fredry), nierówne, popękane płytki chodnikowe (ul. Przepadek i Brzechwy), zapadający się pozbruk (ul. Dmowskiego), wysokie krawężniki i samochody na wjazdach (ul. Złotowska) czy zalegające błoto pośniegowe (Strzeszyńska). Ten ostatni przykład dotyczy wprawdzie głównie zimy, kiedy cyklistów jest mniej, jednak błoto zmusza ich do zjeżdżania na jezdnię, która jest za wąska, i na której wielu kierowców przekracza dozwoloną prędkość. Podobnie wąska i ruchliwa jest ul. Złotowska, którą jeżdżą rowerzyści pokonani przez krawężniki.
Czasami powód, dla którego cyklista nie korzysta z drogi rowerowej jest banalny - rowerzyście jadącemu od strony centrum ulicą Pułaskiego nie opłaca się wjeżdżać na stumetrowy odcinek ścieżki na wysokości Przepadku, bo zanim skręci w Mieszka I, będzie musiał pokonać trzy sygnalizacje świetlne.
Zmienić kodeks!
- Najlepiej, gdyby zniesiono obowiązek korzystania przez cyklistów z drogi rowerowej - uważa Andrzej Billert, specjalista ds. ruchu rowerowego w Zarządzie Dróg Miejskich. - Póki co, na niektórych odcinkach, np. Brzechwy i Złotowskiej, ustawiliśmy oznakowanie "chodnik z dopuszczonym ruchem rowerowym", co oznacza, że rowerzysta może jechać jezdnią. Sukcesywnie obniżamy też krawężniki.
Nasz rozmówca przyznaje, że pasy rowerowe na ul. Strzeszyńskiej faktycznie nie należą do najbezpieczniejszych. W planach jest tam jednak wykonanie drogi rowerowej z prawdziwego zdarzenia. Może uda się już w przyszłym roku.
- Wiele jednak zależy od nas samych - przekonuje Billert. - Ścieżki na Fredry i Padarewskiego to tzw. "kontrapasy", co oznacza, że rowerzysta jadący Fredry w kierunku okrąglaka i Paderewskiego w stronę Starego Rynku, może jechać jezdnią! A jeśli na ścieżkę wejdzie nam jakiś pieszy, odpowiedzmy sobie szczerze - czy my nigdy nie jechaliśmy chodnikiem? - pyta retorycznie.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Środa, 16 Września 2009, 09:10 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Jak wyżej:

Rowerem do Puszczy Noteckiej
Spotkanie z wilkami, przeprawa promem i wizyta w Chacie Zbójców to tylko niektóre atrakcje Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego z Poznania do Międzychodu.


Nowa trasa turystyczna liczy 122 km i częściowo biegnie drogami gruntowymi, a częściowo spokojnym asfaltem. Po drodze mijamy cztery miejsca postojowe z tablicami informacyjnymi.
- Od kilku lat mamy już nadwarciański szlak z Poznania na wschód, do zbiornika Jeziorsko, więc trzeba było robotę ukończyć i tym razem wytyczyć odcinek zachodni – tłumaczy Andrzej Kaleniewicz, kierownik Oddziału Turystyki Urzędu Marszałkowskiego, który brał udział w opracowaniu trasy wraz z Tomaszem Wiktorem, dyrektorem Departamentu Sportu i Turystyki UM.
Z Poznania cykliści wyjeżdżają ul. Nadwarciańską. Następnie, dzięki życzliwości nadleśnictwa Łopuchówko, jadą do Biedruska piękną aleją dębową. Potem odwiedzają rezerwat „Śnieżycowy Jar”, a z Obornik do Obrzycka pedałują spokojną, a do tego widokową drogą asfaltową. Po drodze mogą wstąpić do Stobnicy, gdzie znajduje się hodowla wilków. Za Wronkami wjeżdżają na piękną, leśną drogę, by potem przeprawić się przez Wartę darmowym promem. Gdyby ktoś nie zdążył na prom, może pojechać dookoła objazdem. Potem gruntowy dukt prowadzi do Sierakowa, zaś po drodze można przenocować w słynnej Chacie Zbójców. Do Międzychodu docieramy przez Zatom i Mokrzec w Puszczy Noteckiej.
- Do Poznania można wrócić Szlakiem Stu Jezior, przez Szamotuły – podpowiada Andrzej Kaleniewicz. – To tylko 110 km – dodaje.
W wytyczenie szlaku, poza Urzędem Marszałkowskim, zaangażowały się lokalne samorządy i fundacja All For Planet. Koszt trasy to około 40 tys. zł.
  
Re: <Berger> Rower
PostWysłano: Poniedziałek, 29 Listopada 2010, 14:41 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Ciekawy wywiad z portalu www.mmlodz.pl:

Wojciech Makowski: zamieszkałem w centrum, by móc żyć bez samochodu

- Przesiadka na rower, to prawie cztery lata życia więcej - mówi Wojtek, który jako członek Fundacji Fenomen i Rzecznik Niezmotoryzowanych walczy o prawa rowerzystów w Łodzi.

Wojtek Makowski (30 l.) jest członkiem Fundacji Normalne Miasto "Fenomen", człowiekiem, który działa na rzecz łódzkich rowerzystów. Zainicjował rozmowę z magistratem o Karcie Brukselskiej, a także przyczynił się do zlikwidowania jednego z rowerowych absurdów - doprowadził do postawienia znaku "Nie dotyczy rowerów" na skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Mickiewicza. Koordynuje projekt "Rzecznik Niezmotoryzowanych" - zajmuje się interwencjami w sprawie rowerów i transportu wzmożonego. Zawodowo zajmuje się prawami człowieka - pracuje w Amnesty International.

Dlaczego starasz się, by Łódź była miastem rowerowym?


Bo próby uczynienia miasta przyjaznym samochodom muszą się zakończyć masowymi wyburzeniami i gigantycznym hałasem na ulicach, które sprawi, że wszyscy zamkną się w swoich domach. Tymczasem nasza gęsta, śródmiejska zabudowa jest wielką szansą, aby życie toczyło się bardziej w przestrzeni publicznej, w kawiarniach i na ścieżkach rowerowych - takie jest moje marzenie o mieście.

Dlaczego Ty wybrałeś rower na główny środek lokomocji po mieście?

Świadomie wybrałem zamieszkanie w centrum, aby móc żyć bez samochodu. Rower po prostu jest najszybszy i najpraktyczniejszy, a przede wszystkim jazda na rowerze wspaniale orzeźwia mnie rano, w samochodzie chyba bym się zabił.

Jak przekonujesz ludzi do korzystania z tej formy transportu?

Przesiadka na rower, to prawie cztery lata życia więcej, a według niektórych wręcz 10 dodatkowych lat życia dobrej jakości i lepsza kondycja bez konieczności spędzania czasu na siłowni itp. Oszczędzamy na paliwie i parkowaniu, a jeżeli w ogóle zrezygnujemy z samochodu (albo z drugiego samochodu w rodzinie), odpadają także koszty zakupu pojazdu, OC, garażowania i przeglądów. Szacuję, że w stosunku do mojego ojca, który wszędzie jeździ samochodem, oszczędzam jakieś 5 tysięcy rocznie. W komunikacji wewnątrz miasta rower jest po prostu szybszy, gdy liczymy czas od drzwi do drzwi, a przede wszystkim zawsze oferuje przewidywalny czas podróży, bo korki można wyminąć. (...)

Więcej tu:

http://www.mmlodz.pl/11672/2010/11/27/wojciech-makowski-zamieszkalem-w -centrum-by-moc-zyc-bez-samochodu?category=news&districtChanged=tr ue[/b]
  
Rower
Forum dyskusyjne -> Inne -> Obieżyświat

Strona 1 z 1  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
Dobry stomatolog SzczecinKatalog4u to moderowany Katalog SEO stron internetowychzobacz darmowe forum za darmopokoje w ciechocinku
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010