Forum Dyskusyjne
Zaloguj Rejestracja Szukaj Forum dyskusyjne

Forum dyskusyjne -> Inne -> Obieżyświat -> Śmigło dla Tatr Idź do strony 1, 2
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu
Re: <ulan> Śmigło dla Tatr polskich, bo na Słowacji
PostWysłano: Piątek, 19 Marca 2004, 21:40 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Wujek Zed
Stary pierdoła
 
Użytkownik #165
Posty: 1361


[ Osobista Galeria ]




Kiedyśmy z Fastim i jeszcze jednym chłopakiem, który w tym czasie "zasadniczą służbę wojskową"odbywał, dni kilka, ku pomocy poszkodowanym w powodzi '97 poświęcili, nie zadawaliśmy sobie tego pytania.
Takoż i Ratownicy, którzy z pełną świadomościa swą służbę pełnią takich dylematów nie mają.
Gdyby poziom świadomości użytkowników szlaków był wyższy, może i owszem...
Ale jak na dzień dzisiejszy...
  
Re: <Wujek Zed> Śmigło dla Tatr polskich, bo na Słowac
PostWysłano: Sobota, 20 Marca 2004, 11:00 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
J@ger
n00b vip
 
Użytkownik #15
Posty: 3818


[ Osobista Galeria ]




no to moze ja troche skręce na bok
bo błekitni to nie tylko góry ale i woda
u nich tez nie najlepiej
  
Re: Śmigło dla Tatr polskich, bo na Słowacji
PostWysłano: Niedziela, 21 Marca 2004, 05:35 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Fastair
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #740
Posty: 45


[ Osobista Galeria ]




ulan :
czy jest sens narazac wlasne zycie....czy nie lepiej byloby sie kierowac zasada "jestes dorosly i wiesz co robisz "



ale, ale; kto tu potrzebuje twojego życia??
a właściwie kto Tam potrzebuje czyjego?

i wytłumacz to za wczasu swojej rodzinie co by nie rozpaczała jak cię bez żadnego szaleństwa nagle na Giewoncie złapie załamanie i piorun pierdyknie...... i czy nie będziesz się wściekał z niemocy i bólu jakby tak (czego nie życzę) twego potomka - oczywiście dorosłego - pociągnęło, bo łańcuch ze starości popuścił......
a ktoś ze spokojem wytłumaczy 'byli kiedyś tacy jedni co by może i na czas zaradzili, ale w końcu każdy wie co robi, więc jaki był sens utrzymywania ich grupy?'.

Więc słowa to może i znasz ale czy je rozumiesz? I nie jestem ciekaw odpowiedzi - w końcu wiesz co robisz.
  
Re: Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Wtorek, 30 Marca 2004, 03:10 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Abdenago
Stały bywalec
<tt>Stały bywalec</tt>
 
Użytkownik #613
Posty: 79


[ Osobista Galeria ]




6045 osoba i ja walnąlem podpisik, dziwi mnie tylko jedno, nawert jesli ten "rozlam" nie służył ratownictwu, winna może być ich wewnętrzna polityka, to na co idą nasze podatki....
  
Re: <Abdenago> Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Wtorek, 30 Marca 2004, 13:52 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
J@ger
n00b vip
 
Użytkownik #15
Posty: 3818


[ Osobista Galeria ]




jakie podatki ?
topr rozumiem ale wopr
idzie z dotacji a nie z budzetu bo powtarzam "nie jest wyzszej uzytecznosci publicznej"
dlatego jest rozłam bo jedni sa lepsi a drudzy nie dostaja kasy
  
Re: Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Wtorek, 30 Marca 2004, 23:58 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Fastair
Bywalec
<tt>Bywalec</tt>
 
Użytkownik #740
Posty: 45


[ Osobista Galeria ]




J@ger :
dlatego jest rozłam bo jedni sa lepsi a drudzy nie dostaja kasy


jak znacie jakieś konto, na którym można by się przyczynić do tych dotacji to ja bardzo chętnie; i tym co znad wód słodkich i bardziej zasolonych.
  
Re: <Fastair> Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Czwartek, 22 Kwietnia 2004, 22:59 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
J@ger
n00b vip
 
Użytkownik #15
Posty: 3818


[ Osobista Galeria ]




zajrzyj tam znowu
dorobili sie juz domeny :) i KRS-u no i sa ju zorganizacja pozytku eusa_clap.gif
www.smiglodlatatr.pl

i mozna wplacac 1 % podatku click
  
Re: <J@ger> Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Niedziela, 29 Maj 2011, 19:54 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




O śmierci w górach:

Zabrały go Tatry
Kiedy tylko mógł, wyrywał się z Warszawy, gdzie mieszkał, w Tatry, które kochał. Wieczorami, w tatrzańskich schroniskach czytał nasz „n.p.m.” i inne górskie pisma. I marzył.


Chciał jechać w najbliższym czasie z przyjaciółmi w Karpaty rumuńskie, a kiedyś, w dalszej przyszłości, w góry Azji Środkowej. Nie zdążył. Na początku stycznia wybrał się samotnie na Kościelec. Schodząc już ze szczytu prawdopodobnie potknął się i spadł z dużej wysokości lub po prostu przewrócił i doznał urazu głowy. Piszemy „prawdopodobnie”, bo świadków wypadku nie było. Leżącego człowieka wypatrzyli ratownicy, którzy lecieli śmigłowcem TOPR-u na ratunek wrocławianinowi, innej ofierze Tatr z tego samego dnia. Z uwagi na warunki pogodowe helikopter nie mógł lądować od razu. Kiedy w końcu ta sztuka się udała, Paweł Piesio już nie żył. Miał zaledwie osiemnaście lat. W tym roku miał zdawać maturę.
Gałązka kosodrzewiny
Niedługo przed swoją śmiercią Paweł poznał w „Morskim Oku” dziewczynę, która kochała góry, tak jak i on. To właśnie z nią chciał jechać w Himalaje. Zamiast tego Kasia pojechała do Warszawy na pogrzeb licealisty. A po miesiącu wybrała się do stolicy jeszcze raz, zgodnie z górskim zwyczajem złożyć na grobie przyjaciela gałązkę kosodrzewiny.
- 2 lutego wybrałam się na cmentarz i przed grobem syna zobaczyłam młodą dziewczynę – mówi mama Pawła, Anna Piesio. – Okazało się, że to Kasia, koleżanka Pawła. Przyjechała, chociaż wcześniej widziała się z synem zaledwie dwa razy. W Tatrach poznała go na szlaku, a potem spotkali się jeszcze w Warszawie. Powiedziała mi jednak, że nie wyobrażała sobie, żeby miesiąc po śmierci Pawła nie przyjechać na grób i nie zapalić świeczki.
Katarzyna Mertuszka pochodzi z Boguszowa w Sudetach Środkowych, a obecnie studiuje prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W wolnych chwilach wędruje po górach: Sudetach polskich i czeskich. Była także w Karpatach ukraińskich, Alpach Bergamskich, czy w masywie Aragac w Armenii. W schronisku młodzi ludzie przegadali ze sobą tylko jeden wieczór, ale więcej wcale nie było potrzeba.
- Rozmawialiśmy o górach, życiu, podróżach... – opowiada Katarzyna. - Kolejnego dnia Paweł, w trudnych warunkach, na oblodzonym szlaku i we mgle zdobył Rysy, podczas kiedy ja byłam zmuszona zawrócić. Proszę mi wierzyć, że mężczyzn, których spotkałam w swoim życiu, i którzy zrobili na mnie wrażenie, mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Paweł do nich należał. Nie dlatego, że wszedł na te Rysy, ale dlatego, że był takim, a nie innym człowiekiem.
Nad wiek dojrzały
A jaki był? Tu zarówno krakowska studentka, jak i przyjaciele oraz nauczyciele Pawła z warszawskiego Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Zamoyskiego mówią w zasadzie jednym głosem.
- To był człowiek niezwykły; rzadko spotyka się teraz takich ludzi. Pełen górskiej pasji, szczerze mówiąc przerastał w tym nawet mnie – przyznaje Kasia. - Młody, silny i pełen zapału, a do tego niesamowicie sympatyczny, pomocny, dobry po prostu. Ciekawy świata, co widać w oczach, kiedy ktoś jest gotów podążać za swoimi marzeniami, płacąc za to nieraz wysoką cenę. A najbardziej mnie w Pawle ujęło, że był ponad swój wiek dojrzały. Właściwie to myślałam, że jest już po studiach, a on miał dopiero zdawać maturę.
- Był bardzo poważny i... rozważny – zgadza się Witold Łaszek, kolega z klasy. To właśnie on zwrócił się do naszej redakcji z sugestią, żebyśmy napisali o jego przyjacielu wspomnienie. – Kiedy szliśmy razem w góry, byliśmy spokojniejsi, uważaliśmy, że z nim nic nam się nie może stać.
- Kiedy wybierałem się gdzieś z Pawłem, rodzice nie obawiali się o mnie – dodaje Adrian Żuchewicz, kolega z podwórka. – On był po prostu nad wiek dojrzały. Kiedy byliśmy razem w Grecji i – jak to młody człowiek – trochę przesadziłem z alkoholem, przyjaciel zaopiekował się mną.
- To był bardzo roztropny młody człowiek, taki z klasą – podkreśla ksiądz Cezary Kokociński, katecheta w Liceum im. Zamoyskiego. – Długo już uczę w szkole, nauczałem setki, a może nawet tysiące uczniów, ale rzadko miewałem okazję trafić na kogoś takiego. Miałem wrażenie, że wyprzedzał swoich rówieśników. Był zawsze uśmiechnięty, ale przy tym powściągliwy. Swoje zdanie potrafił wyrazić jednym gestem.
- Roztaczał wokół siebie taką niewidzialną aurę mądrości, ale także i skromności – wspomina ojciec Pawła, Włodzimierz Piesio. – Wszyscy go za to cenili. Był rozważny. Bardzo dobrze pływał, ale nigdy nie wypuszczał się w głąb morza, choć przecież takie poruszanie się naprzeciw falom, zgrywanie się z nimi ma swój smak, bo człowiek wtedy nawiązuje głębszy kontakt z naturą, z Bogiem. Paweł wolał jednak pływać długo, ale bezpiecznie – wzdłuż brzegu.
Szalona wyprawa
A jednak osiemnastolatek potrafił jednocześnie robić rzeczy dość zwariowane. Na przykład ten samotny wypad do Rumunii, który miał stanowić rekonesans przed wypadem całą paczką w tamtejsze Karpaty.
- Mamy taki rodzinny dom w Zakopanem, gdzie często gościli moi znajomi – mówi Witek. – To stamtąd robiliśmy wypady w Tatry. W wakacje 2010 r., tuż po swojej osiemnastce, Paweł przyjechał do Zakopca z wielkim plecakiem. Ruszyliśmy razem w stronę Szczyrbskiego Jeziora (słow. Štrbské Pleso) na Słowacji. Paweł zawsze po górach chodził szybko. Nie byłem więc zdziwiony, że i tym razem ciężko mi było go dogonić – pomimo że miał ten ciężki plecak. Kiedy jednak mijał czas, zacząłem się niepokoić, tym bardziej, że nie mogłem się do Pawła dodzwonić. Miał taki zwyczaj, że w górach, na szlaku często wyłączał komórkę, żeby go „nie ograniczała”. Kiedy wreszcie do mnie zatelefonował, siedział już w wagonie „elektryczki” jadącej do Popradu.
- Zaraz potem zadzwonił do mnie – wtrąca Paweł „Góra” Górowski, kolega Pawła Piesia z podwórka. – Powiedział, że mam 36 godzin, żeby dotrzeć do niego, do Popradu. Dla mnie to było jednak zbyt szalone...
Wyjazd był zwariowany, bo Paweł wybrał się do Rumunii w tajemnicy przed rodzicami, obawiając się, że mogliby się na taką eskapadę nie zgodzić. Pojechał w końcu sam, jednak poradził sobie nadspodziewanie dobrze. Przez Węgry podróżował stopem, rozbijając namiot a to na polu u chłopa, a to w budapesztańskim parku. Przed samą granicą rumuńską trafił na korek, więc wysiadł z samochodu, którym jechał i do Rumunii wkroczył na piechotę.
- Znał francuski i angielski, więc z tubylcami potrafił się jakoś dogadać – opowiada „Góra”. – Jednak w Rumunii zetknął się z dużo większą niż w Polsce biedą i przestał tam się czuć pewnie. Zdecydował się wrócić do kraju.
- To był ten jedyny raz, kiedy uznałem, że Paweł przesadził – przyznaje Adrian. – Rodzice mieli pełne prawo być na niego źli.
- Syn był trzy lata w harcerstwie, jeździł na obozy i tam się nauczył samodzielności – mówi pani Anna.
Podwórko, na którym Adrian i „Góra” poznali Pawła Piesia znajduje się w warszawskiej dzielnicy Gocław, części Pragi Południe. Zwyczajne bloki, kościół i... oczko wodne.
- Robiliśmy wspólnie wypady nad to jeziorko – wspomina Adrian. – Poza tym normalnie: graliśmy w piłkę, chodziliśmy do kina, biegaliśmy, jeździliśmy na rowerach. Potem był ten wspomniany wypad do Grecji, a po pierwszej klasie LO – wyjazd na Mazury. Przez dwa tygodnie żeglowaliśmy po mazurskich jeziorach, kąpaliśmy się, paliliśmy ogniska, po prostu cieszyliśmy się kontaktem z przyrodą.
W liceum do paczki dołączył Witold Łaszek.
- Na jakimś portalu społecznościowym zobaczyłem zdjęcie Pawła na brzegu Zmarzłego, a może Czarnego Stawu – przypomina sobie Witek. – Zagadnąłem go wtedy o góry, a on się pochwalił, że przeszedł Orlą Perć. Przyznaję, że to mi zaimponowało. To wtedy powiedziałem mu o tym rodzinnym domku w Zakopanem. Bo moja rodzina w ogóle jest dość mocno związana z Tatrami; babcia brała udział w zawodach narciarskich, a pradziadek projektował kolejkę na Kasprowy Wierch. Do dziś trzymamy na pamiątkę kawałek liny ze starej kolejki...
Widmo Brockenu
Kiedy Paweł w końcu przyjechał do Zakopanego, do domu Witolda Łaszka, chciał od razu wyciągnąć przyjaciela na Orlą Perć.
- Trochę się jednak wtedy bałem – przyznaje Witek. – W końcu weszliśmy na Kasprowy Wierch, a potem poszliśmy na Słowację, do Doliny Cichej i na Przełęcz Gładką. Daliśmy sobie wtedy w kość, obeszliśmy Świnicę, dotarliśmy do drogi na Morskie Oko, a potem do Zakopanego. Następnego dnia byłem zupełnie padnięty, a Paweł wstał bladym świtem i chciał iść w góry... Tamtego dnia skończyło się jednak tylko na krótkim spacerze, a na dłuższą wyprawę pozwoliliśmy sobie dopiero dnia następnego. Doszliśmy wtedy do końca Doliny Kościeliskiej, a następnie na Czerwone Wierchy. Pamiętam, że na szlaku spotkaliśmy kozicę...
Pierwsze poważne zetknięcie z Tatrami zimą to była druga klasa LO, sezon 2009/2010.
- Poszliśmy wtedy na narty skiturowe – opowiada Witek. – Przez Zawrat dotarliśmy do Doliny Pięciu Stawów.
Kolejny wypad w Tatry to październik 2010 r. Wtedy to właśnie Paweł poznał w „Morskim Oku” Kasię. Wtedy też zobaczył widmo Brockenu. To zjawisko optyczne polega na tym, że wędrowiec widzi na chmurze własny cień, otoczony glorią, wielobarwną obwódką. Przesąd głosi, że kto ujrzy widmo, rychło zginie.
- Paweł śmiał się wtedy z tego – pamięta Witek.
Nie był przesądny. Był wierzący. Wyniósł to z domu. Podobnie zresztą, jak i miłość do gór.
- Po raz pierwszy pojechaliśmy w Tatry, kiedy Paweł miał dziesięć lat – wspomina Włodzimierz Piesio. – Góry są mistyczne, idąc tam, idzie się jakby do kościoła, rozmawia się z Bogiem. Dla mnie góry to wręcz dowód na istnienie Boga.
- Paweł służył do mszy jako ministrant – mówi ksiądz Cezary. – Dużo dyskutowaliśmy, na różne tematy, nie tylko religijne. Często rozmawialiśmy o górach. Paweł pokazywał mi też wasze czasopismo.
Ksiądz Cezary doskonale rozumiał pasję swojego ucznia, ponieważ sam ukochał góry.
- Trochę chodziłem po Alpach, a Tatry przewędrowałem niemal całe, łącznie z Rysami – opowiada katecheta. – Rozumiem więc, że jak się połknie bakcyla, to człowieka w góry ciągnie. Kiedy po raz ostatni rozmawiałem z Pawłem, uśmiechnął się do mnie i powiedział, że w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia jedzie w Tatry. Zganiłem go nawet, że zamiast jechać na wycieczkę, powinien się uczyć, ale przecież doskonale wiedziałem, że to była pasja...
Przyjaciele Pawła podkreślają jednak, że chłopak wcale o nauce nie zapominał. Wieczorami, w schroniskach, po męczących, górskich wojażach, czytał nie tylko n.p.m., ale także szkolne podręczniki.
- Imponował mi swoją silną wolą – podkreśla „Góra”. – W pierwszej klasie LO miał pewne kłopoty z matematyką. Zawziął się wtedy strasznie. Potrafił wieczorem iść na imprezę, a rano następnego dnia już siedzieć z nosem w podręczniku. W drugiej klasie był już z matmy najlepszy.
- Zadania matematyczne potrafił rozwiązywać w autobusie, a nawet podczas... ubierania choinki – mówi mama Pawła.
Szczęście na twarzy
- Przed pogrzebem podszedł do mnie jakiś obcy mężczyzna i powiedział mi, że skoro mój syn chodził po górach, to oznacza to, że musiał być mądrym facetem, bo górołazy to po prostu wartościowi ludzie, którzy w każdej dziedzinie życia muszą zdobywać jakieś szczyty – opowiada ojciec, który sam wędrował dużo po Tatrach. – Ja z kolei uważam, że na świecie jest wielu ludzi, ale po górach chodzą tylko wybrani.
Pasją osiemnastolatka były nie tylko tatrzańskie szlaki, ale i czytanie. I wcale przy tym nie ograniczał się do czasopism górskich i podręczników do matematyki.
- Kiedy był młodszy, pochłaniał książki podróżnicze, na przykład „Tomka w krainie kangurów” – pamięta Anna Piesio. – Później zabrał się za fantastykę; lubił na przykład twórczość Sapkowskiego.
- Kiedyś pasjami oglądał mecze piłki nożnej, chociaż tłumaczyłem mu, że to strata czasu, podła rozrywka – wspomina ojciec. – Ale on poświęcił się futbolowi bez reszty, tak samo, jak potem górom. Później jednak syn sam dojrzał do tego, że są na świecie ważniejsze rzeczy niż piłka. Telewizor poszedł w odstawkę, a w pokoju Pawła pojawiły się książki.
Kiedy nadeszła kolej na góry, również i one stały się prawdziwą pasją. Pod koniec ubiegłego roku Paweł postanowił wziąć udział w zimowym kursie turystyki wysokogórskiej. Zgłosili się do szkoły wspinania „Kilimanjaro” razem z Witkiem.
- Nie podobało mi się to – mówi Anna Piesio. – Ale zgodziłam się, bo pomyślałam, że skoro spędza tak dużo czasu w górach, to powinien być dobrze przygotowany.
- Byłem przeciwko chodzeniu zimą po Tatrach – dodaje Włodzimierz Piesio. – Ale kiedyś zobaczyłem turystę schodzącego z zaśnieżonego szlaku. I widziałem też szczęście na jego twarzy.
- Uczyliśmy się asekurować, wyciągać ludzi ze szczeliny lodowej i wspinaliśmy na lodospady – wspomina Witold Łaszek. – Wspięliśmy się też na zaśnieżoną Świnicę. Paweł nie bał się wysokości, otchłań go nie przerażała.
Śmierć sprawiedliwego
Już po zakończeniu kursu Paweł wędrował samotnie po zimowych Tatrach. 2 stycznia o godz. 6.30 rano poszedł na Kościelec.
- Na kursie uczyli nas, że w góry nie chodzi się samemu – pamięta Witek. – Może gdybym poszedł na ten Kościelec razem z nim, byłoby inaczej, ale zwyczajnie nie miałem już sił. Mój przyjaciel miał ich miał po prostu więcej. No i wyruszył na szlak.
- Znam Kościelec – mówi pan Włodzimierz. – Jak się na tę górę patrzy z dołu, to ma się wrażenie, że nie działają tam siły grawitacji, że człowiek musi stamtąd spaść. I spadł mój syn.
Chcieliśmy zapytać w szkole „Kilimanjaro”, jakim Paweł Piesio był kursantem, czy był tak rozważny, jak oceniają go rodzina, przyjaciele i katecheta.
- Ja nie prowadziłem z nim zajęć – tłumaczy Waldek Niemiec, właściciel szkoły. – A z instruktorami teraz się raczej nie porozmawia; jeden jest w skałkach, poza zasięgiem telefonu, a drugi leży w szpitalu.
- O 10.00 Paweł zadzwonił ze szczytu – relacjonuje Witek. – Obiecał odezwać się potem już z Murowańca. Kiedy jednak minęło południe i telefon milczał, wszedłem na stronę „Tygodnika Podhalańskiego”. Tam już była informacja o śmierci osiemnastolatka z Warszawy.
- Ja usłyszałem o śmierci młodego warszawiaka w TVN-ie – pamięta Adrian. – Nawet mi do głowy nie przyszło, że to mógłby być Paweł.
- Kiedy Adrian już wiedział, zadzwonił do mnie – relacjonuje „Góra”. – Nie uwierzyłem, tłumaczyłem sobie, że to nie może być prawda. Dopiero po przyjściu do szkoły zrozumiałem, że jednak jest. Potem wspólnie daliśmy nekrolog do „Wyborczej”. Podpisała się pod nim także nasza matematyczka oraz ksiądz Czarek.
- O śmierci osiemnastolatka przeczytałem w Internecie – pamięta ksiądz Cezary. – Pomyślałem wtedy, że to nie może być Paweł, że może jego kolega, bo Paweł był przecież zbyt roztropny...
- Jeszcze jak jechałem z Warszawy po mojego syna, miałem złudną, głupią nadzieję, że to może jednak nie on – mówi ojciec.
Msza pogrzebowa odprawiona została w kościele pw. świętych Apostołów Jana i Pawła na Gocławiu. Nabożeństwo prowadził ksiądz Cezary Kokociński. Adrian Żuchewicz czytał fragment z Księgi Mądrości: „A sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek...”. Prosta trumna została przyozdobiona szarfą z napisem „Ukochałeś góry, a one Cię zabrały. Przyjaciele”.
- Może ta śmierć będzie ostrzeżeniem dla innych, żeby nie chodzili po górach samotnie... – zastanawia się pan Włodzimierz.
- Tłumaczymy to sobie tak, że umarł tam, gdzie był szczęśliwy, w górach, które kochał – mówi mama Pawła.
Na stronie szkoły wspinaczkowej „Kilimanjaro” znajduje się cytat z Federico Felliniego: „Nie ma końca. Nie ma początku. Jest tylko nieskończona pasja życia”.
- Podobno na sto osób wędrujących po górach jedna ginie. Tylko dlaczego tą jedną był akurat mój syn? – pyta ojciec.
  
Re: <Berger> Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Niedziela, 29 Maj 2011, 19:56 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Wystarczy jedno potknięcie
Z naczelnikiem TOPR Janem Krzysztofem rozmawia Krzysztof Ulanowski

Co my, turyści, możemy zrobić, żebyście wy, ratownicy, mieli mniej pracy?


Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, jako że nie wszystkie zdarzenia można do końca przewidzieć i nie zawsze są one zawinione przez turystę czy wspinacza. Czasami przyczyny wypadku są obiektywne. Pamiętajmy, że w górach wystarczy nieraz jedno, przypadkowe potknięcie, żeby stracić życie. Z drugiej strony jednak powinniśmy starać się wyeliminować te przyczyny ewentualnych tragedii, na które mamy wpływ. Każdą wyprawę należy więc dokładnie zaplanować, biorąc pod uwagę pogodę i panujące warunki, naszą kondycję, doświadczenie i wyposażenie, a także to, z kim wybieramy się na szlak w góry.

Są ludzie, którzy wolą wędrować po górach samotnie.

Ja też bardzo lubię chodzić sam po górach, trzeba jednak jasno powiedzieć, że samotna wędrówka może być bardzo niebezpieczna. Jeżeli wybieramy się na szlak w góry sami, powinien być to nasz w pełni świadomy wybór, innymi słowy winniśmy sobie zdawać sprawę ze wszelkich, istniejących zagrożeń. Wiedzę taką powinny mieć również nasze rodziny. Nie da się ukryć, że możliwość udzielenia pomocy samotnemu turyście jest mała; jest on właściwie skazany na przypadkowych napotkanych na szlaku ludzi. Ratownicy TOPR nierzadko znajdują ofiary wypadków, do których doszło podczas takich samotnych wędrówek, i nieraz nie są w stanie nawet określić przyczyn, ani okoliczności tragedii. Nie ma przecież świadków.

Mówi się, że telefony komórkowe dają dzisiaj iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa.

Z jednej strony pojawienie się telefonii komórkowej zwiększyło bezpieczeństwo turystów, jako że informację o zagrożeniu lub wypadku można dziś przekazać bardzo szybko. Z drugiej strony w górach są miejsca, gdzie zasięgu po prostu nie ma, zaś same komórki działają na baterie, które mogą się po prostu wyczerpać. Wezwanie pomocy nie zawsze jest więc możliwe. Po trzecie wreszcie można zauważyć, że ktoś, kto idzie w góry obładowany nowoczesnym sprzętem, takim jak właśnie telefony komórkowe, GPS czy wyposażenie „lawinowe” jak AvaLung, plecak z systemem ABS, nieraz ma tendencję do podejmowania większego ryzyka. Pamiętajmy, że sprzęt ma pełnić tylko rolę pomocniczą, nie zastąpi człowieka i jego doświadczenia. Im zresztą turysta czy wspinacz bardziej doświadczony, tym mniej polega na gadżetach. Trzeba po prostu znaleźć złoty środek.

Czy zdarza się panu wyłączać na szlaku telefon komórkowy?

Jeżeli jestem w górach służbowo, to nie. Jeżeli wypoczywam, to i owszem. W sytuacji zagrożenia zawsze można przecież telefon włączyć. Ujmę to tak, że jeśli mamy możliwość zadzwonienia po pomoc, to zazwyczaj mamy też czas na włączenie komórki.
  
Re: <Berger> Śmigło dla Tatr
PostWysłano: Niedziela, 29 Maj 2011, 20:00 Odpowiedz bez cytowania Odpowiedz z cytatem
Berger
Sentinel
 
Użytkownik #223
Posty: 5725


[ Osobista Galeria ]




Śmierć w polskich górach
Osiemnastoletni Paweł Piesio, który zginął w styczniu tego roku na Kościelcu, jest tylko jedną z wielu ofiar naszych gór.


Niemal dokładnie w tym samym czasie, co Paweł, zginął w Tatrach 21-letni mieszkaniec Wrocławia. Od tego czasu śmierć zebrała już dalsze żniwo. 26-letni Jakub S., ratownik TOPR, spadł w marcu tego roku z grani Długiego Giewontu. Prawdopodobnie zahaczył rakiem o skałę. Jego towarzysz natychmiast wezwał pomoc, ale kiedy na miejsce wypadku nadleciał śmigłowiec, okazało się, że mężczyzna nie żyje.
Giną najlepsi
Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, które dwa lata temu obchodziło stulecie swojego istnienia, przygotowało statystyki wypadków w Tatrach w latach 1909 – 2009. W tym czasie ratownicy TOPR-u odnotowali prawie 900 śmiertelnych wypadków. Jedną z pierwszych ofiar był znany polski kompozytor Mieczysław Karłowicz, jak na ironię współtwórca TOPR i świetny taternik. Zginął podczas wycieczki narciarskiej w lutym 1909 r. Na zboczach Małego Kościelca zaskoczyła go lawina.
Półtora roku później, w sierpniu 1910 r., ratownik TOPR i taternik Klimek Bachleda poniósł śmierć na Małym Jaworowym Szczycie, uczestnicząc w akcji ratunkowej. Warunki pogodowe były fatalne, w związku z czym szef TOPR-u Mariusz Zaruski nakazał wstrzymanie akcji. Bachleda nie podporządkował się poleceniu. Porwała go kamienna lawina.
Ludzie giną w Tatrach nie tylko na graniach i zboczach górskich, ale również pod ziemią. W 1945 r. w Jaskini Mylnej zmarł ksiądz Józef Szydłowski, grotołaz. Prawdopodobnie zabłądził i w końcu zmarł z wygłodzenia. Jego ciało znaleziono 300 metrów od wyjścia z jaskini.
Liczba wypadków drastycznie wzrosła w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to wędrówki po górach stały się niezwykle popularnym sposobem spędzania wolnego czasu. W latach 1960 – 1969 zginęły w Tatrach 82 osoby, podczas gdy dekadę później już 145. Najtragiczniejszy okazał się rok 1978, kiedy zginęło aż 27 osób. Wtedy to zmarł na zawał na Giewoncie 81-letni turysta, najstarsza ofiara Tatr w minionym stuleciu.
Ze statystyk wynika jednak, że w górach najczęściej umierają nie ludzie starsi (co by było o tyle zrozumiałe, że ich forma jest zazwyczaj gorsza), lecz właśnie młodzi, nasto-, a przede wszystkim dwudziestokilkulatkowie. Wynika to z tego, że właśnie ludzie młodzi stanowią najliczniejszą grupę wśród eksplorujących góry turystów. Mają oni przy tym często najmniejsze doświadczenie, a w związku z tym największą skłonność do popełniania ryzyka. Dodajmy, że ponad 80 proc. ofiar gór to mężczyźni...
Według statystyk TOPR jedną z najczęstszych przyczyn wypadków są poślizgnięcia, co niejednokrotnie wynika po prostu z niewłaściwego obuwia. Wystarczy przypomnieć, ile razy prasa (a w tym i nasz miesięcznik) pisała o wędrówce na przykład Orlą Percią w butach sportowych na płaskiej podeszwie czy wręcz w klapkach. Orlą Perć wymieniamy tu nieprzypadkowo, bo właśnie na tej popularnej trasie zginęło w ostatnim stuleciu stosunkowo najwięcej, bo ponad sto osób.
Sprzęt nie myśli
Tendencja wzrostowa, która rozpoczęła się w latach siedemdziesiątych, utrzymywała się jeszcze przez dekadę następną, kiedy śmierć poniosły 163 osoby. Liczba ofiar nieco zmalała dopiero po upadku komunizmu. Być może należy to tłumaczyć tym, że polscy turyści i taternicy uzyskali lepszy dostęp do profesjonalnej odzieży i sprzętu. Jednak sam sprzęt cudów nie uczyni, nie zastąpi doświadczenia, ani zdrowego rozsądku.
- Bywa, że turysta wychodzi na szlak pewny siebie, bo ma telefon komórkowy, nie zdaje sobie natomiast sprawy, że nawet jeśli uda mu się wezwać pomoc, warunki nie pozwalają na to, żeby ratownicy dotarli na miejsce odpowiednio szybko – mówi Paweł Chrustek, prezes Fundacji im. Anny Pasek, zajmującej się profilaktyką górską. – Turyści nieraz decydują się iść na szlak sami, co przecież podwyższa poziom ryzyka, a do tego bywa, że nie zgłaszają w księgach wyjść, dokąd się kierują. Tymczasem każdy może na szlaku zasłabnąć, a jeśli nie uzyska pomocy, nawet umrzeć. Rozumiem, że ludzie pragną w górach pewnej intymności, ale łatwo przy tym popełniają błędy. Nie należy decydować się na wyprawę, nie mając niezbędnej wiedzy, ani doświadczenia.
Sprzęt zresztą może nas też zawieść, a wtedy bywa, że i doświadczenie niewiele pomoże. W sierpniu 1994 r. nad Doliną Olczyską doszło do katastrofy śmigłowca „Sokół”. Zginęło dwóch pilotów oraz dwóch ratowników TOPR.
Zimą 2003 r. nauczyciel z liceum w Tychach prowadził grupę licealistów na Rysy. Lawina zabiła siedmiu młodych ludzi; ósma zmarła w szpitalu. Ich opiekun został skazany przez sąd na karę pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonywania. O tej głośnej sprawie pisaliśmy już zresztą w n.p.m.
W maju 2008 r. w okolicy Mięguszowieckich Szczytów poniósł śmierć 30-letni Andrzej J., akurat wyposażony w nowoczesny sprzęt. Kiedy jego towarzysze zdecydowali się zejść do schroniska, trzydziestolatek zdecydował się kontynuować wędrówkę. Zszedł ze szlaku. Zmierzchało już, a on nie miał czołówki, ani telefonu. Prawdopodobnie zginął na skutek upadku z wysokości.
W sierpniu 2010 r. 45-letnia turystka spadła ze szlaku na Orlej Perci, w rejonie Granatów. Nie przeżyła.
W najwyższych polskich górach giną nie tylko turyści, taternicy i grotołazi, ale i narciarze. Przyczyną najczęściej jest niezachowanie bezpiecznej prędkości i zderzenie z inną osobą lub z przedmiotem. W styczniu 2009 r. dwunastolatek wypadł z trasy narciarskiej na Czarnej Górze i uderzył w skarpę. On również nie przeżył. Swoją drogą nie była to najmłodsza ofiara Tatr; w 1993 r. siedmioletnie dziecko zginęło spadając z Kasprowego Wierchu.
Osobną kategorią ofiar Tatr są osoby, które same zdecydowały, że rozstaną się z życiem. W ciągu stu lat w najwyższych polskich górach samobójstwo popełniło blisko siedemdziesiąt osób. Najwięcej desperatów wybiera w tym celu dwa popularne wśród turystów szczyty: Giewont i Nosal. Z obu wierzchołków rzuciło się w czeluść po dziesięciu samobójców.
Nie tylko Tatry
Mogłoby się wydawać, że niebezpieczne dla życia są głównie Tatry, zaś w Sudetach oraz w „niskich” pasmach Karpat nic nam w zasadzie nie grozi. Nic bardziej mylnego.
W lutym 1994 r. na oblodzonym zakręcie koło świątyni Wang w Karpaczu, w Karkonoszach, terenowy samochód zjechał nagle z drogi i stoczył się ze skarpy. Zginął kierowca, którym był Waldemar Siemaszko, goprowiec, lawinoznawca i przewodnik sudecki, a przede wszystkim wieloletni gospodarz legendarnego schroniska „Samotnia”.
Jarosław, 23-letni student, zginął w Bieszczadach, w okolicy „Chaty Socjologa” na Otrycie, w lutym 2009 r. Goprowcy odnaleźli go w głębokim śniegu; mężczyzna prawdopodobnie zamarzł. Był doświadczonym turystą; po Bieszczadach wędrował wielokrotnie.
Zimą dwa lata temu do „Schroniska na Turbaczu” wędrowała kobieta, która prawdopodobnie chciała tam się zatrudnić. Nie doszła. Można się tylko domyślać, że zasłabła, a na szlaku nie było akurat nikogo, kto mógłby jej udzielić pomocy. Ciało przysypał śnieg. W tym samym czasie, również zimą, narciarz, który szusował w okolicy Lubania, zauważył że spod śniegu wystaje ręka z zegarkiem. Odkopano zwłoki turysty, który prawdopodobnie się potknął, doznał urazu i zmarł.
- W góry idą ludzie bez podstawowej orientacji w terenie, bez mapy, bez ciepłej odzieży i gorącego napoju, nie zdając sobie w ogóle sprawy z własnych słabości – wylicza Mariusz Zaród, naczelnik Podhalańskiej Grupy GOPR, sprawującej pieczę nad turystami m.in. w Beskidzie Żywieckim, Makowskim, Wyspowym, Pieninach i Gorcach. – Poza tym wierzą w potęgę komórki. Jakiś czas temu rodzice bezskutecznie czekali na Maciejowej na swoje nastoletnie pociechy, które przez telefon poinformowały, że idą z Turbacza. Droga jest prosta i łatwa, problem był jednak w tym, że młodzi turyści wyruszyli w zupełnie drugą stronę niż powinni...
W przypadku niższych gór statystyki bywają jednak nieco zniekształcone, jako że goprowcy udzielają pomocy nie tylko turystom czy wspinaczom, ale także na przykład mieszkańcom położonych w górach przysiółków czy pracownikom leśnym. Interweniują więc nie tylko wtedy, kiedy ktoś upadnie z wysokości, ale również w przypadku zranienia piłą, przygniecenia przez ciągnik czy... porodu. Nie do każdej sadyby ludzkiej w górach jest bowiem w stanie dotrzeć pogotowie ratunkowe.
Pułapki psychologiczne
Z naczelnikiem Mariuszem Zarodem w pełni zgadza się prezes Paweł Chrustek:
- Ważne jest zarówno wyposażenie, jak i edukacja. Często wyruszamy w góry spontanicznie, bo akurat zrobiła się ładna pogoda. To błąd, ponieważ jeszcze na etapie planowania należy dokonać dokładnej analizy istniejących warunków. To ważne zwłaszcza zimą, kiedy trzeba zdawać sobie sprawę ze stanu pokrywy śnieżnej. W sytuacji zagrożenia lawinowego podstawą, która może uratować życie jest detektor, sonda czy łopatka. Jednak i takie wyposażenie nie daje nam gwarancji przeżycia; w około 20 proc. wypadków lawinowych do śmierci dochodzi na skutek odniesionych obrażeń.
Nasz rozmówca przypomina, że w górach giną także doświadczeni turyści czy wspinacze.
- Ludzie łatwo wpadają w tzw. „pułapki psychologiczne” – wyjaśnia. – Kiedy na przykład grupa maszeruje za silnym liderem, to nawet kiedy przywódca popełnia oczywiste błędy, ludzie mu wierzą i nie zauważają pomyłek – tłumaczy. – Podobnie, kiedy już schodzimy w dół, myślimy bardziej o celu, o czekającym na nas domu niż o czyhających po drodze zagrożeniach.
Można by dodać, że giną nie tylko doświadczeni, ale i bardzo doświadczeni wspinacze, po prawdzie najczęściej nie w polskich Sudetach, Beskidach czy nawet Tatrach, lecz w górach o wiele wyższych. Wystarczy tu wymienić nazwiska Wandy Rutkiewicz, Jerzego Kukuczki czy Piotra Morawskiego. Ironią pozostaje, że ten ostatni ukończył warszawskie Liceum Ogólnokształcące im. Jana Zamoyskiego i stanowił niekwestionowany autorytet zarówno dla Katarzyny Mertuszki, jak i jej zmarłego przyjaciela Pawła Piesia.


Więcej w ostatnim n.p.m.-ie.
  
Śmigło dla Tatr
Forum dyskusyjne -> Inne -> Obieżyświat

Strona 2 z 2  
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  
Polecam Panią dermatolog w Szczecinie www.medicanova.szczecin.pl Przyjmuje tylko prywatnie na Pomorzanach. Warto bo ma nosa do chorób skóry twarzy.
Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów w całości lub części jest niedozwolone. Wszelkie informacje zawarte w tym miejscu są chronione prawem autorskim.



Forum dyskusyjne Heh.pl © 2002-2010