Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Umysł i ciało -> Literatura -> Własne próby Idź do strony 1, 2, 3 ... , 29, 30, 31
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Re: <mufka> Własne próby
PostWysłano: Piątek, 10 Października 2008, 22:39 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Pozioma
Uczestnik
<tt>Uczestnik</tt>
 
Użytkownik #272
Posty: 262


[ Osobista Galeria ]




Mojżeszowi-Bergerowi - za "niegawedzącego Jahwe" lol.gif
Grusi - za słuszną niewiarę sad.gif
mufce - za docenienie czegoś, co było mą czczą obietnicą i niestety nie zostanie nigdy udostępnione szlachetnemu drukowi ze względu na wartość drzew zdecydowanie przewyższającą możliwość duchowego uniesienia czytelnika wink.gif

Wam moi mili nie polecam poniższej kuracji na od-czucie i nie chcę się poprzez nią usprawiedliwiać bo "widziały gały co brały". I nie chcę obiecywać, że więcej nie będę, ani nawet że się postaram a jedynie podziękować za miłe słowa.


Tłusty "lifting plus" skutecznie prostuje linię serca
regeneruje procesy myślowe
Wspomagany enzymatycznym Q-10
likwiduje zmarszczki przypadku
brużdżące linię życia
Receptura wzbogacona witaminami A, C, E
z mocą ACE wybiela wyrzuty sumienia
powstałe w wyniku zatrzymania wskazówek
a konto codziennej spowiedzi z terminarza
i paradoksu pędzącego czasu

Technologia oparta na założeniu
że brak czasu to (jednak) pozamiatane dłonie
wzbogacona kompleksem kariery
daje widoczne efekty
już po dwóch latach stosowania

W trakcie stosowania kuracji
należy unikać głębokich wzruszeń wywołanych
płaczącym za śniadymi brzuchami nastolatek niebem
kluczy ptaków radosnym gę, gę wżynających się
w świadomość bezcelowości odfajkowywanych regularnie sukcesów
złoto-bordowo-brązowych kup liści na trawnikach
mogących wejść w reakcje z refleksami kolejnych premi
rozświetlających efekt stresu
"pseudo" uboczny element receptury


Opracowano na podstawie standardowych receptur kremów przeciwzmarszczkowych.

Nie ukrywam że nawet w zabieganiu kocham jesień i wdzięczna jestem za poezję za oknem smile.gif
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Sobota, 11 Października 2008, 15:02 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Również uważam, że ta jesień jest silnie zachwytogenna. Jeszcze wink.gif
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Niedziela, 12 Października 2008, 11:41 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Pozioma :
Mojżeszowi-Bergerowi


OMG, dlaczego Mojżeszowi? shock.gif
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Niedziela, 12 Października 2008, 15:55 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Pozioma
Uczestnik
<tt>Uczestnik</tt>
 
Użytkownik #272
Posty: 262


[ Osobista Galeria ]




Berger :
Wiesz, Jahwe też już nie gawędzi na co dzień z Mojżeszem, ale ponoć patrzy i czuwa. Nadzieję trzeba mieć.


smile.gif lol.gif
Spędziłam bardzo miły sobotni wieczór na nadrabianiu zaległości. Dawno to było - masz prawo nie pamiętać.
  
Re: <Pozioma> Własne próby
PostWysłano: Niedziela, 12 Października 2008, 19:50 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




A tak, to moje słowa. smile.gif
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Niedziela, 02 Listopada 2008, 18:28 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Dzieło uwieńczone: biggrin.gif cool.gif

http://nasza-klasa.pl/school/54801/forum/102?find=last#post774
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Sobota, 07 Marca 2009, 07:21 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




...i metodycznie przenoszone tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =blogsection&id=8
biggrin.gif
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Piątek, 01 Maj 2009, 10:57 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Maleńki jubileusz - dziesiąty rozdział właśnie opublikowany: smile.gif

"(...)Ksera i Miś pozostawili motocykl przed budynkiem szpitala i jak burza wpadli do środka. Dobiegli do recepcjonisty:
- Chcemy odwiedzić panią Iwonę Isiakiewicz - wydyszał Miś. - Gdzie ją znajdziemy?
- Dziwni ludzie ostatnio się koło niej kręcą - odparł mężczyzna, spozierając na nich podejrzliwie zza grubych szkieł. - A wy kto, rodzina?
- Nie pytaj, po prostu podaj nam numer pokoju - szepnęła Ksera, mrużąc oczy.
- Nie pytam, po prostu podaję wam numer pokoju - posłusznie powtórzył recepcjonista, a jego spojrzenie zrobiło się równie szkliste, jak i jego okulary. - Czterdzieści i cztery - dodał po chwili.
Już biegli do schodów, kiedy drogę zastąpił im ostrzyżony na jeża, zwalisty drab:
- Priwiet - powitał ich. - Wy nie chatieli gawarit z etom mużczinom, no ja dumaju, szto tiepier skażitie mnie - wy siemia Iwony ili niet? - ręka dryblasa niecierpliwie gładziła rękojeść noża, który miał zatknięty za pas.
Kserunia mierzyła go przez chwilę wzrokiem:
- Przecież tak naprawdę nie chcesz tego wiedzieć - szepnęła wreszcie. - Chcesz po prostu wrócić do swojej rodziny, do Narwy, do domu.
- Ja nie choczu nicziewo znat' - zgodził się. - Choczu wiernutsia damoj.
- Stareńcy rodzice czekają - szepnęła dziewczyna. - Nie dają już rady sami prowadzić kafejki w Narwie...
W oczach Borysa Michaiłowicza Nogajewa, Rosjanina z Pribałtyki, zakręciły się dwie wielkie łzy:
- Da, kanieszno, ja znaju - wychlipiał. - Narva, kohvik "Vene Kohv"* - dodał po estońsku.
- Idźże już, idź - uśmiechnęła się doń Ksera.
- Ja uże idu - drab posłał jej słodki uśmiech i rączo pomknął w kierunku wyjścia.
A nasi bohaterzy, nie zatrzymywani już przez nikogo, ruszyli w górę, po schodach, by po niecałej minucie stanąć przed łóżkiem Isi. Asystentka Morfeusza wyglądała strasznie, w kaftanie bezpieczeństwa, blada, z przetłuszczonymi włosami i podkrążonymi włosami. Nie poznała ich; wzrok miała martwy i przez cały czas wydawała z siebie wibrujący pisk. Miś patrzył na nią z przerażeniem.
- Co zrobimy? - rozpaczliwie poszukiwał ratunku w pięknych oczach Ksery.
- Spokojnie, mój miły - stażystka delikatnie pogładziła go po dłoni. - Poradzimy sobie.
Po czym położyła jedną rękę na ustach Isi, a drugą na jej czole i rzekła:
- Bądź uzdrowiona siostro, nie moją mocą, nie ludzką mocą, lecz mocą naszego Pana!
Pisk Isi ucichł, jak ucięty nożem. Dziewczyna patrzyła na nich zupełnie przytomnie:
- Gdzie ja jestem, co ja robię tu? - zapytała cichutko.(...)"

http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1567
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Czwartek, 21 Maj 2009, 03:54 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
grusia
Nałogowy uczestnik
<tt>Nałogowy uczestnik</tt>
 
Użytkownik #1372
Posty: 3053


[ Osobista Galeria ]




Starsze:


Scarlet

Jestem jak Scarlet O'Hio
Podróba podróby
Trochę bubel trochę Babel
Obalony archetyp kochanki
Kochanki nie z tej bajki

Trochę bubel
Zaburzony psychicznie
I psychiczny zaburzenie
Trochę jak papier toaletowy z makulatury

Wielokrotnie zmielony
W końcu nieuchronnie
Powiedzmy że
W rynsztoku

Płynąc kanałami
Sądzi że należy do podziemia
Zdrada! Zdrada! Zdrada!
Scarlet umarła
Dla dobra sprawy


I nowsze:


Ogród - nasz

W najodleglejszym zaułku
Edeńskiego ogrodu
Obudził mnie twój głos

Uśpiona wonią trujących kwiatów
Obrosłam pnączami
Drzewa położyły na mnie swoje korzenie

Nikt się nie spodziewał
Tylko w sennych marzeniach
Błękit oczu łączył się z niebem
Jakby cząstką jego będąc

Nagle zbudzona
Szukam dłonią twojej twarzy
Oślepiona od słońca jaśniejszym blaskiem

Dotykam tylko miękkiej trawy
Zwilgotniałej od rosy
Poczekam aż mnie znajdziesz
  
Re: Własne próby
PostWysłano: Czwartek, 09 Lipca 2009, 00:31 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Berger :
Maleńki jubileusz - dziesiąty rozdział właśnie opublikowany


Kolejny mały jubileusz, tym razem rozdział dwudziesty:

"Mariska siedziała na podłodze w salonie, w towarzystwie kilkorga młodych ludzi z dreadami i jednego starszego Murzyna, który wyglądał na Jamajczyka. Słuchali w milczeniu Boba Marleya, a wokół krążył skręt. W kuchni zadzwonił telefon. Kobieta bez słowa wstała i poszła odebrać. To był Polanski:
- Hej, będę mówił po polsku, telefony mogą być na podsłuchu.
- Co się stało?
- Pamiętasz tego dupka Hansa Brunera? Mówiłem ci, żebyś się z nim nie zadawała.
- Tego niemieckiego rastafarianina? Tak, był u mnie parę razy.
- Rastafarianin? Ha ha, taki z niego rasta, jak ze mnie feministka, ale do rzeczy... Zwinęła go policja w Krefeld. Miał sporo towaru przygotowanego do dystrybucji, głównie amfa i marihuana. Facet sypie jak najęty. Ma nadzieję, że jak pójdzie na współpracę, to mu trochę odpuszczą.
- No i?...
- Zeznał, że większość maryśki kupił właśnie od ciebie. Niemiecka policja oficjalnie poprosiła nas o sprawdzenie tej informacji. Nasi od narkotyków mają się tym zająć, więc...
- Dobra, dzięki - przerwała Mariska i odłożyła słuchawkę.
Zobaczyła przez okno, jak pod jej dom podjeżdżają dwa samochody. Pierwszy to był radiowóz z miejscowego komisariatu, a drugi to czarne BMW z kogutem na dachu.
- Szybcy są - powiedziała do siebie, patrząc na wysiadających gliniarzy.
Sekundę potem wyszła na ganek i wyciągnęła ręce w kierunku nadchodzących policjantów. Skoncentrowała się:
- Spisil winiketik te ya xbejk´ajik ta k´inalil ay jrerechotik, mayuk mach´a chukul ya xbejka, ya jnatik stojol te jpisiltik ay snopibal sok sbijil joltik, ja´ me k´ux ya kaibatik ta jujun tul* - na jednym wydechu wyskandowała długie zaklęcie.
Policjanci cofali się niepewnie, uśmiechając się do niej. Ostatni, który wsiadł do wozu, pomachał jej przyjaźnie ręką. Za chwilę oba samochody zniknęły w tumanach kurzu, jadąc w stronę Haarlemu.
„Ufff... jakie szczęście, że niczego nie pokręciłam" - roześmiała się w duchu, już wyluzowana.
- You are a witch, Maya woman - usłyszała za sobą czyjś surowy głos.
Odwróciła się i ujrzała pełną powagi twarz Jamajczyka:
- I'm sorry, but you have no right to live - oznajmił zimno Murzyn i niespiesznie wyciągnął zza pazuchy pistolet.
- Why? - wyszeptała pytanie Indianka.
- Not for money - wyjaśnił czarnoskóry. - "Thou shalt not suffer a witch to live"** - wyrecytował uroczyście. - Exodus 22:18 - dodał jeszcze i odbezpieczył broń.
- Wait - poprosiła. - "A new commandment I give unto you, that ye love one another; as I have loved you, that ye also love one another"*** - wyrecytowała również i dodała. - John 13:34.
Tylko wzruszył ramionami i wycelował pistolet prosto w jej w serce:
- Farewell, Miss Mariska - uśmiechnął się ironicznie.
I padł strzał, ale poszedł Panu Bogu w okno. A Jamajczyk padł na wznak na twardą podłogę ganku, uprzednio rozłożywszy szeroko ręce. Miał szczęście, bo grube dready zamortyzowały upadek. W wejściu stał młody, biały chłopak, z jakąś opasłą księgą w ręce:
- Dosłownie w ostatniej chwili - powiedział po polsku, uśmiechając się blado i patrząc niespokojnie na leżącego Murzyna. - Nic ci się nie stało? - zapytał Mariski.
- Nieee - odparła powoli i przyjrzała się księdze, którą jej wybawca trzymał w ręku. - Dlaczego walnąłeś go w łeb akurat egzemplarzem Starego Testamentu? - zapytała. (...)"

http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1683
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Czwartek, 17 Września 2009, 21:54 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Mały jubileusz i rozdział XXX: wink.gif

"(...)Tymczasem czoper Zeda wylądował przed restauracją „El Gato Gordo", szczęśliwie nie zahaczając o krawężnik. Spod kół pojazdu z dużą chyżością wyprysnął zszokowany, rudy pies, wychudzony i na pierwszy rzut oka bezdomny. Poza tym uliczka była pusta. Ksera i Olek zsiedli z maszyny.
- Jak tu jasno! - Ksera spod zmrużonych ócz spojrzała na słońce, zbliżające się powoli do zenitu. - W Krakowie był wieczór - powiedziała w zadziwieniu, choć przecież w szkole miała lekcje geografii.
- Od Krakau dzieli nas cała Western Europe i Atlantic Ocean - przypomniał jej jednak na wszelki wypadek Alexander.
- Wiem, wiem! - żachnęła się Konstancja. - I jak tu cieplutko! - wykrzyknęła jednak zaraz i zsunęła z ramion kurtkę.
- Let's come in - zaproponował Juan Pablo.
Weszli do restauracji. W środku siedział jeden jedyny klient, biały mężczyzna w czarnym T-shircie, zajadający faszerowaną cukinię. Bluza moro wisiała za nim, na oparciu krzesła. Na blacie stolika, obok talerza, leżała fajka. Na widok przybyszów mężczyzna szybko przełknął, otarł usta i wstał:
- ¡Buenos días, amigos! - wykrzyknął i wskazał im miejsca. - Me llamo Marcos*** - przedstawił się.
Kiedy usiedli, przybiegł kelner i podał im menu. Ksera dość bezradnie spojrzała na swoją kartę:
- Hablo español un poquito**** - przyznała ze wstydem.
- Take it easy, my friend, it will be my pleasure to help you - roześmiał się Marcos.
Ksera zjadła zupę z soczewicy, odsunęła się od stołu i pogłaskała po brzuszku. Była syta, więc świat od razu wypiękniał jeszcze bardziej, a w dodatku to słońce, ciepło, zapachy i kolory!...
- It can't believe, but it is! - zakrzyknęła wesoło. - I am in Mexico!
- No, madame - Marcos spojrzał na nią chłodno. - You are in Chiapas!


***

Dżessika zaciągnęła oniemiałego ze szczęścia Alberta do sypialni, a gdy znaleźli się już w środku, zamknęła drzwi na zamek. Wolałaby, żeby babcia ich nie nakryła w tym akurat momencie.
- Take your clothes off! - nakazała artyście i sama zaczęła szybciutko się rozbierać. - Faster, faster! - zmobilizowała go, bo gapił się na nią jak urzeczony, ledwie rozpiąwszy pasek.
Całkiem już naga klęknęła na łóżku, twarzą do ściany i skinęła nań ręką zachęcająco. Klęknął za nią, również nagi, i wtulił się w nią cały.
Kiedy skończył, zadowolona, położyła się na wznak i opaloną stopą pogładziła go po brzuchu:
- Do you like it? - zapytała.
- Yes... - Albert był tak szczęśliwy, że ledwie zdołał z siebie cokolwiek wykrztusić.
- Tylko "yes"? - nie kryła rozczarowania. - Powiedz coś więcej, picusiu, pochwal mnie, jestem kobietą, do kurwy nędzy! - zdenerwowała się.
- Excuse me? - zapytał, zaskoczony.
Kiedy Albert w końcu zrozumiał, co miał zrozumieć i powiedział, co powinien powiedzieć, zadowolona Dżess pogładziła go stopą jeszcze raz, tym razem nieco poniżej brzucha.
- Oh, my God! - jęknął tylko cicho.
- Tomorrow we'll go together to Mr. Wolf, do you know? - zapytała go, kontynuując pieszczotę.
- Who is Mr. Wolf? - zdziwił się.
- Victor Abramov, russian gangster - podpowiedziała.
- What's the fuckin' idea, are you crazy? - przeraził się.
- You must trust me more, my honey - zamruczała, gładząc go tym razem po udzie. - You love me, don't you? - zapytała i wyciągnęła ku niemu rękę.
- Yes, of course, I love you - ucałował z nabożeństwem palce jej dłoni. (...)"

http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1782
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Czwartek, 26 Listopada 2009, 23:28 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Kolejny jubileusz i rozdział XL:

"(...) Prof. Krzesimir Wzdręga-Swarovski wspólnie z Młokosem z trudem wytaszczył z dżipa sześcian i ustawił go na trawie. Profesor odsunął boczną pokrywę urządzenia i ostrożnie powkładał na właściwe miejsca zdobyczne kamienie. W tym czasie Pleban zdążył wejść na górę i zejść ze sporą szkatułą w dłoniach. Wzdręga prawie wyrwał mu ją z rąk. Otworzył łapczywie wieko i z zachwytem wpatrywał się w zawartość, która, choć czarna, wydawała się lśnić tajemniczym blaskiem. Po chwili Swarovski opamiętał się, wyjął ze szkatułki kamienie i powtórzył operację umieszczania ich w trzewiach maszyny.
- Wojtku, do środka! - zaordynował Krzesimir.
- Już, tak od razu? - zdziwił się Markowski.
- Nie ma co mitrężyć - przypomniał mu naukowiec.
Kiedy nad Plebanem zatrzasnęło się wieko, mężczyzna na moment pogrążył się w ciemnościach, ale już po chwili sześcian stał się jakby przezroczysty i Młokos ujrzał przezeń grupkę stojących nad nim osób, a za nimi zmurszałą ścianę jego własnego domu. Już za sekundę jednak rzeczywistość zafalowała, a kiedy obraz znów się wyostrzył, jego znajomi zniknęli. Zniknął też dom, a w jego miejscu ziała jedynie dziura w ziemi. Mularze kładli właśnie fundamenty. Obok przystanął wóz, a z wozu wyjrzał ciekawie mężczyzna, zakutany w szubę:
- I kak wasza rabota? - zapytał.
Głos dobiegał do Wojtka jakby przez grubą szybę.
- Wsjo w pariadkie, gaspadin Aleksandr Pawłowicz - odparł z szacunkiem najstarszy z mularzy, a pozostali skłonili się nisko nowoprzybyłemu.
Markowski był ciekaw, co będzie dalej, ale rzeczywistość znów zafalowała, tym razem na dłużej. Kiedy obraz powtórnie wyostrzył się, Pleban ujrzał wokoło jedynie brudną, szarawą biel. Za chwilę jednak poszybował w górę i wynurzył się z czegoś, co najwyraźniej było lądolodem („Dzięki ci, Oka" - pomyślał tkliwie mężczyzna)... tuż przed cielskiem nacierającego słonia! Nie, to nie był słoń; kły były za długie, zbyt zakręcone, a cielsko porośnięte grubym, kudłatym futrem.
Mamut!" - odgadł Pleb, a wtedy na niebie pojawiła się szybko rosnąca, czarna plamka. Zwierzę stanęło jak wryte, spojrzało do góry i zaryczało z przerażenia, a Młokos wzniósł się nagle w powietrze. W samą porę, bo poniżej usłyszał głuche tąpnięcie. Spojrzał na powierzchnię ziemi i zamarł, bo w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą rozpościerała się nierówna warstwa lodu, teraz widział krater. Szybko zresztą zasnuły go obłoki pary i pyłów. Wojtek poszybował jeszcze wyżej, tak wysoko, że zaczął odróżniać kontury Eurazji. Północna część kontynentu miała monotonne, szarawo-białe barwy.
Na południu natomiast widać było zieleń i w tamtą stronę właśnie kierował się teraz Markowski. Wylądował w jakiejś wiosce, w dzisiejszej Akwitanii. Wokół rozstawione były namioty, przykryte zwierzęcymi skórami. Przed jednym z namiotów na kawałku zwalonego pnia siedziało dwoje ludzi: młoda dziewczyna odziana w skóry i obejmujący ją mężczyzna w płóciennych portkach i bluzie, z jakąś dyndająca u boku tulejką. Tajemniczy przedmiot wyglądał toczka w toczkę jak...
...jak świetlny miecz!" - wykrzyknął Wojtek, przypomniawszy sobie jak przed laty Andrzej Leszczyński i Satyr zabrali go do kina na „Gwiezdne wojny".
Wykrzyknął w myślach, ale mężczyzna z mieczem natychmiast spojrzał bystro w jego stronę. Wykonał jakiś miękki gest dłonią i rzeczywistość znów zafalowała. Tym razem trwało to o wiele dłużej, na tyle długo, że Młokos zaczął się obawiać, że zestarzeje się wśród poruszających się dookoła niego krzywizn. Kiedy obraz znów się wyostrzył, Pleb znalazł się wśród strzelających w niebo iglaków i sagowców. Nagle ktoś lub coś rozgarnęło drzewa, jakby to były kępki suchej trawy, a przed mężczyzną pojawił się ogromny pysk gada, patrzącego nań zimnymi oczami.
Tyranozaur! - uświadomił sobie Wojtek i zdrętwiał z przerażenia. - Nie może mnie widzieć!" - przekonywał sam siebie, ale strach wcale nie chciał minąć.
Gad uniósł łeb do góry i zaryczał donośnie. Markowski spojrzał w ślad za nim. Wysoko na nieboskłonie wisiały dwa księżyce. Nie, to był księżyc i jakaś gigantyczna, metalowa kula z lejkowatym otworem pośrodku. Wokół lejka niespodziewanie pojawił się kolosalny bąbel energii. Śmiercionośny strumień wystrzelił w kierunku Ziemi, a Pleban błyskawicznie poszybował w górę.
Teraz unosił się gdzieś na orbicie, ponad gargantuicznych rozmiarów stacją kosmiczną. W najbliższej okolicy majestatycznie krążyło kilka olbrzymich okrętów. Wokół nich śmigały roje niewielkich myśliwców. Hen, w dole, na błękitnej powierzchni Ziemi wykwitała właśnie kula ognia, tuż obok lądu, w którym Młokos z trudem rozpoznał fragment Ameryki Północnej. Nie chciał na to patrzeć, próbował więc zakryć oczy, ale nie miał rąk, ani powiek. Samych oczu zresztą też nie. Zawył w duchu, ale w tym momencie otaczająca go przestrzeń przekształciła się w czarno-białe smugi. Wokół zaczęły śmigać jakieś planety, potem gwiazdy, a w końcu galaktyki. Zwolnił nagle i zauważył przed sobą statek kosmiczny w kształcie dysku. Bez trudu przeniknął pancerz i miękko wpłynął do środka. Przed wielkim ekranem stało dwoje młodych, objętych ludzi. Mężczyzna z mieczem świetlnym i kobieta w bieli. Oboje wpatrywali się w widoczną na ekranie spiralę galaktyki. Markowski był przekonany, że nie zauważają jego obecności, zresztą żadne z nich nie odwróciło się, ale nagle usłyszał w głowie czyjeś słowa:
Steel Runner jest wybrańcem; to on, wraz z Jasiem i Małgosią, przywróci na Ziemi równowagę Mocy. Musisz chronić ich wszystkich przed Panem, któremu chciwość zamąciła myśl. Pomoże ci w tym pewna czarownica..."
Ale skąd, co?...” - wyjąkał Pleban.
A właściwie chciał wyjąkać, no bo przecież nie miał ust. Za chwilę zresztą wokół zrobiło się całkowicie czarno.
- Ciemność widzę! - wykrzyknął, a wtedy wieko sześcianu otworzyło się.
Patrzył nań zafrasowany Krzesimir. (...)"

http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1818
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Czwartek, 03 Grudnia 2009, 20:00 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




I dzieło uwieńczone:

"Epilog, czyli dar z przeszłości
Lazarus podrygiwał radośnie na nowojorskim koncercie United Flavour, a Carmen co chwila uśmiechała się doń ze sceny. Zaśpiewawszy „La Revolución" wokalistka ogłosiła krótką przerwę, po czym zeszła tanecznym krokiem w tłum.
- Hi, Radek - powitała mężczyznę, delikatnym ruchem odsuwając na bok jakiegoś zbyt namolnego fana. - What are you doing here? - zapytała, odgarniając z czoła długie, czarne włosy.
- I enjoy New York - przymrużył oko. - And you? Have you a North American tour? - domyślił się.
- Yes - przytaknęła w roztargnieniu. - Tomorrow we should go to Toronto, but I've just decided; we'll come back to Europe! The revolution is begining in Europe now - dodała w zamyśleniu.
- Holko, hrame, že jo? - zawołał do niej jeden z muzyków ze sceny, najwidoczniej już leciutko zniecierpliwiony.
- Jo, samozřejmě, ale počkej aspoň minutku, ted' hovořím s přítelem! - machnęła nań niedbale ręką, uśmiechając się jednocześnie przepraszająco.
Jednak w tym momencie Lazarus kątem oka zauważył... Kserę, przeciskającą się w pospiechu przez tłum:
- Radek, jedziemy! - pomachała doń ręką.
- Chwila, rozmawiam przecież z Carmen! - oburzył się.
- Nie mitręż, Carmen ma koncert, a potem możecie się przecież spotkać w Europie - pogoniła go, uśmiechając się jednocześnie do wokalistki.
- Mogliśmy przynajmniej do końca koncertu zostać - poskarżył się, kiedy już siedzieli w trójkolorowym fiaciku.
- Oj, nie marudź, mamy trochę roboty - ucięła. - Teraz skoczymy na Queens, podziękować Ewie, a później na sekundę do Marcosa, po zwierzaki. A potem wracamy do domu.
Na Queens zajechali tradycyjnie, bez żadnych skoków hiperprzestrzennych. Przed domem ich nowojorskiej znajomej bawiły się różnokolorowe dzieci, które w zdumieniu wytrzeszczyły oczy na widok fiata 126 p.
- Mam nadzieję, że nie przyjechaliście maluchem? - zapytała Ewa z naciskiem, ledwie otworzyła przed nimi drzwi.
- Dziękuję ci za wszystko - niemal weszła jej w słowo Ksera. - Zabieram już Lazarusa, a Olek niech tu jeszcze zostanie, jeśli to możliwe.
W progu pojawił się Alexander:
- Ja lubicz New York i moja job w restaurant - oznajmił. - Ale i teszknicz ża Maja - pożalił się zaraz.
- Takie życie - Konstancja rozłożyła bezradnie ręce.
Kiedy ponownie wsiedli do auta, Ksera wcisnęła pedał gazu i weszła w nadprzestrzeń na oczach dzieci, teraz zdumionych jeszcze bardziej.
Ale oni już uderzyli o twardą nawierzchnię drogi gdzieś na obrzeżach San Cristobal, a kilka minut później parkowali przed klubem „La Revolución". Marcos aż wybiegł do nich przed dom:
- What are you doing here?! - wykrzyknął, ruchem głowy wskazując zaparkowany nieopodal samochód.
Siedział tam Metys w ciemnym garniturze i przyciemnianych okularach, który na ich widok skinął leciutko głową. Podejść zdecydował się dopiero, kiedy poganiani przez Kserę mężczyźni zapakowali już do malucha psa, kota i akwarium.
- ¿Que hacéis?* - rzucił dość groźnie, akurat kiedy Konstancja i Lazarus wsiedli do samochodu.
Chwycił za klamkę od strony kierowcy, ale kobieta wcisnęła właśnie pedał gazu. Mężczyzna poczuł szarpnięcie, a chwilę potem wywalił się jak długi. Kiedy, sycząc z bólu, podniósł głowę, fiacika już nie było, a na środku ulicy niewielka trąba powietrzna bawiła się papierkami i innymi, różnokolorowymi śmieciami.
- ¿Dónde están ellos?** - zapytał tajniak Marcosa, ale przywódca zapatystów wzruszył tylko ramionami.

***

Kilka dni później Ania, Ksera, Steel i Lazarus weszli na plażę w Cavalaire-sur-Mer.
- Brudnawa jakaś ta plaża, wąska i zatłoczona - skrzywiła usta czarnula.
- Nic dziwnego, że zatłoczona - wzruszył ramionami Runner. - Mamy początek marca i plus 25 stopni, trzeba korzystać - posłał przyjaciółce lekki uśmiech.
- Znajomi mówią, że jeszcze rok temu plaża była nieco szersza - usłyszeli tuż obok przemawiający po polsku, kobiecy głos. - Podobno poziom Morza Śródziemnego wyraźnie się podniósł.
Spojrzeli w kierunku, skąd głos dobiegał i ujrzeli ładną, płowowłosą dziewczynę:
- Temperatura nie jest jeszcze taka najgorsza - kontynuowała przemowę młoda Polka. - Latem zeszłego roku bawiłam w Grecji, gdzie było chyba ze czterdzieści stopni w cieniu. Moje wypedikiurowane stopy przemieniły się w dobrze wysmażone befsztyki - zaśmiała się.
- Ciekawe, ile tu będzie stopni w lipcu - mruknęła czarnula i wyciągnęła do nieznajomej rękę: - Ania jestem - przedstawiła się.
- Giggles, a właściwie Bronia... to znaczy Karolina - zaplątała się tamta.
- Ja ciebie znam! - odezwał się nagle Lazarus, całkowicie zaskakując wszystkich.
- Tja, a skąd? - zdumiała się dziewczyna.
- Z dyskusji.pl - uśmiechnął się Radek. (...)"

http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1822
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Piątek, 04 Grudnia 2009, 20:43 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Pozioma
Uczestnik
<tt>Uczestnik</tt>
 
Użytkownik #272
Posty: 262


[ Osobista Galeria ]




Przedświąteczne życzenia wink.gif

móc dopić do końca
resztę młodego
jesiennego wina
upoić się
cierpką słodyczą
bordowego spełnienia
obudzić się
pod choinką
z lekkim kacem
zapomnienia
z nadzieją
bądź nie
na nowe
winobranie

Naprawdę jestem, żyję, mam się dobrze, młodym jesiennym winem toast za Wasze zdrowie wznoszę drunken_smilie.gif
  
Re: <Pozioma> Własne próby
PostWysłano: Poniedziałek, 19 Kwietnia 2010, 20:52 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Ciąg dalszy powieści, którą przerwaliśmy na stronie 37.: wink.gif

Rozdział VI
A niech was wszyscy diabli!


W tym momencie wszyscy spojrzeli ze zdumieniem na chłopaka. No, bo rzeczywiście!
- Zauważyłem, że tłum koło jednego z przedziałów jest silnie wzburzony – uśmiechnął się szelmowsko Katana. – Od razu doszedłem do wniosku, że to właśnie wy jesteście tegoż przyczyną. Przedarłem się przez tłuszczę i wszedłem tu z grupką „starych gniewnych”. Ot i wszystko.
- No i fajnie, że jesteś, ale teraz jest dziewięć osób na osiem miejsc – skwitował bezlitośnie Lion, widząc że Katana siada.
- Z tym akurat nie ma żadnego problemu – rzuciła radośnie Pchełka, wdrapując się chłopakowi na kolana. – Przed naszą przesiadką w przedziale było chyba równie ciasno, a też jakoś dawaliśmy radę...
- Boże! – przerwał Leather ten interesujący dialog.
- Słucham cię synu! – zachęcił go Lion.
- Moja skóra!
- Skóra, jak skóra, trochę nawet opalona. Nie przejmuj się, nie jest tak tragicznie – pocieszał go Lion.

- Moja czarna kurtka, głupku! – Leatherowi najwyraźniej nie było jednak do śmiechu. – Droga jak cholera! Do tego chyba z setką znaczków...
- Nie popisuj się, Leather. I nie bądź zarozumiały. Wszyscy wiedzą, że masz forsy, jak lodu. Po co się tym chwalić? No chyba, że chcesz poderwać którąś z naszych dziewczyn... – brodacz znacząco spojrzał na Butterfly.
- Nie, nie chcę! – zaprzeczył zdenerwowany Leather. – To znaczy... może i chcę – zmienił nagle zeznania, widząc ironiczne spojrzenie fiołkowej damy. – Ale to nie ma nic do rzeczy. Skóra została w przedziale. W tamtym pociągu.
- Mmm, to rzeczywiście pech. Ale nie przejmuj się, życie musi toczyć się dalej. Kupisz sobie nową.
- Gówno kupię. Nie stać mnie.
- Z Twoim bogactwem?
- Nie pieprz, stary, dobra? – Leather wyglądał na coraz bardziej wzburzonego.
- No cóż, dobrze...
Po dłuższej chwili milczenia Lion jednak podjął rozmowę:
- Słuchaj, stary, naprawdę tak ci zależy na tej skórze?
- Nie zadawaj głupich pytań. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, co bym za nią dał!
- Hm, skoro tak... – brodacz westchnął z rezygnacją, po czym ze swojej podróżnej torby wyciągnął zwiniętą kurtkę wraz z podniszczonym chlebakiem. – Proszę bardzo. To co dostanę? – zaciekawił się.
- Ty... ty świnio!
- No wiesz, wcześniej słyszałem, że nie wiesz, co byś dał, a teraz od świń... – ze smutkiem skonstatował Lion.
- [acronym="All Correct - Wszystko w porządku"]OK[/acronym], to może... wybierz sobie jeden z moich znaczków – zreflektował się właściciel skóry.
- Hm, tylko czy tu w ogóle cokolwiek jest do wybierania... – powątpiewał brodacz. – W większości jakieś Helloweeny i Running Wildy. Wiesz, chyba daruję sobie tę nagrodę. A ty, facet, zastanów się, czy aby na pewno powinieneś pozostać w naszym gronie. Używasz brzydkich wyrazów, no i te zespoły... Masz niemal takie same gusta, jak Wolf. Z tym, ze Wolf przynajmniej lubi Accept...
- Wolf lubi wszystko, co niemieckie – podsumował Leather. – A teraz daj mi już święty spokój! - burknął.
I przez resztę drogi było względnie cicho. Większość mężczyzn rozmawiała półgłosem ze swoimi, aktualnymi lub jeszcze potencjalnymi dziewczynami. Tylko nieszczęśni Lion i Redrat zmuszeni zostali zająć się sobą. Całe to towarzystwo nawet nie spostrzegło, kiedy to pociąg wtoczył się z łoskotem na centralną stację największego ośrodka przemysłowego w kraju.
- Tu wysiadam – zwrócił się Leather do swojej nowej koleżanki.
- Ja też – odparła Butterfly z prostotą.
- Mieszkasz tu? – zainteresował się.
- Nie – zaprzeczyła. – Mieszkam tam, gdzie wsiadłam.
- A... – zająknął się. – Czy to była od początku twoja stacja docelowa, czy też... – zastanawiał się, w jaki sposób zakończyć to pytania, ale dziewczyna przerwała mu bezceremonialnie:
- Muszę cię zmartwić, ale od początku – zaśmiała się krótko. – Nie oznacza to jednak, żebyś miał na tej podstawie wyciągać jakieś pesymistyczne wnioski – popatrzyła nań uważnie, przechylając lekko głowę i skręcając w palcach falujący kosmyk ciemnych włosów.
- Czy to jest właściwe miejsce do spędzania w nim wakacji? – chłopak tymczasem dociekał dalej.
- A ty po co tu przyjechałeś? – śmiała się już w głos.
- No, ja...
- Ja też – znów mu przerwała.
- Co?! – udało jej się go zaskoczyć.
- Z tym, że od Helloweenów i Running Wildów wolę jednak Iron Butterfly, a w ostateczności Iron Maiden. Iron Angel już nie trawię! – zastrzegła. – Ale to chyba drobiazg? – zapytała, patrząc nań z niewinną minką.
- Tak, to drobiazg – przytulił jej szczupłą dłoń do swego policzka.
*
Ponury drab, włócząc się bez specjalnego celu w pobliżu zarośli i obserwując z obrzydzeniem odzianą w dżinsowe uniformy młodzież, natknął się nieoczekiwanie na Czarnego.
- Cześć Wściekły! – rzucił radośnie. – Cóż to za spotkanie!
- Serwus – odparł niechętnie chłopak i natychmiast zaliczył mocne uderzenie po karku.
- Tak to se możesz swojej dupci mówić, półgłówku!
- Przepraszam – twarz Czarnego jakby zszarzała.
- Pryszczatku! – krzyknął tajniak do swojego kolegi, który właśnie odlewał się w krzakach. – Pryszczatku, nasz podopieczny się zjawił!
Ale w odpowiedzi obaj usłyszeli tylko odgłos, jaki powstaje, kiedy silny strumień cieczy rozpryskuje się na twardej nawierzchni. Drab zwrócił się więc ponownie do chłopaka:
- Znalazłeś Szatana?
- Nie... – Czarny odruchowo skulił się w sobie. – Nie wiem nawet, czy już w ogóle przyjechał – dodał na wpół przepraszającym tonem i skulił się jeszcze bardziej.
- Więc przyjmij do wiadomości, głupku, że przyjechał. Razem ze swoją dupą. Jak ona się nazywa? – zapytał podchwytliwie gliniarz.
- Kto? – nie zrozumiał chłopak.
- Dupa Szatana.
- Przecież już dawno mówiłem, że jej nie znam... – jęknął Czarny.
- Bucik! – tajniak nagle zmienił temat.
- Co bucik? – nie zrozumiał chłopak.
- Bucik ci się rozwiązał, ofiaro!
Kiedy tylko Czarny przykucnął, żeby zawiązać sznurówki, z zarośli wyszedł wreszcie drugi drab. Nie spostrzegł przycupniętego w cieniu chłopaka. Dojrzał za to pięćdziesiąt metrów dalej, w świetle latarni, znajomą postać. Przeszył go gwałtowny dreszcz, po raz pierwszy od dawna poczuł orgazm. Obudził się w nim znów pies myśliwski.
- Spuściłeś już ze smyczy Wściekłego? – zwrócił się do kolegi.
- Tu jestem, proszę pana – Czarny wyprostował się posłusznie.
Pryszczatek cofnął się, nieco zaskoczony, ale szybko doszedł do siebie:
- Widzisz, kto tam stoi? – wskazał paluchem na rzucany przez latarnię snop mętnego światła.
Czarny rzucił okiem, starając się nie zahaczyć wzrokiem o brudny palec gliniarza.
- Steel! – wykrzyknął, kiedy już udało mu się zlokalizować i zidentyfikować kumpla.
- A więc – drab cmoknął lekko – bierz go, głupku!
Czarny poleciał przed siebie. Pryszczatek niepewnie dotknął dłonią zwilżonych spodni.
*
Pierwszy ich zauważył Conan. Odrzucił długie, brązowe włosy z twarzy i przyjrzał się uważniej. Pomyłka była wykluczona.
- Steel z Czarnym, brachy! – rzucił do załogi.
- Rzeczywiście, gawędzą sobie, jak gdyby nigdy nic – dodał Greystoke, również odgarniając splątane loki, które uparcie opadały mu na oczy.
- Odcinają się od brygady, co nie, Katana? Trzeba ich jakoś ukarać – zasugerował Crossbreaker.
Ale Katana nie zwrócił na to specjalnej uwagi, ruszając za to w kierunku obu „renegatów”. Cross zagryzł wargi. Od pewnego czasu niepokoiło go zachowanie kolegi. Cross zawsze potrzebował kumpla, który by nad nim górował intelektualnie. Miał nadzieję, że na czas nieobecności Czarnego takim opiekunem zostanie właśnie Katana. Zresztą, mógłby nim być i potem, jako alternatywa dla nie zawsze cierpliwego Czarnucha. A teraz Katana nagle stawał okoniem. Cross nie widział możliwości zastąpienia go kimś innym. Wolf i reszta swojaków byli za głupi. A Leather i paru innych, jakby się zaczęło trzymać nieco na uboczu, zarówno od Crossbreakera, jak i innych klawych ludzi. Przecież w pociągu ci mądrale zamknęli się w osobnym przedziale. Kiedy Cross przyszedł do nich, żeby pozaczepiać Morelę, nieoczekiwanie natknął się na drzwi zablokowane łańcuchem, a co gorsza, pasażerowie w przedziale, ni stąd, ni zowąd, zaczęli nagle udawać, że są pogrążeni w głębokim śnie. Wprawdzie przyszedł akurat konduktor, ale – głupi cykor – ominął przedział z młodymi ludźmi w dżinsach i skórach. Trzeba było więc wracać do siebie, choć dowcipy na temat siedzącej w ich przedziale i – nie wiedzieć czemu – dziwnie smutnej Szkapy, znudziły się Crossbreakerowi już dawno. A cała reszta? Wiecznie rozespana Luna, nudne kuzynostwo Greystoke i Conan, śmieszny Jabba... Cóż to za towarzystwo w ogóle, nie mówiąc już o tym, żeby mogli pełnić rolę kumpli – intelektualistów! Tych trzech ostatnich zresztą, nie siedziało z nimi w przedziale. Zamknęli się w najbliższym kiblu, żłopiąc tam piwsko i odstraszając pasażerów, którzy mieli do WC interes, a musieli robić w portki. Tak, nikt absolutnie nie mógł się dziwić, że Cross czuł żal do całego świata, przede wszystkim do tych zamykających się przed nim krętaczy, a w szczególności do tego durnowatego Katany, kolesia, pożal się Panie, z aspiracjami przywódczymi. Oliwy do ognia dodał ten przestępca Jailbreaker, siedzący z Crossbreakerem w przedziale. Nędzny kryminalista zawsze miał ponurą gębę, ale tym razem już wyraźnie spozierał wilkiem na współtowarzyszy. (...)

Więcej tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1928


Ostatnio zmieniony przez Berger dnia Wtorek, 27 Kwietnia 2010, 16:26, w całości zmieniany 1 raz
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Wtorek, 27 Kwietnia 2010, 16:24 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział VII
Zwierzenia kontestatora

Brainsshaker spojrzał na Crossbreakera i zarechotał złośliwe:
- Co, Cross, zazdrosny? Tylko o kogo: Czarnucha czy Katanę? – indagował. - Który z nich byłby lepszym guru?
-Stul pysk, Brains! – syknął Crossbreaker, rozłoszczony już do granic możliwości, pomimo że nie za bardzo wiedział, co to znaczy „guru”. – Zamknij tę swoją jadaczkę, bo wszyscy przecież wiedzą, że jesteś autentyczny czubek!
- Zgoda – przyznał mu rację Brains. – Jestem czubek i to autentyczny. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale ty za to jesteś równie autentyczny, jedyny w swoim rodzaju przymuł. Tyle, że ty o tym najwyraźniej nie wiesz...
Dalszą utarczkę przerwały im głośne okrzyki. Witano Katanę, który z dwoma renegatami powrócił na łono załogi.
- I co, stare brachy? – grzmiał radosnym basem Lion. – Zachciało się podróżować we własnym towarzystwie, bez kolegów, hę?
- Nie jechałem z Czarnym – wyjaśnił Runner. – On miał jakieś kłopoty i pojechał późniejszym pociągiem niż wy, chociaż – i tu spojrzał przeciągle na Czarnucha – jakoś nie za bardzo potrafił mi wytłumaczyć, którym. Ja z kolei poznałem właśnie pewną miłą dziewczynę, więc sami rozumiecie, chcieliśmy pobyć trochę we dwoje, żeby się lepiej dotrzeć...
- Masz już nową pannę, Steel? – zdziwił się Katana. – A ja żywiłem cichą nadzieję, że choć raz, to ja się tobie pierwszy pochwalę...
Pchełka zaczerwieniła się odrobinę i ukradkiem zerknęła na Runnera. Cóż, to niewątpliwie bardziej rasowy towarek niż jej nowy chłopak, ale... ze Steelem już przecież skończone, ma jakąś nową zdzirę. A Katana jest w końcu taki milutki...
- No to gdzie właściwie ta szczęściara? – odezwała się Panthera. – Chętnie byśmy wszyscy ją poznali – rozejrzała się po zgromadzonych, szukając w ich oczach potwierdzenia.
- Wiesz – zaczął tłumaczyć się Runner – ona właściwie nie jest metalówą, ale występujący teraz zespół akurat jej się spodobał i poszła pod scenę.
- Ten?! – Sauron skrzywił się z niesmakiem, spozierając z ukosa w kierunku estrady. – To przecież nędza, komercha. To ci kolesie ze wschodniego wybrzeża, no jak im tam, Ocelot, Tygrys?
- Inteligentny człowiek słucha każdej muzyki metalowej – pouczył go surowym głosem Steel. – „Oraz niemetalowej też” – dodał w myślach to, czego jakoś nie odważył się wypowiedzieć na głos.
- Inteligentny to chyba nie każdej – próbował polemizować Lion, patrząc bezczelnie na Crossbreakera.
- Każdej! – powtórzył dobitnie Runner. – Ja na przykład nie nazwałbym się fanem tych tzw. „ojców krajowego metalu”, ale czasem puszczę sobie jakąś ich balladkę. I nie wybrzydzam, że ktoś nosi ich znaczek. Pomimo, że aktualnie oscyluję w kierunku muzyki zdecydowanie ostrzejszej niż ta, której byłem wierny od lat. Owszem, nadal najbardziej lubię Earthshaker czy Iron Maiden, ale coraz bardziej zaczynają mnie interesować kapele radykalnie nowocześniejsze, bardziej postępowe...
- Tacy postępowi, jak speedziory, to już byli punkowcy w połowie lat 70. – zauważył ironicznie Katana, który doskonale wiedział, jakie to „nowoczesne” zespoły jego kumpel ma na myśli.
- Przede wszystkim już nie „Steel”, kochany – odparował chłopak. – Teraz preferuję pseudonim „Szatan” – podniósł dumnie głowę. – Szukają mnie gliny za kilka drobiazgów – dodał niewinnie. – I to oni właśnie nadali mi taką ksywę – pochwalił się.
- Jakaś rozróbka? – ucieszył się Brainsshaker.
- Coś w tym rodzaju – odrzekł Runner wymijająco.
Ale Liona zainteresowało coś zupełnie innego:
- Chcesz zostać satanistą, Steel? – spytał, krzywiąc się z niesmakiem. – Myślałem, że kto jak kto, ale ty masz nieco inne aspiracje...
- Nie satanistą, jeśli przez satanizm rozumiesz kult zła i rozróby – zaczął się tłumaczyć Runner. – Wiadomo, że to dla prymitywów. Ale Szatan jako pewien symbol, to już wydaje się interesujące. Chodzi mi o protest przeciw mieszczańskiej pseudomoralności, zakłamaniu, głupim obyczajom, nietolerancji, świętoszkowatości... – wyliczał, jeden po drugim odginając palce. – Mam na myśli symbol walki z fałszywą religijnością, za którą kryje się totalne skretynienie, nienawiść i małostkowość. Symbol łamania nikomu niepotrzebnych zasad i przekraczania bezsensownych granic. Symbol seksu wreszcie. Tak, Szatan jako symbol wolnej miłości! – zawołał natchnionym głosem.
- To dlaczego nie nazwać by go „Eros”? – podsunęła niewinnie Gwiazdeczka.
- Nie kpij, proszę, mówię poważnie – Steel spojrzał na nią surowo. – Moja kipiąca kolorami, radosna wiara w Boga z lat dziecinnych już dawno jakby wyblakła, zszarzała. Dziś nie mam pojęcia, czy nadal w niego wierzę czy już jednak nie. Dawno zarzuciłem rozważania co do istnienia Istoty Wyższej jako całkowicie jałowe. Nie wierzę też w Szatana jako w postać, która by realnie istniała. Tak naprawdę, to nigdy w niego nie wierzyłem. No bo niby dlaczego wszechpotężny, dobry Bóg miałby pozwalać sobie bruździć słabszemu, na wskroś złemu adwersarzowi? Jednakowoż Szatan może być pożyteczny jako pewna metafora. Nie jestem przeciwko Bogu – wyjaśnił dla pewności. – Jestem przeciwko ludziom, którzy twierdzą, że mają Boga w sercu, podczas gdy oni serc nie mieli nigdy. Szatan jest zatem wspaniałym narzędziem, który mi pomoże wstrząsnąć nieco mózgownicami moich czcigodnych współobywateli. Być może namaluję sobie na katanie odwrócony krzyż. Może jednak nie wystarczy mi na to odwagi cywilnej, jeszcze tego nie wiem. Wiem jednak jedno: będę prowokował. Trzeba tych pewnych siebie ludzików zmuszać do myślenia, bulwersować, póki jeszcze co cna się nie zmienili w bezmyślne bydło. I to prowokować najskuteczniejszymi środkami. To przecież nic nowego, to już wszak czynili dadaiści, futuryści czy turpiści! – wykrzyknął podekscytowany. - To przecież wasz idol - tu Runner zwrócił się do Liona i Katany - śpiewał, że musi szeptać, a wolałby jednak krzyczeć...
- Wydaje mi się, że odrobinę przesadzasz... – zaczął ostrożnie Lion, ale w tym momencie Brainsshaker wszedł mu w słowo:
- Tak, chłopie, przesadzasz! Po co te mętne filozofie? Po mojemu cały ten satanizm to jest po prostu dobra zabawa, a że bawiąc się, rzeczywiście wstrząsam ludzkimi mózgownicami, to dla mnie już zupełnie drugorzędna sprawa!
- Zabawa to trochę za duże słowo – wtrącił się Wolf. – To po prostu moda, dobra jak inne, bez jakichś wielkich rozważań na temat szczęścia, których zwyczajnie nie trawię. Zobaczcie, punki mają swoją modę na atom i skrobanki, a metal swoją, ot i wszystko.
- Proszę cię, nie mów o całym metalu, bo na przykład w rock-operze „Jesus Christ Superstar”... – zaczął Katana, ale w tym momencie przerwał mu Crossbreaker:
- Kurwa, jacy wy wszyscy głupi jesteście! Bunt, zabawa, moda - co za kretyństwa! Fajnie, Steel, pardon, Szatan, żeś wreszcie wyrósł na ludzi, ale nie doszukuj się w tym jakichś smętnych filologii, jak to uczenie ujął Brains. Musisz po prostu przyjąć Pana dla niego samego. Pamiętajcie! – przemówił natchnionym tonem. – Pamiętajcie maluczcy, że sekciarskie chrześcijaństwo istnieje dopiero dwa tysiące, a wiara w Szatana całe 10 tysięcy lat! – zawołał wielkim głosem, po czym zamilkł, zakrztusiwszy się nagle.
- Tak, Cross, wreszcie coś mądrzejszego w tym oceanie pieprzenia – podjął za swojego kamrata Sauron, z obliczem jeszcze mroczniejszym niż zazwyczaj. – Mnie też wkurwia takie pierdolenie o buncie czy o modzie. Masz rację, że pohajcy głoszą swoje łgarstwa dopiero 20 wieków, a nasi prawowierni – pięciokroć dłużej! Ale nawet nie to jest najważniejsze – zrobił dramatyczną przerwę. – Najważniejsze jest bowiem to – jego przepity głos stał się nieoczekiwania podniosły i uroczysty – że prawdziwa wiara ostatecznie zwycięży! Albowiem Pan przybywa! – teraz Sauron nie przemawiał już, lecz histerycznie krzyczał. – Nadchodzi Czarny Król i jest już coraz bliżej! A kiedy nam się objawi, wtedy po trzykroć biada temu nędznemu światu! Straszna śmierć będzie pisana niewiernym i wahającym, za to chwała wiekuista wiernym sługom Pana naszego! Na twarz, kreatury! – zakończył nieoczekiwanie słabym, ochrypłym szeptem, patrząc ponuro na Crossbreakera.
Ten zaś, najwyraźniej zauroczony mocnymi słowami proroka, zgiął już lekko kolana, po chwili jednak, z widocznym wysiłkiem, rzucając niepewne spojrzenia na resztę załogi, powrócił do pozycji wyprostowanej.
Tymczasem Panthera z widocznym uwielbieniem gapiła się na posępne oblicze Saurona:
- Ty to zawsze w kilku prostych słowach potrafisz wyrazić to, czego nikt inny by nie umiał. Ale o czym wszyscy po cichu myślimy... – niespodziewanie chwyciła jego kościste łapsko i w tuliła w nie swą końską twarz.
Sauron brutalnie uwolnił rękę, ale zaraz potem poklepał łaskawie Pantherę po wystających łopatkach:
- Będą z ciebie jeszcze ludzie, chuderlawa. Musisz tylko zacząć wreszcie słuchać Venom, Slayer i Possessed!
Lion mrugnął ukradkiem do Katany. Na Pantherze można już postawić krzyżyk. Odwrócony.
- Myślę... – zaczął Crossbreaker, ale Steel przerwał mu bezlitośnie:
- Wydaje ci się, Cross. Zakończmy już tę całą, bezsensowną dysputę. Widzę – tu spojrzał ciepło na Butterfly – że nasza brygada powiększyła się o pewnego, bardzo sympatycznego załoganta. Nie wiem, jak mogłem do tej pory nie zauważyć tak pięknego motyla. Mea culpa – podszedł do dziewczyny i wyciągnął ku niej swoją dłoń. – Szatan jestem. Możesz mówić do mnie Luc.
Podała mu bezwładną dłoń, ale na jego ciepły uśmiech odpowiedziała chłodnym jeno spojrzeniem ślicznych ócz. Nie przedstawiła się. Runner uczynił krok w tył, z lekka skonsternowany. Nie przywykł do takich reakcji kobiet na swoje awanse. Kłopotliwą sytuację przerwała She Tiger, która właśnie powróciła spod sceny. (...)

Więcej tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1929
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Środa, 05 Maj 2010, 00:23 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział VIII
Pięść jak bochen chleba

- Chodźcie, rozlokujemy się troszkę bardziej od tyłu, pod koronami drzew – zaproponował Katana, krzywiąc się nieco, gdyż właśnie zaczął siąpić kapuśniaczek.
Ruszyli. Po drodze natknęli się na grupkę dziewczyn w czerni. Niewiasty owe odziane były w smoliście czarne portki lub spódnice i takiegoż koloru, koronkowe bluzki. Niektóre dodatkowo narzuciły na plecy grube, ciężkie, skórzane kurty, rzecz jasna, również czarne. Dość śmiesznie to wyglądało w zestawieniu z krzykliwie otynkowanymi twarzami i kabaretkami. Część panienek preferowała do tego sukienki bez pleców i szpilki, których wysokość mogłaby wpędzić w kompleksy nawet małą Asię. Oblicza dziewcząt należały raczej do szpetnych i nie był to bynajmniej pozór wynikający z grubej warstwy tynku.
Mroczna czeredka najwyraźniej zainteresowała Conana, który zatrzymał się, zaintrygowany:
- A cóż to za kondukt?
- Jakaś żeńska brygada zapewne – dociekał Greystocke.
- Czy one przyjechały na koncerty? – zaśmiał się Redrat. – W tych szpilach będą pod sceną skakać?
- Nie, nie przyjechały na koncerty – pokręcił głową Leather.
- No to po co?
- Na polowanie.
Słysząc te słowa, Jabba zrobił błazeńską minę i puścił oczko do najmniej paskudnej z panienek. Dziewczę pokryło się lekkim rumieńcem, po czym spuściło skromnie wzrok.
- Dobra, szkoda czasu na przyglądanie się kurewkom – zniecierpliwił się Jailbreaker. – Idziemy!
Kiedy dotarli pod mur, okalający stadion od tyłu, zaniepokojona Panthera pociągnęła Crossbreakera za rękaw.
- Czego?
- Saurona nie ma z nami. Obawiam się...
Cross zarechotał nieprzyjemnie:
- Nie przejmuj się, nie jest osamotniony. Zniknęli też Jabba, Brains i Redrat. A co, nie na co dzień trafia się taka tania łatwizna!
Panthera zbladła jak ściana i zacisnęła zęby do bólu.
- Skąd wiesz, że tania? – zainteresował się tymczasem Wolf.
- Facet, ma się to oko. Taki odpad idzie za pół darmo, albo i gratis.
- To czemuś sam nie skorzystał, skoroś taki ekspert? – w głosie Jailbreakera nie słychać było życzliwości.
Twarz Crossbreakera przybrała, niezwykle rzadki u niego, wyraz mistycznego smutku. Na pytanie nie odpowiedział nic, ale jego skierowane na Morelę spojrzenie mówiło wszystko. Jailbreaker poszedł za tym spojrzeniem wzrokiem, a jego surowa twarz jakby złagodniała. Zerknął nawet na Crossa z pewną, ledwie dostrzegalną dozą sympatii, jakby dopiero teraz w jego tępym, mułowatym obliczu dojrzał cokolwiek ludzkiego. Chciał chyba nawet rzec coś pokrzepiającego, jednakowoż w tym akurat momencie drgnął raptownie, zaś twarz wykrzywiła mu się w bolesnym spazmie. Crossbreaker również zadrżał, zaś jego dłoń błyskawicznie powędrowała w okolice rozporka, gdzie materiał dżinsowych spodni wyraźnie się napiął. Wysoki, wibrujący dźwięk przeszył powietrze, zadudniły bębny i rozbłysły światła.
- Hej, witajcie słudzy ciemności, módlcie się dziś i radujcie, albowiem Pan nasz przybywa, by objąć w posiadanie ten przeklęty, dziki świat – wołał długowłosy wokalista. – Nam natomiast przypadł w udziale zaszczyt zapowiedzenia jego nadejścia akurat tu: w sławetnej stolicy krajowego metalu. Czarnego metalu. Czekajcie zatem w wierze i rozbudźcie w sobie żądzę oraz nienawiść. Kto nie będzie ufny i gotowy – zginie.
Piekielne dźwięki gitar i szaleńczy rytm perkusji na moment zagłuszyły płynące ze sceny słowa. Kiedy tylko ucichły, wokalista kontynuował:
- Ci, którzy słyszeli nas przed rokiem, będą zaskoczeni, ale zaskoczeni pozytywnie – zapewnił. – Wypieprzyliśmy z kapeli kilku mięczaków i zamiast flegmatycznej, rozwlekłej muzyczki, odpierdolimy wam teraz taką lawinę mocnych, szybkich i wściekłych dźwięków, że popękają nawet wasze twarde, bezlitosne serca. Zapomnijcie o własnej słabości, poczujcie w sobie siłę, agresję i w pełni swobodni rzućcie się w nasz opętany, metalowy taniec! Śmierć pozerom i mięczakom! Tańczcie pełni wiary i ufności. Skaczcie, szalejcie i napieprzajcie się. Zapomnijcie o granicach, zabijcie w sobie strach i zakłamanie, nie lękajcie się nienawidzić. Jesteście wszak dziećmi szatana, wszyscy jesteśmy jego dziećmi!!!
Ostatnie słowa, pomimo że histerycznie wywrzeszczane, utonęły już w potoku szaleńczych dźwięków. I oto zaczął się piekielny show na scenie, połączony z potwornym szałem przed sceną. Ściągnął tam i Crossbreaker, porwany zarówno muzyką, jak i słowami wokalisty.
Sauron zaś, w momencie kiedy muzycy dopiero zaczynali stroić instrumenty, leżał przytulony do czarno odzianej i niezbyt urodziwej panienki. Oboje skrywała płachta namiotu, rozpięta niemal w samym sercu stadionowej murawy. Chłopak nie zdążył jeszcze przejść do rzeczy, kiedy nagle zadrżał, podekscytowany. Przeszył go niesamowity dreszcz, który idealnie zbiegł się w czasie z wysokim, świdrującym dźwiękiem gitary.
- Och, jaki ty jesteś szybki, mój herosie! – zakrzyknęła zaskoczona dziewczyna.
Jednakowoż Sauron, nie zwracając już na nią żadnej uwagi, wyrwał się gwałtownie z objęć i w rozpiętych jeszcze dżinsach wyskoczył przed namiot. Tam zderzył się z biegnącym Brainsshakerem i machinalnie podniósł pięść, żeby zadać cios. W porę rozpoznał jednak kumpla i opuścił zaciśniętą dłoń, a już po chwili obaj mężczyźni, nie zwlekając, biegli pospołu w kierunku kłębiącego się młyna. Nim tam jeszcze dotarli jednak, Sauron wpadł z rozpędem w objęcia niesamowicie umięśnionego kafara o dzikiej, kwadratowej twarzy bez śladu inteligencji. Nim ochłonął, zaliczył potężny cios w szczękę.
- Z Demonem zaczynasz, gnojku! – ryknął doń kafar, po raz wtóry unosząc do uderzenia pięść potężną niczym bochen chleba. – Nie powiem ci, skąd jestem, by byś umarł ze strachu, chłopaczku, ale zapamiętaj sobie moje imię, Demon jestem, kapujesz?!
Przebiegający obok Brains krzyknął kafarowi prosto w ucho:
- Cześć, upiór! Faktycznie coś nieświeżo wyglądasz!
Demon wymierzył cios, który mógłby złamać kręgosłup wołu, tym razem jednakże pięść jego przecięła jeno ze świstem powietrze. Kafar zaklął więc tylko w głos, aż stojącemu za nim Pryszczatkowi sfilcowała się koszulka, a służbowy magnetofon upadł na ziemię.
Tymczasem z tyłu stadionu, pod koronami drzew, gdzie również uważnie wysłuchano padających ze sceny słów, rozpoczęła się kolejna dysputa:
- I jak teraz, Steel, postrzegasz problem satanizmu? – zainteresował się Katana.
She Tiger spojrzała na swojego chłopaka z nietajonym niepokojem. Uderzyło ją słówko „teraz”.
- Idiotów nigdzie nie brakuje – odparł niechętnie Runner.
- Tak, tylko tu jest ich wyjątkowo dużo – skrzywił się Lion.
- Są wyjątki! – nie poddawał się Steel.
- Ty jesteś jedynym –skomplementował go niechcący Katana. – A przynajmniej mam taką nadzieję, że nim jesteś – zastrzegł po chwili, a w oczach zamigotały mu ironiczne iskierki.
Najwyraźniej uderzył w stół, gdyż odezwał się Czarny:
- Wybacz, stary, ale mam wrażenie, że mnie obrażasz. Sam długo traktowałem wszelakie demonizmy li i jedynie jako atrakcyjną otoczkę wybornej muzyki, ostatnimi czasy wszelako nastąpiły w mojej głowie niejakie przewartościowania. Zaczynam w związku z powyższym traktować tę filozofię nieco bardziej serio, tym niemniej – co muszę zaznaczyć – wcale nie uważam się za takiego debila, jak nasi koledzy Cross czy Sauron.
- Nieładnie tak obmawiać kolegów – zakpił Lion. – Pochwal się może lepiej swoimi przewartościowaniami – zaproponował.
- Nie ma sprawy. Uważam, że szatan bardziej odpowiada psychice ludzkiej niż Bóg...
- O, witamy psychologa w naszym gronie – głos Gwiazdeczki pobrzmiewał sarkazmem. – Kontynuuj, proszę. To ciekawe.
- Według chrześcijan Bóg jest zarazem wszechmogący i miłosierny – Czarny nie dawał się długo prosić. – To przecież sprzeczność. Jeżeli bowiem tak jest, to dlaczego toleruje zło?
- Może w ten sposób chce udoskonalić człowieka? – to do dysputy włączył się Leather.
- Bzdura. I to podwójna. Bo po pierwsze, wątpię, czy obóz koncentracyjny kogoś udoskonalił, a po drugie...
- Sądzę, że ktoś by się znalazł - wtrącił się Krogulec. – Na przykład...
- Nie przerywaj! – oburzył się Czarnuch. – Po drugie, czy wszechmogący Bóg potrzebuje kogokolwiek krzywdzić, ażeby go udoskonalić?
- Dobra, przyjmijmy, że mamy sprzeczność. No i co z tego?! – zniecierpliwiła się Morela.
- A to, że Bóg jest albo miłosierny, ale nie wszechmogący, albo na odwrót – zauważył Czarny. – W pierwszym przypadku, cóż z niego za Bóg? Co mi z tego, że jest miłosierny, skoro zło jest silniejsze? Czy w takim razie nie bezpieczniej dla nas jest czcić zło? W drugim przypadku...
- Poczekaj! - powstrzymał go Lion. – Wszystko to zaczyna za bardzo abstrakcją mi trącić. Powiedz mi więc, czy w ogóle wierzysz w szatana, jako realnie istniejącą osobę?
- Nie wiem – wzruszył ramionami Czarnuch. – Nie jestem pewien ani istnienia Boga, ani szatana – wyjaśnił. – Ale asekuruję się, rozumiesz? Po prostu. A wracając do tego, co mówiłem, to w drugim przypadku Bóg jest wszechmogący, ale nie miłosierny. Czy nie uważacie, że w takiej sytuacji zaciera się jakby granica pomiędzy Bogiem a szatanem? A może tych dwóch antagonistów to jedna i ta sama istota? Cóż wtedy za różnica, pod jakim kątem zawieszę sobie krzyż na piersi?
- Z tego, co widzę, w ogóle nie nosisz krzyża – skwitował go Jailbreaker.
- Nie, bo i po co? – Czarny wzruszył ramionami po raz wtóry. – Nie mam zamiaru ani afiszować się przed ludźmi, ani też, jak chciałby Steel, prowokować ich. Prowokacja rzadko kończy się przyjemnie. A moje myśli i tak zna Wszechmogący, jakby go nie nazwać. O ile istnieje, oczywiście.
- Dobrze, ale wróćmy jeszcze może do tego twojego pierwszego przypadku – zaproponowała She Tiger, która znów zaniepokoiła się poważnie, usłyszawszy ksywkę swojego chłopaka. – Przypuśćmy, że miłosierny Bóg nie jest wszechmogący. Skąd jednak wiesz, że nawet w takiej sytuacji zło jest silniejsze? Może mimo wszystko przewaga pozostaje po stronie Boga, a ty mu się narażasz?
(...)
Więcej tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1930
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Wtorek, 11 Maj 2010, 15:27 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział IX
Dobrze strzelaj, żołnierzu!

Czarny ukrył się na drugim końcu kępy drzew. Zapinał właśnie dżinsy, kiedy ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Obrócił się cokolwiek nerwowo i odetchnął z ulgą, ujrzawszy She Tiger.
- Miło, Aniu, że przyszłaś mi potowarzyszyć, choć łamiesz ciut konwencje obyczajowe. Ale tak ładnej dziewczynie wolno wszystko – zażartował, puściwszy do niej oko.
- Wiem o tym – odparła bez uśmiechu. – Chciałabym zamienić z tobą kilka słów w cztery oczy.
- Nasze zamiary są zbieżne – w odróżnieniu od niej on uśmiechał się już szeroko.
Pozostała poważna:
- Tym lepiej. Interesuje mnie stosunek Runnera do satanizmu.
Westchnął sobie w duchu. Ciągle ten Steel i Steel. Jednakże streścił jej przebieg dysputy, którą Runner wywołał, kiedy She Tiger przebywała pod sceną. Zaznaczył przy tym uczciwie, że chłopak usiłuje traktować satanizm jako bunt przeciw kołtuństwu.
Ania milczała przez jakąś chwilę. Wreszcie, przezwyciężając sztywność mięśni, odparła z pozorną obojętnością:
- Cóż, nie mogę powiedzieć, żeby mnie przekonały jego argumenty. Podobnie zresztą, jak i twoje.
- Nie jesteś ze środowiska – próbował jej wytłumaczyć Czarny. – A w tradycji naszego kraju satanizm, delikatnie mówiąc, nie jest specjalnie głęboko zakorzeniony. Obciążenia...
- Zdaje się, że Gwiazdeczka, Lion i Katana również należą do waszej społeczności, czyż nie? – przerwała mu oschle.
- Faktem jest, że nasze środowisko nie jest jednolite... – przyznał jej rację. – Z jednej strony cepy, dla której diabeł to okazja do wyżycia się, z drugiej obyczajowa konserwa, a w środku tacy donkiszoci, jak Steel, no i wreszcie ja, cierpiący za miliony...
- Współczuję... – pozwoliła sobie na ironię.
- A co do Katany, to nigdy się specjalnie nie kochaliśmy – Czarnuch wcale nie przejął się jej kpiną. Wręcz przeciwnie, starał się teraz paplać o czymkolwiek, żeby tylko jak najdłużej przeciągnąć to urocze sam na sam. – Bo i ten człowiek miał zawsze przesadne ambicje przywódcze, a przy tym najwyraźniej nie znosił konkurencji! – wyciągnął oskarżycielsko palec, grożąc niewidocznemu przeciwnikowi. – Wiesz tak w ogóle, skąd jego ksywa? To on rozpoczął w naszym kraju modę na dżinsowe uniformy! Odpowiedziałem propagowaniem pieszczoch na przegubach rąk. Przyjęło się, jednak po chwili on wprowadził napisy i rysunki na katanach. Mój kontratak to naćwiekowane pasy. Przeciwnik długo zbierał siły, ale jakiś czas temu znów ruszył do natarcia. Podobno starzy zaczęli się go czepiać, kiedy namalował sobie na plecach Eddiego z Ironów. Wtedy to sprzedał starą bluzę, kupił nową, zupełnie czystą, i tylko na trasy przyszywał na plecach biały materiał z Eddiem i nazwami kapel. I to tłuszcza łyknęła, choć moda ostatnio jakby mija. Może dlatego, że błyskawicznie odparłem atak, rzucając na rynek sprzączki i wisiory w kształcie główek potworów. Rozpowszechniłem też zwyczaj noszenia czarnych skór w miejsce dżinsowych kurtek. On jednak taką skórę bezczelnie zaczął nosić na katanie, co bezmyślnie podchwycili inni. Więc ja odwrotnie: dżinsowy bezrękawnik na skórze! On wtedy zaczął fantazyjnie łatać sobie portki. I dziury na kolanach specjalnie porobił! Myślisz, że durnie po nim nie małpowali? Wystarczy się rozejrzeć. Ale ja nie rezygnowałem. Rzuciłem pomysł, żeby nosić łańcuchy na rękach. Odzew był, ale zbyt mały, niestety. Katana prawie równocześnie zaczął lansować barwienie tych połatanych, oberwanych dżinsów. Na fioletowo, na zielonkawo... Rajski ptaszek, psia kostka!
Ania w czasie tego monologu tylko głową kręciła coraz szybciej i z coraz większym niedowierzaniem. Do tego także usta rozwarła w zdumieniu niemym, aż Czarny zastrzelił ją wreszcie puentą:
- I wyimaginuj sobie, parę dni przed wyjazdem na festiwal spotykam tego gnojka na ulicy, w tych jego pofarbowanych gaciach, i pytam ci ja go grzecznie, czy już mu się nie zdążyła znudzić ta nasza wojenka i czy nie czas ustąpić lepszemu. Na co ten chłystek, z niekłamanym zdziwieniem na rumianej gębie, pyta mnie bezczelnie, o jaką, do ciężkiej cholery, wojnę mi chodzi. I co byś ty odparła na takie dictum?! – zrobił dramatyczną pauzę i spojrzał na dziewczynę żałośnie.
A ta śmiała się już serdecznie:
- Wiesz co, Czarnuchu? Zabawny z ciebie chłopiec! I pomyśleć, że jeszcze przed momentem brałam cię na serio!
Roześmiała się jeszcze raz, zmierzwiła mu po matczynemu czuprynę i odeszła. Chwilę potem wpadła na podenerwowanego Steela, który natychmiast chwycił ją za przegub dłoni:
- Gdzie byłaś tak długo?!
- Z małą Asią nie flirtowałam, tego możesz być pewien – odparła sarkastycznie.
Zmarszczył się groźnie i chciał coś jej odpowiedzieć, ale w tym momencie do ich uszu dobiegł chóralny wrzask spod sceny. To na deski wyszła kolejna kapela. Rosły wokalista z imponującą blond szopą krzyknął chrapliwie do mikrofonu:
- Witajcie! Witajcie wszyscy w stolicy black metalu, w naszym pięknym mieście! Już za sekundę wymordujemy was wszystkich, naszą muzyką, rzecz jasna. Krew! Krew, krew, Szatan i krew! Krwi!!! Morderca!
Zazgrzytały gitary, załomotała perkusja, zachrypiał niesamowicie główny kapłan. Runner puścił dłoń Ani.
- Pogadamy później – rzucił do niej złowieszczo. – Teraz gra zespół, który mnie coraz bardziej interesuje.
Zaraz potem pobiegł i zniknął w mroku. Tymczasem ogarnięty ekstazą tłum falował wokół sceny. Światła rozbłyskały i gasły, muzyków spowijał gęsty, siwy dym, a wokalista melorecytował coś niewyraźnie, z czego od czasu do czasu dało się słyszeć słowa „Szatan, krew i śmierć”. Wreszcie blondyn, ogarnięty dziką radością, ryknął w środku utworu:
- Szatan jest tutaj!
I wtedy jakiś cichy cień śmignął z tłumu ponad barierką i głowami ochroniarzy na scenę, gdzie podskoczył do podekscytowanego gitarzysty i – zaskoczonemu – odebrał instrument. Tłum i muzycy zamarli, ale dwóch rosłych bramkarzy natychmiast rzuciło się w kierunku estrady. Nieznajomy zdążył już jednak uderzyć w struny, wydobywając z gitary muzykę tak tęskną i mistyczną, że nawet niezbyt wrażliwi na sztukę ochroniarze stanęli nagle w pół kroku, zastygając w bezruchu z rozwartymi ustami. Tajemniczy artysta zaś poruszył palcami szybciej, dużo szybciej. To, co teraz grał, to był bez wątpienia heavy metal, porywający, ostry i melodyjny, ale jednocześnie muzyka awangardowa. Tłum przed sceną zaczął poruszać się w lunatycznym tańcu, obalając na ziemię zarówno bramkarzy, jak i barierkę. Zaczarowana muzyka porwała wszystkich, od najbardziej opętanych speedowców po tradycyjnych hardrockowców spod znaku Led Zeppelin. Dziesiątki metalowców jęło niezgrabnie gramolić się na estradę, chcąc dotknąć niesamowitego muzyka, a potem rozerwać go na strzępy, by choć cząstkę tego geniusza zachować dla siebie na wieczną pamiątkę i w taki oto symboliczny sposób zachować na zawsze również i jego muzykę, jednocześnie piękną i przerażającą, piekielną i niebiańską. I może doszłoby nawet do tragedii, gdyby nie śliczna, ciemnowłosa dziewczyna, która pojawiła się nagle na scenie, zupełnie nie wiedzieć skąd, by postrząsać gramolących się śmiałków swoimi smukłymi nogami. Zaraz potem zaś nieznajomy przerwał grę, rzucił instrument oniemiałemu gitarzyście i - wraz z dziewczyną – skoczył gdzieś w gęsty, kłębiący się tłum.
Muzycy niespodziewanie pozostali na estradzie zupełnie sami, spozierając niepewnie to na siebie, to na fanów. Pierwszy odzyskał głos wokalista. Chwycił mikrofon, charknął, potrząsnął grzywą i wrzasnął:
- Dziękujemy, dziękujemy naszemu młodemu koledze za współpracę, szkoda, że tak nagle uciekłeś, chłopcze, mam nadzieję jednak, że mnie słyszysz. Będą z ciebie z pewnością ludzie, młodzieńcze, jednak musisz jeszcze wiele pracować. Ale masz jakiś talent, to pewne. A teraz powracamy już do normalnego programu.
Dał znak ręką i gitary znów zarzęziły rozpaczliwie. Tym razem jednak ludzie nie rozkręcili młyna pod sceną. Część się powoli rozchodziła, inni nadal stali w miejscu. Niektórzy wymieniali półgłosem jakieś uwagi. I nie pomogły już ani stare, sprawdzone hiciory, ani nawet ironiczne aluzje wokalisty, który przerwał na moment utwór, by zakrzyknąć szyderczo:
- I co to w tym roku tak spokojnie? Ukulturalniliście się, oby tak dalej...
Na takie dictum ten i ów zgrzytnął zębami rozwścieczony, ale na tym się skończyło. Nikt nie ruszył w tany. Podenerwowany główny kapłan wymamrotał więc gniewnie przez zaciśnięte zęby:
- To już właściwie koniec naszego recitalu... – tu złowieszczo zawiesił głos. Nie widząc jednak większego efektu, po chwili ciągnął dalej: - Mamy wprawdzie jeszcze w zapasie ze trzy ekstra bisy, ale pewnie jesteście już zmęczeni i nie chcecie...
Milczenie.
- No to jak? Mamy grać?
Cisza.
- Jeśli chcecie usłyszeć coś dobrego, krzyknijcie głośno. Inaczej nie zagramy!
I nie zagrali. Po kilku minutach na scenie zainstalowała się kolejna kapela. Wokalista powitał publikę:
- Hej, jak się macie! I my również, podobnie, jak i nasi poprzednicy, bardzo się cieszymy, że możemy dla was zagrać w naszym pięknym mieście! Nie mamy nic przeciw Szatanowi, ale dla odmiany zaśpiewamy wam o pokoju... Nie, nie gwiżdżcie, proszę, nie będą to smętne piosenki o gołąbkach, ale gorzka i bezkompromisowa poezja, niebojąca się bezkompromisowych sądów, interesujących metafor i krwiożerczej, wojennej poetyki. Tekst pierwszego utworu napisałem sam i nosi on odważny tytuł: „Niekończącej wojnie nasze NIE”. Gitarzyści, grać! – zabrzmiała szybka, ostra muzyka. – Perkusista, jak mówiłem na próbie, wchodzisz dopiero za 20 sekund... masz zegarek? Nie? No to zagrasz, jak machnę ręką. A teraz wokal... no, gdzie ten wokal? Aha... – zaczął śpiewać: - Uua, niekończąca wojna trwa, uue, niekończącej wojnie NIE! – machnął ręką i za moment szaleńczo szybki rytm perkusji dokumentnie zagłuszył gitary. Wokaliście jednak jakimś cudem udawało się przekrzykiwać bębny: - Lecą bomby w miejskie klomby, wylatują z zębów plomby, bomba rani tłumy dzieci, szybko bowiem bomba leci, krew leje się, płakać się chce, uua, niekończąca wojna trwa, na ulicach leżą trupy, wojna bowiem jest do... – przerwał nagle i zwrócił się do basisty: - Madras, nastrój wreszcie tę gitarę! – po czym znów się rozśpiewał: - Lecą z góry wielkie bomby, ludzie otwierają gąby, śmiercionośne lecą bomby, grają bębny – tu perkusista uderzył mocniej pałeczkami – grają trąby, uue, niekończącej wojnie NIE! Dobra, koniec! – przestał śpiewać. – Madras, mówiłem chyba, że koniec, nie?! – pogroził basiście palcem, po czym zwrócił się do publiki: - A teraz nasz kolejny protest-song, do którego tekst napisał wprawdzie zawodowy, ale naprawdę dobry tekściarz. Wiem, bo osobiście czytałem i nic poprawiać nie musiałem. Tylko tytuł niespecjalnie mi się podobał, bo „Bądź dobrym żołnierzem” nie brzmi przecież zbyt antywojennie. Ale cóż robić, autor się uparł... [acronym="All Correct - Wszystko w porządku"]OK[/acronym], przed wami najszybsza kapela w kraju, wszystkie instrumenty wchodzą od razu, a wokal po kilku sekundach. Madras, nie śpij!
Runęła lawina superszybkich dźwięków, a wokalista odchrząknął, wyciągnął przed siebie ręce i zaczął śpiewać:
Trwa walka na froncie
Męski spektakl krwawy
Trwa rycerska walka
Za szlachetne sprawy
Za słuszne idee
Morze płynie krwi
Wódz patrzy na ciebie
Marszczy groźnie brwi
Żebyś lepiej strzelał
Pięknie prosi cię
Dobrze mierz żołnierzu
Nie traf nigdy w cel!

(...)
Więcej tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1931
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Wtorek, 18 Maj 2010, 18:39 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Część IV
Zmierzch
Rozdział I
Zabić Szatana

Kiedy Redrat powrócił do swoich towarzyszy, cała brygada, z wyjątkiem Steela, była na miejscu.
- Uch, ale sobie użyłem! – pochwalił się Red. – Panienka pięknością z pewnością nie była, ale za to jaka sprawna! No i zadowoliła się paczką papierosów, co było mi akurat na rękę, bo wczoraj znów rzuciłem palenie...
- Nie byłeś pod sceną? – zapytał Sauron.
- A po luja? – zdziwił się Redrat.
- Zobaczyłbyś coś ciekawego.
- Masz na myśli to niesamowite solo na gitarze? – domyślił się Red. - Podniosło mi libido – pochwalił się.
- A wiesz, kto je zagrał? – Sauron nie odpuszczał.
- No, domyśliłem się, że nikt z zespołu, bo to przekraczało ich umiejętności, ale...
- Bo my tutaj mieliśmy wrażenie, że to był... – wtrącił się Czarny.
- Tak, to on – przytaknął Sauron.
- Jesteś pewien? – nie dowierzał Brains.
- Mam przecież oczy.
- On, on – przytaknął Crossbreaker. – Ale ja miałem też inne wrażenie... – odwrócił się w kierunku She Tiger. – Czy słuszne? – zapytał.
- Masz przecież oczy – mruknęła dziewczyna.
- No to niezła z was parka: Szatan i wiedźma – rzekł Cross, a w jego głosie bez trudu można było wyczuć zazdrość.
Mina Ani nie wyglądała zachwyconą, zanim jednak kobieta zdążyła coś odpowiedzieć, akurat powrócił Runner.
- O, witamy bohatera! – z lekką nutką ironii powitał go Czarny.
- Stulcie twarze, kochani – poprosił Steel. – I tak już zbyt wiele osób na stadionie mnie rozpoznało. A wiecie, jak niektórzy klienci za mną wołali? – zapytał.
- Czyżby Szatan? – zakpił Katana.
- Dziesięć punktów! – ucieszył się Runner.
- To masz już ksywę zapewnioną – skwitowała Butterfly słodziutkim głosem. – Na policji i w środowisku. Zadowolony? – wyraźnie szydziła.
Rzucił jej złe spojrzenie. Właśnie doń dotarło, że Ania się stanowczo za dużo nasłuchała. I to zanim sam jej zdążył wszystko wytłumaczyć! Zerknął kątem oka na swoją dziewczynę. She Tiger siedziała odwrócona tyłem, zdając się nie zwracać nań żadnej uwagi. Spozierała za to z zaciekawieniem na Crossbreakera. Co ona, u licha, może widzieć w tym debilu?
Tymczasem Ania dotknęła palcem tajemniczego wisiora na szyi Crossa:
- Co to za amulet, chłopcze? – zapytała.
- Pentagram – odparł z dumą.
- Jaśniej – zażądała.
- Piętno Szatana – rozjaśnił się w uśmiechu. – Najświętszy symbol wszystkich jego wielbicieli i wiernych sług – aż pokraśniał z zadowolenia.
She Tiger z obrzydzeniem wytarła palec o murawę i odwróciła się w kierunku sceny. Lokalny zespół akurat kończył grać kolejną pieśń o pokoju. Powoli przygasły światła, zamilkły instrumenty, a kłębiący się nad estrada biały dym opadał powolutku.
***
Major denerwował się. Przed chwilką dzwonił doń Krawat i pytał o Szatana. Tak, takiej użył ksywy. Łaps tłumaczył, że owszem, miał miejsce jednorazowy wybryk zuchwałego chuligana, którego jednak nie ujęto, ale to najprawdopodobniej dlatego, że z pewnością pochodzi z innego miasta. Krawat dał się spławić i wyglądało na to, że niczego nie podejrzewa, co jednak bynajmniej nie uśpiło czujności majora. Na to był już za starym wróblem. Niestety, oficer doskonale zdawał sobie sprawę, że ewentualna wsypa grozi nieobliczalnymi konsekwencjami. Nie wytrzymując silnego napięcia, major w końcu poczuł się zmuszony do podzielenia się swoimi rozterkami z Piernikiem. Tak, z tym bubkiem i niezdarą, ale jednocześnie przecież funkcjonariuszem, który także jest uwikłany w sprawę! Nie miał oczywiście nadziei, że jego gamoniowaty podwładny coś mu doradzi, ale jednak zawsze we dwóch raźniej. Zaczął ostrożnie:
- Zgadnij, Piernik, kto nas zaszczycił swoim telefonem?
Kapitan okazał się nad podziw domyślny:
- Chyba nie... czyżby to Krawacik? – stwierdził bardziej niż zapytał.
- Dla ciebie, głupcze, na pewno nie Krawacik, tylko...
- Tak, wiem. Bardzo przepraszam, obywatelu majorze! – podwładny zerknął z leciutkim przestrachem i odruchowo stuknął obcasami. Zaraz jednak doszedł do siebie: - Czy... czy on pytał o Szatana? – wykrztusił z trudem.
- Niestety, tak – Łaps postawił na zwięzłość.
- Dlaczego „niestety”? – kapitan usiłował udawać chytrego, co wyszło mu bardzo, bardzo średnio.
Major spojrzał nań z niesmakiem:
- Oj, Piernik, Piernik, najwyraźniej z kiepskiej mąki cię wypieczono, skoro tak bezczelnie rżniesz głupa przed przełożonym. A przecież ty wiesz dlaczego, ja wiem, że ty wiesz, ty wiesz, że ja wiem, że ty... mam kontynuować? – zapytał uprzejmie.
- Nie, zrozumiałem. Ale... ale ja tylko wykonywałem rozkazy... – kapitan nieudolnie usiłował uprzedzić atak.
Łaps przygwoździł go do ziemi stalowym spojrzeniem bezlitosnych ócz:
- Już ja się w razie czego postaram, żeby cię uznano za świadomego wspólnika zatajenia. Doskonale przecież zdajesz sobie sprawę, że tym chłopcem, o ile jego nadzwyczajne zdolności, w które jako materialiści oczywiście nie wierzymy, by się potwierdziły, żywo by się zainteresowały Wywiad, Kontrwywiad i parę innych służb.
- Ale ty go chciałeś mieć tylko dla siebie! – kapitan nagle nabrał odwagi. – A może również dla naszych... towarzyszy w cywilu? Słyszałem, że łączą cię z nimi dość zażyłe kontakty – pozwolił głosowi zabrzmieć jadowicie.
- Na swoim stanowisku nie powinieneś jednak słyszeć więcej niż potrzeba - major znów zmroził go spojrzeniem. – Poza tym już ci chyba kiedyś mówiłem, żebyś nie tykał, czyż nie? – zainteresował się.
- Zdaje się, że jesteśmy wspólnikami – zauważył beznamiętnie Piernik.
Łaps pomilczał przez chwilę. „Ta kreatura, ta parodia człowieka” – aż się dławił bezsilną złością. W końcu jednak skinął łaskawie głową:
- W porządku, wspólniku – pozwolił słowom zabrzmieć ironicznie. – Teraz powiedz no mi szybciutko o poruczniku. Ile wie?
- Wie najważniejsze – przyznał kapitan. – Ale wciągać go do spółki? – skrzywił się z niesmakiem. – Toż to osioł.
- Z niejednym osłem przychodzi mi wchodzić w koalicje – odparł szyderczo major. – A co do porucznika, to jak uważasz, nie sypie?
- Pod tym względem jestem go absolutnie pewien! – uderzył się w pierś Piernik. – To już taki typ: bierny, mierny, ale wierny!
- Dobra, to przejdźmy do meritum! – Łaps mówił teraz szybko i zdecydowanie. – Co radzisz?
- Może... – kapitan spojrzał spode łba, ponuro. – Może by tak schwytać Szatana i go... unieszkodliwić?
Major skrzywił się, jakby połknął cytrynę:
- A jak to niby chcesz zrobić bez szumu? Bez szumu, który by mógł dotrzeć do czujnie nadstawionych uszu Krawata? Masz tak pewnych ludzi? – zainteresował się.
- Hm... a może ta czwórka, którą wysłałeś z naszym pacjentem na rykowisko? Oni są chyba pewni?
- Nikt nie jest pewny – uciął szybko Łaps. – Myślę sobie, że moglibyśmy Szatana pozostawić w spokoju, a tych czterech... no wiesz?
Piernik przełknął ślinę:
- Ale... Szatan na wolności?
- No, to jest problem – przyznał major. – Myślę więc o drugim rozwiązaniu: tym czterem zapchać mordy twardą walutą, a Szatana... uciszyć. Tylko co, jak tym baranom się nie uda? – Łaps nerwowo szarpał wypielęgnowanego wąsa.
- A gdyby go tak złapać oficjalnie? I zgłosić Krawatowi? – podsunął niepewnie kapitan.
- Można by – zgodził się major. – Tylko, widzisz, ja się nie poddaję. Kapitulacji przed Krawacikiem na pewno nie będzie, co to, to nie!
- No to kogo uciszamy? – zapytał Piernik. – Szczeniaka czy swoich? Nie zapominajmy też o naszym drogim pacjencie – kapitan błysnął inteligencją. – Z nim też trzeba będzie coś zrobić.
- Zawiadomię naszych, by go przywieźli tutaj – Łaps podjął decyzję i od razu poczuł się lepiej. – To będzie mój pierwszy krok. Powiedzmy, że przyjedzie z nim dwóch funkcjonariuszy, a reszta zostanie pilnować Szatana.
- A co zrobisz z pacjentem? Też go uciszysz? – zaciekawił się Piernik.
- To moja sprawa – uciął major.
- Ale... chyba nie zamierzasz wykorzystać go do swoich... badań? – kapitan aż się wzdrygnął, przypomniawszy sobie legendy o prywatnej „klinice” Łapsa.
- Powiedziałem już, że to moja sprawa! – major spojrzał nań surowo. – Nasz drugi krok to jak najrychlejsze odnalezienie twojej... córki. Czuję, że będzie nam potrzebna.
- Asia?! A co ona ma do tego???
- Mam poszlaki, że maczała w tym wszystkim palce. Zresztą kiedy ją znajdziemy, to pewnie sama chętnie nam wszystko opowie – uśmiechnął się pod wąsem.
- Ależ... ale ona już wróciła – wyjąkał Piernik.
- Co?! Kiedy?! – Łaps chwycił kapitana za ramiona i gwałtownie nim potrząsnął.
- Dziś po południu – Piernik wyglądał na nieco zdziwionego wzburzeniem pryncypała. – Gdy wpadłem do domu na obiad, ona już tam była.
- I nic mi nie powiedziałeś?! – gdyby spojrzenie mogło zabijać, kapitan zwijałby się właśnie na podłodze w przedśmiertelnych konwulsjach.
- Czy to takie istotne, teraz, w nawale innych spraw? – Piernik najwyraźniej nadal nic nie rozumiał.
- Ty kretynie, ja ciebie każę... Zresztą mniejsza z tym – ku zdziwieniu kapitana, jego zwierzchnik uspokoił się nagle. – Leć piorunem do chaty i natychmiast przywieź mi tu Asię! Tylko sam nic z niej nie próbuj wyciągać, ani po dobroci, ani na siłę!
- Na pewno nie będę próbował! – zapewnił go gorąco Piernik. – A już na pewno nie przemocą! – aż zadrżał, kiedy przypomniał sobie silne, twarde piąstki swojej córki.
(...)
Więcej tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1932
  
Re: <Berger> Własne próby
PostWysłano: Sobota, 05 Czerwca 2010, 17:34 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Rozdział II
Dlaczego punki są brudne?

Nasza brygada jako jedna z pierwszych weszła na pole i skierowała się na jego dalekie krańce, gdzie stało już kilka rozbitych namiotów.
- Znajdzie się i dla nas jakieś miejsce? – zapytał Steel, widząc, że ludzie znikają już powoli w płóciennych kwaterach.
Katana, do którego skierowano to pytanie, zmarszczył brwi, udał głęboki namysł, po czym odparł:
- Lion ma wolny namiot. Ale jest już kilku chętnych: Leather, Butterfly, Czarny... Chcecie być oczywiście razem? – chłopak omiótł wzrokiem Runnera i She Tiger.
- Oczywiście – odpowiedział natychmiast Steel.
- Może być – zgodziła się Ania.
- Czyli sześciu chętnych, pięcioosobowy namiot – policzył Katana. – Spoko totalne – podsumował.
- Super – ton dziewczyny nie wyrażał szczególnego entuzjazmu. – A gdzie tu się można umyć? – zainteresowała się.
- Jak tylko ludzie coś zjedzą, pójdziemy całą brygadą do korytek – poinformował ją Katana.
W tym momencie z kwater zaczęli wypełzać zmęczeni metalowcy z suchym prowiantem w rękach. Kilka osób zaczęło coś pichcić na maszynkach. Zgłodniałe towarzystwo utworzyło niewielki krąg i rozpoczęło pospieszny posiłek pod rozjaśniającym się powoli niebem. She Tiger wcisnęła się pomiędzy Katanę a Liona. Nieco z tyłu przycupnął Runner.
- Czy znajdzie się coś i dla mnie? – dziewczyna uśmiechnęła się ślicznie do Liona.
Ten błysnął białymi zębami, wręczając Ani kanapkę:
- Dla ciebie wszystko, o boska.
She podziękowała brodaczowi łaskawym skinieniem głowy i wgryzła się w kromkę. Po kilku kęsach spojrzała litościwie na Steela:
- Głodny jesteś może?
- Nie, skądże znowu – chłopak oblizał się machinalnie, robiąc jednocześnie bohaterską minę.
- Masz jednak trochę tak na wszelki wypadek – dziewczyna podzieliła swój posiłek na dwie części i roześmiała się, widząc pożądliwy błysk w oczach Runnera.
- Bardzo jesteś dla mnie dobra – chłopak błyskawicznie pochłonął swoją porcję.
- „On z celnikami jadł” – odparła sentencjonalnie, po czym zamyśliła się. Nie da się ukryć, że obawiała się o Steela. Nie, nie z tego powodu, że poszukuje go milicja z jakimś tam majorem Łapsem i bufonowatym kapitanem Piernikiem na czele. Ci śmieszni ludzie w swoich śmiesznych mundurkach krzywdy mu przecież nie uczynią, jednakowoż... nie była całkiem pewna, czy Runner nie zrobi krzywdy sam sobie.
Metale powoli kończyli posiłek. Wokół słychać było tylko odgłos metodycznej pracy wielu żuchw i przyciszony głos Czarnego:
- On rozpowszechnił napisy „HMR” na katanach, rozumiesz? – szeptał podniecony do ucha Jabby, który potakiwał mu od niechcenia, strojąc przy tym błazeńskie miny. – A ja mu na to bęc! Wprowadziłem skrócone napisy „HM” i to z ćwieków! I to się przyjęło! Takiego mu łupnia, rozumiesz? – ponieważ Jabba tym razem nie odpowiadał, Czarnuch spojrzał podejrzliwie na jego tajemniczy uśmieszek, który upodabniał rysy chłopaka do czegoś pośredniego pomiędzy twarzą Mony Lisy, obliczem Buddy a pyskiem gangstera Hutta z „Gwiezdnych wojen” (od którego zresztą wzięła się ksywka metalowca). Uśmiech był jednak równie błazeński, co nic nie mówiący. Czarny, więc po chwili milczenia, podjął znów swoją pasjonującą opowieść:
- A potem ten drań, wystaw sobie, rozpoczął dżins takimi różnymi malowidłami pokrywać. A co ja mu na to? A ja mu na to łańcuchy na skórze! Ale mu było głupio! A później... – w tym momencie chłopak złowił rozbawione spojrzenie She Tiger i z miejsca uciął.
Zresztą kolacja (czy też raczej śniadanie) już się właściwie skończyła. Ludzie powoli wstawali i udawali się do korytek. Zgromadził się tam już całkiem spory tłumek, w związku z czym trzeba było czekać w kolejce. Wreszcie nadszedł czas i na naszą brygadę. Cross, Wolf i Sauron ochlapali niedbale twarze, po czym pobiegli spać. Czarny dodatkowo spryskał pachy odświeżającym dezodorantem i ruszył w ślady kolegów. Reszta myła się już dokładniej. Brainsshaker zdecydował się nawet na wyszorowanie swoich, smolistych niczym święta ziemia, nóg. Niestety, wsadził do korytka cuchnącą kończynę dokładnie w tym samym czasie i miejscu, że zetknęła się ona niemal z subtelną twarzyczką eleganckiej dziewczyny, która akurat płukała usteczka. Dama ta odskoczyła jak oparzona, a w jej migdałowych oczach odbiło się zdumienie. Prędko jednak doszła do siebie:
- Spierdalaj stąd, kurwa! – syknęła i uderzyła na odlew wypielęgnowaną dłonią.
Brains ledwo się uchylił, a kobietę odciągnął z trudem jakiś jej kolega.
- Idziemy, Sarenka, czas spać – tłumaczył, ciągnąc ostrożnie wierzgającą wciąż dziewczynę.
Stojący w pobliżu punk roześmiał się krótko i poprosił Brainsshakera o mydło.
- Zara, myję przecie giczoły – odburknął Brains, szorując jednocześnie zawzięcie nogę, która powoli przestała być całkowicie czarna i przybrała wreszcie kolor ciemnoszary. – No, myślę, że wystarczy – chłopak spojrzał krytycznie na swoje dzieło, po czym rzucił smolistej barwy mydło punkowi. – Drugą girę umyję jutro – wyjaśnił.
- Serdecznie dziękuję, ale chyba jednak nie skorzystam – zaśmiał się tamten i odrzucił dar.
She Tiger przyglądała się tej scence nieco zdumiona. Zaraz potem nachyliła się do ucha Katany:
- To oni się myją? – spytała szeptem.
- Kto? – pytaniem na pytanie odparł zagadnięty.
- No, te punki!
- Chyba widzisz – chłopak wzruszył ramionami.
- To dlaczego mówi się o nich „brudne puny”? – indagowała dalej.
- Nie mam pojęcia. Ale myślę, że po kilku minutach w pogo też byś nie była zbyt czysta.
- A... co to jest pogo?
Niestety, tę ciekawie rozwijającą się dysputę przerwał im Steel pytaniem:
- Aniu masz może pastę do zębów?
- Nie tak dawno usłyszałam, że wystarczy ci szczoteczka – prychnęła drwiąco, ale rzuciła mu tubkę.
Runner wyciągnął rękę, ale punk okazał się szybszy i przechwycił pastę w locie:
- Chwileczkę, najpierw ja – poprosił. – Zaraz muszę lecieć na pociąg – wyjaśnił.
- Nie zostajesz na drugim dniu? – zdziwił się Brains – szorując zawzięcie tors.
- Dziękuję, wystarczy mi pierwszy – wzruszył ramionami chłopak.
W tym momencie gdzieś z tyłu rozległo się wołanie:
- Kogut, kochanie, idzieeemy!
- To do mnie – punk zdenerwował się lekko, oddał Steelowi pastę i pobiegł.
- Pantoflarz – mruknął ironicznie Runner.
Panthera natomiast zapatrzyła się smętnie na oddalającego się w tumanach kurzu punkowca.
- Nie wślepiaj się tak! – burknął Sauron.
- Ale to taki ładny chłopiec...
I zaliczyła uderzenie po karku:
- Dość tego, dziwo – Sauron popchnął ją władczo. – Idziemy do namiotu.
Po chwili cała brygada poszła spać. No, prawie cała, gdyż Czarny akurat wypełzł z kwatery i udał się za potrzebą w krzaki.
Cholerka, przeziębiłem się, czy co?” – myślał leciutko zaniepokojony, podlewając tymczasem dziką różę.
Wtem ciężkie łapsko spoczęło na jego ramieniu.
- Co tam, pedzio? – warknął, nie obracając się.
Ale był to tylko Pryszczatek z kolegą:
- Co tam, Wściekły? – rzucił milicjant. – Obiecałeś nas informować o wszelkich wyskokach Szatana, co nie?
- No i co z tego? – odburknął chłopak.
- A kto zrobił zadymę na koncercie... tego tam... Oprawcy, Rzeźnika czy jak mu tam?
- A nie wiem – skłamał Czarny. – Nie podchodziłem pod scenę.
Zarośnięta włosami pięść zbliżyła się do twarzy chłopaka. Metalowiec poczuł lekki odór i wstrzymał oddech.
- Aaa... nie pochodziłeś? – funkcjonariusz nie wydawał się być do końca zadowolony z odpowiedzi. – A wiesz, że twoim pieprzonym obowiązkiem jest być wszędzie tam, gdzie coś się dzieje? Jak sądzisz, kto był tym wichrzycielem? Bo chyba się domyślasz?
- W ogóle – pokręcił głową zapytany.
Włochata pięść wykonała szybki, krótki ruch i z wargi Czarnego popłynęła strużka krwi.
- Ach nie? Biedny chłopczyk się nie domyśla? – kolejny ruch ręki i krew zaczęła płynąć z nosa. – Więc podpowiemy chłopaczkowi: to był Szatan. A teraz... – w tym momencie drugi drab położył Pryszczatkowi palec na ustach.
- Co ty, kurwa, wyrabiasz?! – zezłościł się tamten, ale zaraz umilkł, zorientowawszy się, że jego kumpel przykłada ucho do krótkofalówki.
Po chwili drab zakończył nasłuch i spojrzał na Pryszczatka:
- Informacja z hotelu – wyjaśnił. – Był telefon od majora. Ty i ja mamy natychmiast wracać z Wściekłym i...
(...)
Więcej tu:
http://www.poznan.aglomeracja.pl/index.php?option=com_content&task =view&id=1933
  
Własne próby
Forum dyskusyjne -> Umysł i ciało -> Literatura

Strona 30 z 31  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010