Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Umysł i ciało -> Miłość -> Nie szowinistycznie, a politycznie...
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Nie szowinistycznie, a politycznie...
PostWysłano: Środa, 25 Czerwca 2008, 13:08 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
little_wild_girl
Nałogowy uczestnik vip
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #187
Posty: 2741


[ Osobista Galeria ]




Romanse Kurskiego

Jacek Kurski z aptekarską precyzją opowiada o swoich pierwszych miłostkach i miłości do żony Moniki oraz o tym, jak szum wokół Kwaśniewskiego za brak magisterium, zmotywował go do nauki. Z Jackiem Kurskim rozmawia Anna S. Laszuk

A.L.: Pamięta pan swoją pierwszą dziewczynę?


J.K.: Dziewczyną i kobietą mojego życia jest oczywiście moja żonaMonika, którą spotkałem w "ogólniaku".

Elegancki wybieg, ale pytam o miłostki z czasów pana dzieciństwa.

Może w czwartej klasie szkoły podstawowej? Miała na imię Kasia. Siedziała kilka ławek dalej. Napisała mi list, z którego wynikało, że mnie kocha. Pamiętam, że zupełnie zgłupiałem.

Jak brzmiała jego treść?

Trochę nieporadnie. Miałem z tym pewien kłopot, ponieważ mnie z kolei podobała się Beata. Z tej samej klasy. Problem rozwiązał się dosyć szybko. Kasia dowiedziała się o "trójkącie", a Beata wyjechała za granicę.

Co było potem?

Potem były kolonie w 1980 roku, w Ustrobnej koło Krosna... Przełom czerwca i lipca. Zaczynała się olimpiada w Moskwie. Pamiętam, że wtedy wylała rzeka Wisłok i po raz pierwszy w życiu widziałem powódź. Kolonie z Ministerstwa Sprawiedliwości, bo moja mama była sędzią. Tam "zakochałem się" w Lidce. Na szczęście ona we mnie też. Pamiętam wszystkie szczegóły do dzisiaj. Ja miałem czternaście, ona dwanaście lat. Wówczas to była duża różnica wieku, ale zważywszy na szybsze dojrzewanie dziewczynek, byliśmy emocjonalnymi równolatkami. Utrzymywaliśmy korespondencję do stanu wojennego, a potem życie mnie pochłonęło.

Pamięta pan okoliczności poznania?

Pamiętam skutki, ale samego momentu poznania nie. Chodziliśmy na spacery, trzymaliśmy się za ręce. Szczupła. Ja bardzo lubię dziewczyny z prostymi włosami do ramion, nieskomplikowane. Nie cierpię na przykład afro. Nie mogę patrzeć na kobiety, które mają fryzurę jak Stanisław Tym w "Misiu" w scenie na widowni w teatrze. W końcu napisałem pożegnalny list do Lidki.

Z powodu stanu wojennego?

Z powodu braku sensu utrzymywania kontaktów w warunkach zapaści komunikacyjnej i niemożności spotkania. Rozdźwięk pomiędzy żarliwością listów a niemożliwością zobaczenia dziewczyny od półtora roku był w PRL-u absurdem.

O czym pisaliście sobie w listach?

Zawsze zaczynałem "Najdroższa Lidko..." Na początku to było takie smalenie cholewek z niezgrabnością polegającą na niezdolności wypowiadania uczuć. U młodych ludzi to jest bardzo pocieszne. Dopiero później, w "ogólniaku", nauczyłem się mówić o uczuciach. Wcześniej nie umiałem.

A kiedy się pan już nauczył wyrażać emocje...

To już był "ogólniak". W drugiej klasie zakochałem się w mojej obecnej żonie, Monice. Niedawno obchodziliśmy siedemnastą rocznicę ślubu, ale jesteśmy ze sobą dwadzieścia pięć lat. Z mojej strony miłość wybuchła 5 marca 1983 roku w sobotę o godz. 22.05. Właśnie kończyła się lista przebojów na imprezie u Marzeny w Gdańsku-Wrzeszczu. Grupa rozchodziła się do domów, a ja poczułem afekt do mojej dzisiejszej żony.

Co było potem?

9 marca na długiej przerwie, w klasie numer 35, między dwiema lekcjami matematyki – bo byliśmy klasą matematyczno-fizyczną - patrzyłem na Monikę i jedząc bułkę z serem na drugie śniadanie, poczułem, że jej to powiem. Po spektaklu "Hiob" w Teatrze Wybrzeże.

Spodziewał się pan, że w tej ponurej atmosferze będzie chciała się wesprzeć na męskim ramieniu?

Cóż "Hiob", przyciężkawa sztuka, ogólna groza, ale słuszna aksjologicznie. Wyrażała cierpienie indywidualne, które można było przenieść i ekstrapolować na całą zbiorowość, jaką był nasz umęczony naród pod rządami junty wojskowej. Stwierdziłem, że powrót z teatru to dobra okazja, żeby odprowadzić Monikę. Po prostu grzeczny chłopak odprowadzi dziewczynę z dobrego domu o 22.00 na autobus 129 albo 149. I proszę sobie wyobrazić, że pod ruskim konsulatem w Gdańsku, przy ulicy Matki Polki - strzeżonej wówczas przez budkę ZOMO, żeby ktoś farby przypadkiem nie wylał - powiedziałem Monice, że ją kocham. A ona na to z niezwykle trzeźwą refleksją: "Słuchaj, skoro ty mnie kochasz, to ja też muszę się w tobie zakochać. Daj mi jeszcze kilka dni".

A więc wiadomość nie okazała hiobowa.

W zasadzie umówiliśmy się na randkę, na której mi powie "w tę albo we w tę". 13 marca w niedzielę poszliśmy na "Dantona" Andrzeja Wajdy. Też przyciężkawy film. W kinie "Leningrad". Nasze cierpiętnicze pokolenie... Ech, porządne były te lata 80.... W każdym razie przed projekcją kupiłem jej frezje.

Ile sztuk?

Nie pamiętam.

Nie wierzę.

Symbolicznie. Moniki nie obrażało, a mnie nie rujnowało (śmiech). Ja twierdziłem, że to była frezja, a Monika że fiołek alpejski. To się czymś różni?

Prawdopodobnie tak.

Przechowuje te kwiatki jako relikwie miłosne do dzisiaj. To wspaniałe. I tak 13 marca powiedziała, że się we mnie zakochała i tak zaczęło się szczęście, które trwa już dwadzieścia pięć lat. A następnego dnia mojego brata, Jarosława, ZOMO było uprzejme zapuszkować na trzy miesiące.

O czym później powiedział pan: "Zazdrościłem mu. Miał sankcję prokuratorską, a ja byłem zatrzymany tylko na 48 godzin."

Tak, to był dobry martyrologicznie okres. Krzywdy mu nie zrobiono, tym nie mniej więzienie to więzienie. W kwietniu 1983 roku brał ślub przyjaciel Jarka, Wiesław Walendziak. Po ślubie poszliśmy całą paczką machać mojemu bratu. Komiczna sytuacja, bo całe więzienie widziało nas i nam odmachiwało, a do celi Jarka akurat to nie dotarło. Surrealistyczna scena.

Wracając do Moniki, pana przyszłej małżonki...

Za bardzo ją kocham, żeby mówić o uczuciach. Wiem, że tego nie lubi. Pod tym względem jest niezwykle tradycyjna.

Skoro małżeństwo zawarliście dopiero po ośmiu latach, domyślam się, że musiały być rozstania...

...

Z jakiego powodu?

Z przerażenia, że całe życie spędzę z jedną kobietą. Musiałem dojrzeć i zrozumieć, ile jest warta i jak wiele dla mnie znaczy.

Może to wynika z tego, że mężczyzna musi gonić króliczka?

Tak. "Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił". Mickiewicz nie pisał o sobie i Litwie, tylko o mnie i mojej żonie (śmiech).

Warto więc pozwolić odejść swojemu mężczyźnie, żeby zobaczył "jak to jest"?

Oczywiście, dlatego że rozstania mówią "sprawdzam" rzeczywistym relacjom i uczuciom. Tak to sobie człowiek projektuje i wymyśla. Nie zna stanu ducha. Natomiast sytuacja ekstremalna nazywa prawdę. Szybko okazało się, że nie mogę żyć bez Moniki. Ale rok musiałem odcierpieć po tym, jak mnie zostawiła.

No dobrze, ale rozstając się z Moniką wcześniej, nie wiedział pan tego?

Nie, dopiero musiałem się przekonać.

Dzięki temu wasze relacje stały się bardziej demokratyczne, bo gdyby tylko pan kontynuował te "rozstania" równowaga byłaby zachwiana.

Oczywiście! To byłaby przewaga, która dewastowałaby partnerstwo. Monika musiała "wybić się na niepodległość". Dała mi szkołę na całe życie.

Czyli paradoksalnie, wymyślił pan receptę na dobry związek. Na początku zrobiliście to, co innym przytrafia się na końcu i z reguły prowadzi do definitywnego rozstania.

Genialne! Potem, dzięki temu, nigdy nie miałem najmniejszych wątpliwości, że resztę życia chcę spędzić z Moniką. I jakkolwiek wyobraźnia żeglowałaby w różne strony i ile razy, jak śpiewa poeta - "dusza moja - pragnęłaby postu, ciało – karnawału!" – nigdy nie miałem najmniejszych wątpliwości co do sensu naszego małżeństwa. Naprawdę jestem szczęśliwy i Bogu dziękuję za ten związek.

[b]A jak pan sobie radzi, kiedy "dusza pragnie postu, a ciało karnawału"?


Prawdziwym uczuciem. Aczkolwiek był okres na początku małżeństwa, kiedy pracowałem w telewizji przez trzy lata, potem pisałem książkę "Lewy czerwcowy", potem ROP, kampania PC, czyli cały czas Warszawa. Kiedy byłem dziennikarzem telewizyjnym miałem mnóstwo pokus oczywiście. Dziennikarze na początku lat 90. zarabiali bardzo dużo. Prowadziłem z Piotrkiem Semką program "Reflex", byłem asystentem dyrektora TAI. A więc kasa, wolna chata, telewizyjna rozpoznawalność... Same koordynaty grzechu. I ten wieloletni okres pracy z dala od domu przeszedłem zwycięsko.

A gdyby tak nie było, powiedziałby pan?

Nie powiedziałbym, ale bardzo bym się źle z tym czuł.

W zasadzie każdy mężczyzna tak twierdzi. Zastanawiające, czemu ze statystyk wynika coś innego.

Myślę, że w badaniach mężczyźni sobie dodają. Dla mnie stabilne małżeństwo, stuprocentowa pewność i miłość żony jest konstytutywnym warunkiem funkcjonowania publicznego. Bez tego bym zwariował. Gdybym miał jeszcze niepewną sytuację w domu, przy mojej często frontowej sytuacji, ataku i presji życie byłoby nie do wytrzymania.

Jesteście związkiem zbudowanym na zasadzie przeciwieństw?

Tak.

Czyli pana żona jest osobą łagodną?

Tak, ale wobec dzieci jest twardsza niż ja.

Może dlatego, że pan jest trochę zdalnym ojcem?

Ale jak jestem w domu też jest twardsza. Musiała wyrobić sobie pozycję, bo ja twardość w funkcjonowaniu publicznym odreagowuję zupełną łagodnością i bezradnością wobec dzieci. Powiedziałem Monice, że nie wytrzymam. W domu mam mieć jeszcze kolejne fronty z Antonim czy Zuzią?! W życiu!

A jak pana osobowość ukształtowali rodzice?

Ojciec bardzo surowy, ale z czasem oceniam go coraz lepiej. W miarę upływu lat wraca mi dużo szacunku i ciepła wobec niego. Był surowy, ale widzę jego toporną prostolinijność w tym wszystkim. Zawsze mi doskwierało, że mama dużo pracowała jako sędzia. Po nocach pisała uzasadnienia. Bardzo często jej nie było i to tylko wzmagało tęsknotę. Dlatego jeździłem do sądu, żeby się z nią zobaczyć. Z dzieciństwa pamiętam taki obrazek... Październik, liście spadają, nasza Al. Wojska Polskiego to aleja klonowa... Mama wysiada z tramwaju, ja jestem na spacerze i ze stu metrów biegnę do niej z rozłożonymi rękoma, a ona do mnie. W jakimś strasznym czarnym gomułkowskim ortalionie... Bardzo tęskniłem. Mamy stanowczo było za mało.

Twarda ręka ojca wpłynęła na pana twardy charakter w życiu publicznym?

Może uodporniła mnie. Pokazała, że są też twarde relacje i że życie nie jest bajką. Z drugiej strony charakter bardziej niż od wychowania zależy chyba od cech indywidualnych. Wychowywaliśmy się z bratem w tym samym domu i jesteśmy absolutnie różni. W każdym razie dzieciństwo to surowy ojciec i miękka mama.

A "małolackie" wybryki. Pamięta pan pierwszego papierosa?

Oczywiście. 1976 rok. Miałem dziesięć lat. Pamiętam całą operację zakupu papierosów. W kiosku koło kina "Tramwajarz", dwieście metrów od naszej szkoły przy Nowotki. Papierosy nazywały się silesia. Były fioletowo-niebieskie. Dość ohydne. Kosztowały dziesięć złotych. Pamiętam też inne ceny... Marlboro - dwadzieścia osiem, carmeny - dwadzieścia cztery, caro - osiemnaście, mentholowe – chyba szesnaście, orienty – dwanaście... Jako dziesięcioletni gówniarze wcisnęliśmy kioskarce jakiś żałosny kit, że ktoś nas przysłał, żeby tylko nam sprzedała te silesie. Pamiętam, że padały wtedy delikatne płatki śniegu i my, w szkolnych fartuszkach, poszliśmy na wał. To była taka stara linia kolejowa, niemiecka, rozebrana przez Rosjan, oddzielająca Oliwę od Wrzeszcza i szkołę 66. od 70. I na tym wale, w trzech czy czterech gówniarzy, paliliśmy papierosy. Krztusiliśmy się jak wariaci, ale szpanowaliśmy. Dobrą stroną tej inicjacji tytoniowej było to, że przez siedem lat w ogóle nie wracałem do tematu. Dopiero kiedy miałem siedemnaście lat, zacząłem dosyć intensywnie palić. Trwało to dziesięć lat, do 17 lutego 1993 roku, kiedy uległem wypadkowi samochodowemu w trakcie palenia. I pomyślałem wtedy, że to znakomita okazja, żeby je odstawić. I nie palę do dzisiaj, chyba że jest jakaś superimpreza raz na pół roku.

A studia?

Nie miałem klasycznego życia studenckiego. Mieszkałem w Gdańsku, nie w akademiku. w związku z tym studia są dla mnie emocjonalną białą plamą albo czarną dziurą. Moim dzieciom doradzam, żeby wybrały inne miasto. Natomiast z "ogólniaka" mam wszystko. I miłość. I wszelkiego rodzaju inicjacje. I żonę.

Inicjacje seksualne? O tym jeszcze nie rozmawialiśmy.

To jeszcze jeden szczegół, który dopełnia szczęścia, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Co do studiów, to przypadły na drugą połowę lat 80. Porządku ustanowionego po 13 grudnia. Bardzo trudny okres w Polsce. Pesymizm, smuta kompletna. Studia w klimacie karierowiczowsko-konformistyczno-elitarnym - handel zagraniczny w Sopocie.

Skończył pan to, co nie udało się Kwaśniewskiemu.

Powiem więcej. Jestem nawet jego dłużnikiem w tym względzie. Pośrednio dzięki niemu skończyłem te studia.

To znaczy?

Jestem dwanaście lat od niego młodszy. Kwaśniewski studiował na tym samym Uniwersytecie Gdańskim, ten sam wydział ekonomiki transportu, ten sam kierunek, czyli handel zagraniczny. Ci sami wykładowcy.

Kilku z nich, kiedy już działałem w podziemiu, miałem urlopy dziekańskie, mówiło: "Pan jest taki jak ten Kwaśniewski, też pan tak działa, jest pan przebojowy, tylko studiów nie może skończyć". Na jakimś wykładzie z kolei usłyszałem: "Pan nawet siedzi w tym samym miejscu, co Kwaśniewski". Myślę sobie: "Co jest, cholera, z tym Kwaśniewskim". I wybuchła afera w listopadzie 1995, kiedy powiedział, że jest magistrem, a okazało się, że nie ma magisterium...

A pan w podobnej sytuacji.

Studiowałem wtedy już od dziesięć lat(!). W sumie jedenaście i pół, ale pochłaniała mnie walka z komuną, więc miałem najpierw jedną dziekankę, potem drugą, potem relegacje i tak przez dziesięć lat ciągle byłem na czwartym roku studiów. Pochłaniało mnie sto innych rzeczy. Walka o Polskę w podziemiu była ciekawsza niż teoria kosztów komparatywnych według teorii Marxa w opracowaniu Semkowa, albo wino z Portugalii zamienione na sukno z Anglii. Pierwszą połowę studiów zrobiłem w swoim czasie, a drugą przez kolejne dziewięć lat. I sobie myślę: "To musi być znak i palec boży, taka zadyma o studia Kwaśniewskiego". Dostałem takiego kopa motywacyjnego, że w ciągu roku, mimo natłoku spraw, napisałem pracę magisterską. Czułem, że jeśli się zatrzymam, nigdy tego nie zrobię. I obroniłem. 20 lutego 1997 roku.

O godzinie...

11.00.

Specjalnie dla Onet.pl z Jackiem Kurskim rozmawiała Anna S. Laszuk

onet.pl
  
Re: <little_wild_girl> Nie szowinistycznie, a politycznie...
PostWysłano: Środa, 25 Czerwca 2008, 13:37 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




No proszę, Kurski (Jacek), potrafi jednak mówić ludzkim głosem, nie tylko o nienawiści, ale również i o miłości.
  
Nie szowinistycznie, a politycznie...
Forum dyskusyjne -> Umysł i ciało -> Miłość

Strona 1 z 1  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010