|
| Re: <J@ger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Wtorek, 22 Sierpnia 2006, 14:11 |
|
|
|
Wiem, że rzecz możliwa, ale wymaga trochę więcej doświadczenia niż ja mam.
Co do zagubienia, to tego się nie boję, bo zawsze można się wynurzyć. Jezioro to nie ocean.
Co do krupnika pod wodą, chyba nie będę brał przykładu.
A tak wracając jeszcze do ćwiczeń z poszukiwania - wydobywania: podczas wyciągania z dna jeziora butli z pasem balastowym, przyglądały nam się z bliska trzy ciekawskie okonki. Myślałem, że pęknę ze śmiechu. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 18 Września 2006, 16:14 |
|
|
|
W ten weekend kolejne jezioro zaliczone ze sprzętem i kolejne nurkowe doświadczenie. W ramach "Sprzątania świata" i "Projektu Aware" czyściliśmy dno Jeziora Lusowskiego. Schodziliśmy aż do 10 metrów. Czego tam nie było! Wyciągnęliśmy m.in. gierkowską musztardówkę i całe zakole samochodowe. To ostatnie jednak trzeba było ostatecznie zostawić w wodzie, bo zostało już opanowane przez potężną kolonię omułków. :)
W sumie w jeziorze i okolicznych lasach zebraliśmy ok. 400 kg śmieci. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Wtorek, 17 Października 2006, 17:32 |
|
|
|
Byłem po raz pierwszy motocyklem "na mieście". Jednak jest to nieco bardziej skomplikowane niż jazda na rowerze... |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Wtorek, 25 Listopada 2008, 11:10 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Piątek, 16 Października 2009, 06:32 |
|
|
|
Późną wiosną tego roku przybyło nowe zainteresowanie: biegi długodystansowe. I właśnie ostatniej niedzieli pierwszy maratonik zaliczyłem! |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Piątek, 16 Października 2009, 10:08 |
|
|
|
Od dawna miałem niejasne podejrzenia...
Teraz jestem pewien.
BERGER, TY JESTEŚ ....ANYM CYBORGIEM |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Wujek Zed> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Sobota, 17 Października 2009, 14:37 |
|
|
|
A dziś czuję się fatalnie, bo chłód i wilgoć sprawiają, że w obwodach mi iskrzy. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Niedziela, 18 Października 2009, 02:40 |
|
|
|
A poniżej fragment relacyjki z biegu:
Kto biegnie, nie grzeszy, uwierzcie mi!
Biegać lubię od zawsze, co mnie jednak podkusiło, żeby wraz z ponad czterema tysiącami innych szaleńców wziąć udział w poznańskim maratonie? Przecież to niebezpieczne dla zdrowia. Przecież boję się o swoje kolano. Przecież może spaść deszcz. Przecież nie mam nawet pewności, że dobiegnę do mety.
Trudno na to pytanie dać prostą odpowiedź. Na pewno zmotywowała mnie moja przyjaciółka Karolina, która w zeszłym roku przebiegła swój pierwszy maraton. Na pewno chcę oddać hołd zmarłemu zastępcy prezydenta Maciejowi Frankiewiczowi, niezwykle barwnej postaci, maratończykowi i urzędnikowi, który poznańskiemu magistratowi nadawał ludzką twarz.
Nic nie zatrzyma rozpędzonych nóg
Pragnę się też oczywiście sprawdzić. Brat – sceptyk pytał mnie, czy nie mógłbym się sprawdzać samemu, biegając po lesie i nie wdychając potu tysięcy innych osób. Nie, braciszku, nie mógłbym. Nie dałbym rady. Byłoby to absolutnie niemożliwe bez adrenaliny, jaka towarzyszy maratonowi. Bez poczucia więzi z innymi biegaczami, bez tego powera, jakim obdarzają się nawzajem.
Nad jezioro Malta dojeżdżamy w ostatniej chwili. W pospiechu rejestrujemy się i przebieramy. W pospiechu zaklejam sobie plastrami sutki i smaruję wazeliną inne wrażliwe na otarcia miejsca. Ot, takie maratońskie sztuczki. Cały czas towarzyszy mi stres. Przed nami dwa kółka wokół Poznania, w sumie 42 km i 195 metrów. Całkiem sporo, zważywszy, że nigdy w życiu nie przebiegłem więcej niż 30 km! Na starcie widzę „Panią Parasolkę”, legendarną, 70-letnią maratonkę, biegającą z parasolem przyczepionym do pleców. „Skoro ona może pokonać 42 km, to mogę i ja” – gromię się w duchu za tchórzostwo.
Nawet jednak, kiedy już ruszam do przodu wraz z tłumem, sam nie wierzę, że robię coś tak głupiego. „Gdzie ja jestem, co ja robię tu, czyste szaleństwo do utraty tchu...” – robię sobie wyrzuty słowami z piosenki TSA. I zaraz sam sobie odpowiadam: „...nic nie zatrzyma rozpędzonych nóg, pędzę, gnam, czuję wiatr, który mnie przenika...”. Prawda jest jednak taka, że właśnie trzeba zatrzymywać rozpędzone nogi. Kto na samym początku biegnie za szybko, tego na końcu wszyscy inni mogą wyprzedzić. „Pierwsi będą ostatnimi” – jest w tym przecież jakaś sprawiedliwość i mądrość.
Dokąd tak ciągle biegnę?
Pomimo jednak, że poruszamy się niespiesznie, a na dworze jest plus 10 stopni, jest nam ciepło. Ruch i tłum rozgrzewają. Na szczęście nie pada też deszcz, choć niebo jest zachmurzone, a w nocy lało. Środkiem ulicy dobiegamy do Śródki. Wpadam już w maratoński rytm. „Dokąd biegnę, dokąd biegnę, nie wie nikt, nie wie nikt, dokąd gnam...” – podśpiewuję sobie „Maratończyka” TSA.
Na torowisku stoją w kolejce bimby, a ich motorniczowie czekają aż przebiegniemy. Rzucam do mojej towarzyszki Karoliny żarcik, żeby wsiąść i skrócić sobie drogę o kilka przystanków. Pędzimy przez Ostrów Tumski. Pod wiatą przystankową na wysokości katedry gra dla nas malowniczo wyglądający muzyk; po drodze przygrywać nam będzie jeszcze kilka orkiestr. Po drugiej stronie, na wysepce tramwajowej stoją księża i machają w naszą stronę plakatem ze słowem "Jezus". Mogą się firmy reklamować w czasie maratonu, mogą i oni. Odmachujemy im.
Kawałek dalej pierwszy punkt wydawania wody, napojów izotonicznych i bananów. Nigdy w życiu wcześniej nie wlałem w siebie w ciągu jednego dnia tylu izotoników, ani nie wszamałem tylu bananów. Nie czuję jednak żadnego ciężaru na żołądku; węglowodany zawarte w bananach błyskawicznie zostają spalone!
W pędzie mijamy Poznań cesarski: gmach opery, Collegium Maius i odnowione mury zamku. Maszerują dla nas marżonetki, a grupy kibiców dodają nam otuchy, przekonując że damy radę. Dziwnie brzmią w naszych uszach takie okrzyki. Przebiegliśmy jak dotąd zaledwie około sześciu kilometrów, zaś na treningach biegamy zazwyczaj od 10 do 20. Pocieszamy się jednak, że na drugim kółku, owe słowa otuchy będą dla nas niczym balsam...
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1791 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Niedziela, 18 Października 2009, 09:57 |
|
|
|
Berger : |
A dziś czuję się fatalnie, bo chłód i wilgoć sprawiają, że w obwodach mi iskrzy. |
A czegoś się spodziewał ?
Sprzęt już dawno po gwarancji |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Wujek Zed> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Niedziela, 18 Października 2009, 11:31 |
|
|
|
Ano, niestety. Aczkolwiek na trasie poznańskiego maratonu jeździły quady z napisem "marathon service". Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie zapytać ich o jakieś dobre, tytanowe kolana! |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Piątek, 27 Listopada 2009, 04:17 |
|
|
|
A ja interesuję się ASG (mam nadzieję, że Wszyscy kojarzą) i powiem szczerze, że coraz bardziej wciąga mnie ten sport. Mogę całymi godzinami biegać po lesie, czy starej fabryce z karabinem. To prawdziwy zastrzyk adrenaliny. Oczywiście trzeba mieć do tego zgraną i uczciwą ekipę, bo w przeciwieństwie do paintballa tutaj można liczyć tylko na uczciwość...Niedawno kupiłem sobie fajne buty wojskowe, bo w lesie, czy na łące o tej porze roku ciężko wytrzymać w zwykłym obuwiu. Takie zamówiłem ciach Długo mnie nosiło, ale skusiłem się i nie żałuję - są świetne. Zresztą jeśli ktoś się kiedyś tym interesował, to wie, że to bardzo dobra marka. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <kamikadze> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Piątek, 27 Listopada 2009, 08:15 |
|
|
|
A tam, wszyscy przecież wiedzą, że wyjątkowo kiepska. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Piątek, 27 Listopada 2009, 09:02 |
|
|
|
Fakt, takiej chujni dawno nie widziałem. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Niedziela, 29 Listopada 2009, 03:47 |
|
|
|
No to widzę, że Panowie są znawcami marki i tematu. A na czym opieracie swoje dość srogie osądy? Bo ja na użytkowaniu. I jestem z batesów zadowolony. A jak wejdziecie na jakieś forum dot. painta, ASG albo militariów, to przeczytacie opinie starych wyjadaczy, którzy też chwalą te buty... |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <kamikadze> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Poniedziałek, 30 Listopada 2009, 23:44 |
|
|
|
Ciekawe, bo do tej pory, co zdarzyło mi się gadać z kimś, kto miał pecha to coś kupić, klął wyjątkowo szpetnie. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Wtorek, 01 Grudnia 2009, 01:08 |
|
|
|
Nie mówiąc o tym, że porządne sprzęty nie wymagają takiej prymitywnej propagandy. |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Wujek Zed> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Sobota, 05 Grudnia 2009, 13:13 |
|
|
|
A wy co, polowanie na czarownice sobie tu urzadzacie? |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <ulan> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Sobota, 05 Grudnia 2009, 23:08 |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Wtorek, 28 Września 2010, 02:07 |
|
|
|
Berger : |
właśnie ostatniej niedzieli pierwszy maratonik zaliczyłem |
Mógłbym właściwie powtórzyć tamtego posta, z tą tylko różnicą, że nie pierwszy, ale drugi. Czas poprawiony o ok. 20 minut, a końcówka normalnie przetruchtana, a nie przeczołgana. ;) No i tym razem po zawodach nie byłem jakoś specjalnie padnięty, a dziś już znów mogłem biegać. :) |
|
|
|
|
|
|
|
|
| Re: <Berger> wasze zainteresowania |
|
|
Wysłano: Środa, 02 Listopada 2011, 21:32 |
|
|
|
Relacyjka z mojego czwartego maratonu:
"Spaleni słońcem
Na Maraton Wrocławski wybieram się z zamiarem pobicia kolejnej życiówki. I ten cel udaje mi się osiągnąć. W najczarniejszych snach nie przypuszczam jednak, że koszt będzie taki duży.
Jeszcze poprzedniego dnia wieczorem, kiedy w hostelowym pokoju szykuję się do snu, jestem przekonany, że największym problemem będą dla mnie pijani fani boksu, ryczący wniebogłosy na korytarzu. Wrocław traktuje swój slogan „miasto spotkań” bardzo poważnie; w ten sam weekend w stolicy Śląska odbywają się aż trzy imprezy: maraton, walka bokserska Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką oraz Europejski Kongres Kultury. W efekcie hostele pękają w szwach, zaś wysublimowane aktywistki kulturalne z rosnącym przerażeniem wpatrują się w tabuny ogolonych na łyso i rzucających mięsem kiboli. Wielu maratończyków obawia się z kolei, czy uda im się wyspać przed zawodami.
Miłe złego początki
Na szczęście noc mija w miarę spokojnie, a rano budzę się gotów do walki. Przygrzewające za oknem słońce jakoś specjalnie mnie nie niepokoi. Ponieważ Onet podawał, że do godz. 14.00 będzie zaledwie plus 17 stopni, a do tego słonko zza chmur, zastanawiam się nawet, czy brać ze sobą czapkę. Na szczęście rozsądek zwycięża i z hostelu wybiegam w nakryciu głowy. Na starcie nadal jestem w dobrej formie i dobrym nastroju. Planuję wynik trzy godziny 45... no może 50 minut. W tłumie czekających na sygnał maratończyków rozpoznaję Platona, wegetarianina poznanego na forum Vege Runners, który celuje w ten sam czas, co i ja. Życzymy sobie powodzenia. Na początku biegnie mi się po zacienionych jeszcze ulicach tak dobrze i lekko, że dość szybko wyprzedzam biały balonik pacemarkera, który prowadzi swoją grupę na czas 3:45, a tuż przed Rynkiem, czyli gdzieś pewnie na 12. kilometrze, nawet i balonik czerwony z napisem „3:30”. Przez kilka kolejnych kilometrów łudzę się więc, że będę miał czas 3:25, a może nawet i jeszcze lepszy. Niestety, słońce przygrzewa coraz mocniej, a ja już na 14. kilometrze czuję, że siły powoli ze mnie wyciekają. Rany, a to dopiero jedna trzecia dystansu! – łapię się za głowę. Czerwony balonik dogania mnie dokładnie na półmetku. Przez kolejne cztery kilometry próbuję jeszcze powalczyć i mu uciekać, potem jednak zdaję sobie sprawę, że w ten sposób sam się proszę o to, żeby paść gdzieś na trasie - niekończący się podbieg przede mną przypomina rozgrzaną do białości patelnię. Termometr wskazuje już 30 stopni Celsjusza w cieniu. Przez jakiś czas mam jeszcze nadzieję, że zmieszczę się gdzieś pomiędzy 3:30 a 3:45. Kiedy wyprzedza mnie biały balonik - sam nie wiem.
Sól z pieprzem
Wiem za to, dlaczego nigdy nie będę Scottem Jurkiem, jednym z najlepszych ultramaratończyków świata. Łączy nas wprawdzie to, że obaj jesteśmy weganami, ja jednak nie potrafiłbym najpierw umierać z wycieńczenia gdzieś w samym sercu rozżarzonej od słońca Doliny Śmierci, a potem mobilizować się i ruszać ostro do przodu, udając sam przed sobą, że dopiero rozpoczynam zawody, by na dystansie kolejnych stu kilometrów rozbić w pył wszystkich rywali. Niestety, nie mam ani tak silnej psychiki, ani tak silnego organizmu. Za to po raz pierwszy w życiu mam w czasie biegu skurcze stóp i po raz pierwszy czuję mdłości, a kilka razy nawet lekkie dreszcze. Pod tym względem Wrocław jest gorszy nawet niż mój pierwszy maraton (dwa lata temu w Poznaniu), który ukończyłem jedynie siłą woli. Na punktach żywieniowych piję wodę oraz izotoniki, ale za chwilę znów jestem suchy jak pieprz. W pewnym momencie ze zdziwieniem konstatuję, że mam na ramionach piasek. Ale skąd ten piasek, skoro biegniemy po asfalcie? Aha, to po prostu kryształki soli na wysuszonej przez słońce skórze.
Aż cztery razy, po 35., 37., 39. i 40. kilometrze przechodzę na dobrych kilka minut w szybki marsz. Co więcej, nawet się tego nie wstydzę, bo podobnych piechurów jest wokół mnie coraz więcej. Ba, żeby to piechurów! Są też tacy, co leżą gdzieś obok, na trawie, a nad nimi z troską pochylają się ratownicy. Zdarzają się i tacy biegacze, którzy nagle stają, tracą kontrolę nad fizjologią, a następnie mdleją. Albo krzyczą i nie pozwalają nikomu sobie pomóc. Coraz częściej też słyszę wycie syren karetek pogotowia. Kiedy w końcu wbiegam pomiędzy stare drzewa, na prowadzącą w kierunku stadionu aleję Różyckiego, wiem że szczęśliwie meta jest już niedaleko.
Plugawy finisz
Zmuszam się więc, żeby już nie przechodzić w marsz, lecz biec aż do końca. O dziwo, nie potrafię się jednak zmobilizować, żeby przyspieszyć. Po raz pierwszy w życiu na ostatnich kilkuset czy chociażby kilkudziesięciu metrach nie finiszuję sprintem, lecz toczę się bolesnym truchtem, a zamiast, jak zwykle, szczerzyć zęby w radosnym uśmiechu, krzywię się straszliwie i rzucam przed siebie plugawymi słowy. I robię wielkie oczy, kiedy przecinając linię mety, widzę na wyświetlaczu trójkę zamiast czwórki. Mam czas netto 3:55:23. Niby życiówka, ale jakoś nie potrafię się z niej cieszyć. Dziwię się tylko, gdy jakiś czas potem, kiedy ja walczę ze skurczami ud i zawrotami głowy, prowadzący informuje, że do mety dotarło właśnie pierwsze 700 zawodników. "Tak mało? - myślę. – Na trzy tysiące startujących?" Później dowiaduję się, że sporo osób, które planowały dotrzeć do mety w trzy i pół godziny, osiągnęło wynik o pół, a nawet i o całą godzinę gorszy od zamierzonego. Tym bardziej jestem potem zaskoczony, że tej morderczej walki nie wytrzymało tylko około trzystu biegaczy, czyli jakieś 10 proc. startujących. Tak czy inaczej, we Wrocławiu większość z nas otrzymała ogromną lekcję pokory od przyrody." |
|
|
|
|
|
|
|
Gonio Inn ¡ 2. 10 Best Gonio Hotels, Georgia (From $31) 3-star hotels from $33.
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.
|